Reklama

Niedziela na Podbeskidziu

Pięć lat na frontach – wspomnienia kombatanta

Niedziela bielsko-żywiecka 35/2014, str. 4-5

[ TEMATY ]

historia

Monika Jaworska

Antoni Jaworski

Antoni Jaworski

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Rok był we Francji, 3 lata we Włoszech, a rok w Anglii. Najpierw wzięli go do niemieckiego wojska, ale nie chciał w nim służyć. Potem został ranny i dzięki temu udało mu się dostać do polskiego wojska. Walczył na frontach II wojny światowej. Przeżył. Antoni Jaworski z Górek Wielkich na Śląsku Cieszyńskim – kombatant. Dziś ma 90 lat, a czasy II wojny światowej pamięta doskonale. Za swoje zasługi otrzymał 7 odznaczeń wojskowych, w tym Krzyż Walecznych. Z racji tego, że 1 września br. mija 75. rocznica wybuchu II wojny światowej, pan Antoni – czytelnik „Niedzieli” – dzieli się z czytelnikami swoimi wspomnieniami wojennymi.

Francja, Włochy

Gdy wojna wybuchła, Antoni Jaworski miał 16 lat, ale gdy ukończył 18 lat, wzięli go do niemieckiego wojska, do poboru. Musiał jechać do Wrocławia. – Tam dali wszystko, co potrzebne żołnierzowi, i wysłali do Francji, gdzie robili nam 1,5 roku przeszkolenia. Potem wysłali nas do Włoch na Sycylię. Tam właśnie zdezerterowałem z niemieckiego wojska – wspomina Antoni Jaworski. Nie chciał służyć w niemieckim wojsku. Chciał dostać się do niewoli, by w ten sposób zdezerterować. – Pewnego dnia jechaliśmy ciężarówką. Nad nami latały samoloty. Nagle rozległy się strzały. Wyskoczyliśmy z ciężarówki i rozproszyliśmy się. Wokół były zniszczone domy. Nieopodal stała piekarnia. Wbiegłem do niej. Schowałem się w piecu, w którym wypiekali chleb. Siedziałem w nim i rozmyślałem: „Panie Boże, co mam robić? Co robić? Tutaj wytrzymam może dwa, trzy dni bez jedzenia… Ale może Niemcy jednak się wycofają, a ja dostanę się w końcu do niewoli…”. Potem wyszedłem. Zastanawiałem się, gdzie by się tu ukryć, czy jaką jamę wykopać i w niej się skryć... – wspomina.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

W tamtym miejscu znajdował się front. Płynęła tam głęboka rzeka, przez którą Amerykanie próbowali się przedostać na drugą stronę. Dopiero, gdy przywieziono im znad morza łódki, to przejeżdżali. Niemcy zaczęli się wycofywać. – Siedzieliśmy w dziurze, którą Niemcy wykopali przy rzece. Nie mogliśmy w budynkach siedzieć. A cywile powyrzucani z budynków siedzieli w bunkrze po 3 rodziny. Na brzegu rzeki były winogrona. Jak się ściemniało, to podchodziliśmy do tych winogron i jedliśmy. Tym żyliśmy. Potem zboże było dojrzałe, bo tam w czerwcu już trwały żniwa. Kobiety mieliły to zboże, zarobiły ciasto. Mieliśmy siatkę i niedymiący węgiel. Kobiety przygotowywały ciasto na siatce. Pamiętam też staruszka, który wyszedł z budynku z dzieckiem rocznym. To było 50 m. od bunkra. Niemiec zastrzelił dziadka i dziecko. Jak się ludzie dowiedzieli, to było płaczu w bunkrze – opowiada.

Reklama

Polskie wojsko

W tym czasie przyszło p. Antoniemu walczyć także pod Monte Cassino. – Trzy państwa nacierały na Monte Cassino i nie mogły go zdobyć. Polacy też nie mogli zdobyć. Wtedy jeszcze służyłem w niemieckim wojsku. Wszystko było w ogniu, paliło się. Monte Cassino było w dymie. Tam w czasie walk zostałem ranny. Jechałem z osiołkiem z kablami. Słyszałem strzały z moździerzy. Gwizdy. Granaty eksplodowały blisko frontu. Najpierw słyszałem gwiżdżecie, a jak spadał – to szuszczenie. I nagle słyszę blisko siebie ten oddźwięk. Upadłem, a to uderzyło tuż obok mnie. Osiołek, który wiózł kable, przewrócił się. Zabiło go. Ja byłem trochę ziemią przykryty, którą po eksplozji wyrzuciło w górę. Poszedłem szybko do oficera powiedzieć, że osioł jest „kaput” i trzeba jakoś te kable dowieźć, ale tam granaty eksplodują. A on, że trzeba biegnąć po konia. I ja musiałem biec kilometr do szopy, gdzie były konie. A wszędzie było dużo rannych. Trzeba było przygotować wozy. Rano się rozwidniało i znów artyleria zaczęła strzelać. Ja się tylko obejrzałem, a tu nagle strzeliło przed końmi i dostałem odłamkiem prosto do kręgosłupa między łopatkami – opowiada p. Antoni.

Reklama

Zabrano go do szpitala, w którym przebywał 21 dni. Gdy Monte Cassino było zdobywane, jego już tam nie było. – Potem ukrywałem się między cywilami i miałem zostać z nimi do końca wojny. Jedna rodzina chciała mnie nawet przyjąć, ale jak się Amerykanie dowiedzieli, że w tym domu jest Niemiec, to przyjechali autem wojskowym. Nie umieliśmy się dogadać, bo nie umiałem ani po niemiecku, ani po włosku. Ale w armii amerykańskiej byli Warszawiacy. Wzięli mnie do dowódcy amerykańskiego w miejsce, gdzie była artyleria. Tam mi dali konkretne jedzenie, bo w bunkrach mieliśmy winogrona jedynie. Nie miałem dokumentów – mówi p. Antoni.

Początkowo myślał, że będzie służył w amerykańskim wojsku, pomagając ładować działa, ale komendant zdecydował, że przewiozą go do obozu przejściowego. Tam przebywał miesiąc wraz z innymi Polakami, ale i Rosjanami, Niemcami. – Przyszedł do mnie oficer. Zapytał, czy zgadzam się być w polskim wojsku. Zgodziłem się. Miałem służyć w Batalionie Szturmowym „Wilki” w II Korpusie Andersa. Mieliśmy czapki z wilkiem w tarczy. Musiałem złożyć przysięgę, że chcę służyć w polskim wojsku. Zaraz mnie umundurowali, dali mi broń, złożyłem przysięgę i znów wyruszyłem na front. Myślałem, że już będzie koniec z frontem, a tu znów. Niemcy już byli wtedy osłabieni. Wszystko było zbombardowane, zniszczone. Koleje były do tego stopnia zniszczone, że nawet nie mogli dowieźć amunicji w stronę frontu. Ja byłem taki wyborowym strzelcem. Musiałem wychodzić na drzewo i obserwować nieprzyjaciela i wtedy do niego strzelić. Nieprzyjaciel miał okopy 200 m od nas. Jak widziałem, że któryś z Niemców tam chodził, to strzelałem, ale tak, by strzelić mu ponad głowę, żeby go nastraszyć. Oni też obserwowali, też mnie mogli zastrzelić na tym drzewie – wspomina p. Antoni. Nie chciał zabijać. Z domu wyniósł głębokie wychowanie religijne, także o wartości życia ludzkiego. Dostrzegał bezsens wojny polegający na tym, że ginęli niewinni ludzie, w tym żołnierze, którzy mieli swoje rodziny, a których wojna zmusiła do rozłąki z bliskimi. Dla p. Antoniego ważna było również możliwość korzystania z życia sakramentalnego w wojsku: – Mieliśmy swojego kapelana w wojsku. Cały batalion gromadził się w danym miejscu i kapelan odprawiał Mszę św. polową. Była spowiedź, Komunia św. Mieliśmy też sanitariuszy. Dużo kobiet służyło jako siostry przy lekarzowi. Opatrywały rany, opiekowały się, gdy ktoś zachorował…

Reklama

Przed powrotem

Kombatant zaznacza, że w polskim wojsku za każde zdobyte większe miasta odznaczano żołnierzy medalami. P. Antoni prócz innych odznaczeń otrzymał również Krzyż Walecznych. Opowiada o akcji, za którą nagrodzono go tym odznaczeniem: – W polskim wojsku robili zasadzkę na Niemców, chcieli ich złapać. A po niemieckiej stronie chodziła kobieta niby karmić krowę. Polacy kontrolowali to miejsce. Niestety ta kobieta doniosła Niemcom, że tam przychodzą Polacy. Niemcy przyszli nad ranem i chcieli złapać Polaków, których było raptem 12 w budynku. Polacy spostrzegli, że Niemcy ich otaczają. Zaczęli więc informować telefonicznie pozostałych, żeby się ukryli, że Niemcy nacierają. Szybko wyszli na dach budynku. Zaczęli rzucać granatami do wroga. Ja byłem w okopie. Obserwowałem teren. Gdy zauważyłem, co się dzieje, to pobiegłem do dowódcy, by szli ratować tych Polaków, którzy tam się znajdują. Wówczas Polacy puścili czerwoną rakietę i artyleria zaczęła strzelać. Tylko słyszałem krzyki rannych Niemców: „Mein Gott – mój Boże!”. Niemcy zaczęli się wycofywać, gdy artyleria strzelała. Na drugi dzień, jak się uspokoiło, Niemcy chcieli się zemścić. Mieli wielkie hałasujące działo. Puścili ogłuszający pocisk. To był taki huk, jakby atom jaki wybuchnął. Ale Polakom nic się nie stało. Za to krowa została ranna. Zabrali ją razem z kobietą. Otrzymała karę za to, że zdradzała. Jednego Niemca, co był ranny, zabrali Polacy. I on im powiedział, że by nie pomyślał, że ich było 50, a Polaków jedynie 12, a mimo to Polacy potrafili się tak utrzymać. Tam właśnie otrzymałem Krzyż Walecznych za to, że zaalarmowałem dowódcę, żeby bronić to wojsko, żeby artyleria szła na pomoc. To był 1944 r.

Powrót

Wojna się skończyła i żołnierze chcieli wracać z Anglii do Polski w 1946 r., ale morze zamarzło. Była surowa zima i statki nie kursowały. Dopiero w kwietniu 1947 r. przyszła odwilż, lodołamacze jeździły po morzu. – Napisałem list do Polski, czy mam wracać, a Rosjanie nie chcieli nas puścić. Straszyli nas wysyłką na Sybir, jak wrócimy. Ale rodzina napisała, że wszyscy wracają i mam też wracać, nie bać się, że nas Rosjanie wywiozą. Poszedłem do polskiego dowódcy, że chcę wracać do Polski. A on mi na to: „Do Polski chcesz wracać? Głupiś jest? Ani tam nie dojedziesz, bo cię Rosjanie złapią i pójdziesz zaraz na Sybir, a tam cię dziki zjedzą”. Mimo to postanowiłem wrócić. Przedostałem się statkiem do Gdańska. Sprawdzano, czy nie mamy broni. Szliśmy na dworzec, by jechać do Katowic. W pociągu kontrolowali nas Rosjanie. Miałem pudełko metalowe, a w nim odznaczenia. Rosyjski konduktor chciał to zobaczyć. Stwierdził, że skoro wracam do cywila, po co mi te odznaczenia, i zabrał mi to wszystko... Nie miałem już tych odznaczeń, ale powróciłem do Ojczyzny, do rodzinnej Brennej – kończy wspomnienia wojenne Antoni Jaworski. W kolejnych latach w Górkach Wielkich poznał przyszłą żonę Annę. W 1950 r. zawarli sakramentalne małżeństwo. Żyją już 64 lata w małżeństwie. P. Antoni podkreśla, że gdy już był w Polsce, to otrzymał krzyż kombatancki, a na 50, i 60-lecie małżeństwie wraz z żoną otrzymali medale od Prezydentów Polski. I te medale mają do dziś…

2014-08-28 12:44

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Mistrz i strażnik polskości

Na początku lat 70. ubiegłego wieku nabożeństwa w języku polskim dla zamieszkałych w Szwajcarii Polaków sprawowane były raz w miesiącu m.in. w Bernie, w małej kaplicy przy Kapellenstrasse. Niektóre odprawiał o. Innocenty Maria Bocheński OP. Jego homilie miały klarowną strukturę uniwersyteckiego wykładu, tzn. wstęp, tezę, wywód, wnioski i zakończenie. Dla mnie, wiernego świeżo przybyłego z Polski, nie tylko forma, ale głównie treść tych homilii była zupełną nowością.

Owoce nauczania

CZYTAJ DALEJ

Czy przylgnąłem sercem do Jezusa dość mocno?

[ TEMATY ]

homilia

rozważania

Grażyna Kołek

Rozważania do Ewangelii J 6, 44-51.

Czwartek, 18 kwietnia

CZYTAJ DALEJ

Przewodniczący KEP: nie ma prawa do zabijania, ale do ochrony życia!

2024-04-18 08:57

[ TEMATY ]

aborcja

abp Tadeusz Wojda SAC

Episkopat News

Abp Tadeusz Wojda

Abp Tadeusz Wojda

Nie ma prawa do zabijania, ale do ochrony życia – powiedział przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Tadeusz Wojda podczas trzydniowego Zebrania Plenarnego Konferencji Episkopatów Unii Europejskiej. Zaznaczył, że życie jest największym darem Bożym.

W piątek w Łomży zakończy się trzydniowe Zebranie Plenarne Konferencji Episkopatów Unii Europejskiej(COMECE). W czasie trzech sesji biskupi dyskutują o procesie integracji Unii Europejskiej, o jej postrzeganiu z perspektywy Europy Środkowej i Wschodniej i o przyszłych kierunkach jej rozwoju w obliczu wyzwań geopolitycznych.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję