Reklama

Wiara

Uczestniczę czy oglądam?

Wydarzenia ostatnich tygodni spowodowały, że bardzo wielu z nas ograniczyło swój udział w praktykach religijnych do domowych modlitw i oglądania transmisji Mszy św.
Kolejne niedziele uświadamiają nam, jak wielkim darem jest Eucharystia i jak bardzo brakuje nam jej wspólnotowego przeżywania.

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Dzięki środkom społecznego przekazu mamy możliwość oglądania transmisji Eucharystii z wielu kościołów w naszej ojczyźnie. Część wiernych stawia sobie jednak pytanie: jak oglądać taką Mszę św.? Czy wystarczy, że zachowam się jak wówczas, gdy oglądam zwykły film, czy może muszę postąpić jakoś inaczej, bardziej specjalnie? Nie ma jednego katalogu zasad. Poniżej kilka wskazówek i propozycji, jak przeżyć ten czas najowocniej.

Co to jest?

Czy kiedy oglądam Mszę św. w telewizji, uczestniczę w niej? To jedno z podstawowych pytań. Odpowiedź może być tylko jedna: nie. Oglądając Mszę św. w telewizji, uczestniczę w jej transmisji. Do przeżycia Liturgii sakramentu potrzebuję wspólnoty i miejsca, a tego nie daje transmisja. Mogę ją jednak potraktować jako dobrą okazję do modlitwy i słuchania słowa Bożego.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Razem czy osobno?

Jeśli nie idziemy do kościoła, to transmisję Mszy św. proponuję oglądać w gronie całej rodziny. Liturgia ze swej istoty jest działaniem wspólnym, dlatego warto, abyśmy wszyscy zebrali się w jednym pomieszczeniu na jej oglądanie. Sytuacja, w której rodzice starają się uczestniczyć w transmisji przed telewizorem, a młodsze pokolenie ogląda Mszę św. na tablecie czy smartfonie, nie byłaby w duchu liturgii. W małej wspólnocie modlącej się wspólnie przed jednym urządzeniem będzie obecny Pan.

W szlafroku czy garniturze?

Zdecydowanie proponuję, by transmisję Mszy św. oglądać w godnym stroju. Ten czas poświęcamy Bogu, ubieramy się więc ładnie nie dla telewizora, ale dla Boga. Są w życiu takie chwile, gdy nasz strój podkreśla ich znaczenie. Teraz, gdy nie możemy uczestniczyć we Mszy św. w świątyni, nasz strój ma w sobie coś z tęsknoty za Bogiem. Wyraża naszą miłość i pragnienie spotkania z żywym Bogiem we wspólnocie Kościoła.

Z kawą czy herbatą?

Najlepiej, jeśli oglądamy transmisję przy stole nakrytym białym, odświętnym obrusem. Zapalona świeca także przypomni nam, że Bóg nieustannie jest z nami.

Reklama

Bardzo często przed nami stoi kubek z ulubioną kawą, a obok niego – przekąski. Gdy oglądamy telewizję, nawet nieświadomie sięgamy po coś słodkiego. Proponuję usunąć wszystko ze stołu, a rozłożyć na nim właśnie odświętny obrus. Niech podkreśla, że ta chwila jest szczególnie poświęcona Bogu.

W fotelu czy na kolanach?

Transmisje najlepiej ogląda się na siedząco. I zapewne dotyczy to także transmisji Mszy św. Czy musimy wstawać lub klękać? Warto zachowywać postawy identyczne jak w kościele, zwłaszcza, że pomoże nam to w modlitwie podczas transmisji.

Na głos czy szeptem?

I ostatnia sprawa: czy słowa Mszy św. trzeba wypowiadać na głos, czy może powinno się milczeć przez całą transmisję? To zależy, oczywiście, od naszego wewnętrznego usposobienia. Niektórzy spośród nas potrzebują ciszy i milczenia, by móc lepiej słuchać słowa Bożego, inni bardziej odnajdą się we wspólnym recytowaniu modlitwy i pieśni. Ważne, abyśmy podczas takiej transmisji rzeczywiście szczerze się modlili, bo wówczas mamy szansę spotkać się z Bogiem.

2020-03-31 14:49

Ocena: +2 -1

Reklama

Wybrane dla Ciebie

„Świerkopole”, teatr i Msze na wyspie, czyli kolonie księdza Zbigniewa

Niedziela łódzka 31/2014, str. 6-7

[ TEMATY ]

Msza św.

JUSTYNA MIKSA

Kiedy przybyłem na Mszę św., niebo było całe zachmurzone, zaczynał padać deszcz, a w oddali widać było błyskawice. W małej zadaszonej kaplicy na wyspie zebrało się ponad dwadzieścia osób. Trwała Msza św. Ksiądz zaczynał właśnie kazanie: „Znam co najmniej kilka rodzajów wdów: takie co ciągle chodzą ubrane na czarno, takie co ciągle się żalą oraz takie, które dalej zajmują się swoimi codziennymi sprawami. Pamiętam, w jednej wsi było kiedyś tylko ośmioro mieszkańców – siedem wdów i jeden kawaler… osiemdziesięciolatek. Znam też jedną wdowę, która często chodziła na cmentarz i tam... (tu kapłan zrobił przerwę dla wzmocnienia przekazu) poznała swojego drugiego męża, również wdowca. W mojej parafii przez pewien czas przebywał mężczyzna, który chętnie pomagał innym, szczególnie starszym osobom, niektórzy nazywali go „wdowie pogotowie”. Dzisiejszy dzień jest poświęcony również wdowie, wdowie i zakonnicy – św. Brygidzie Szwedzkiej”… Tymi słowami swoje niezwykle życiowe i mądre kazanie zaczął ks. Zbigniew Zgoda. Był 23 lipca 2014 roku.

CZYTAJ DALEJ

Św. Wojciech, Biskup, Męczennik - Patron Polski

Niedziela podlaska 16/2002

Obok Matki Bożej Królowej Polski i św. Stanisława, św. Wojciech jest patronem Polski oraz patronem archidiecezji gnieźnieńskiej, gdańskiej i warmińskiej; diecezji elbląskiej i koszalińsko-kołobrzeskiej. Jego wizerunek widnieje również w herbach miast. W Gnieźnie, co roku, w uroczystość św. Wojciecha zbiera się cały Episkopat Polski.

Urodził się ok. 956 r. w czeskich Libicach. Ojciec jego, Sławnik, był głową możnego rodu, panującego wówczas w Niemczech. Matka św. Wojciecha, Strzyżewska, pochodziła z nie mniej znakomitej rodziny. Wojciech był przedostatnim z siedmiu synów. Ks. Piotr Skarga w Żywotach Świętych tak opisuje małego Wojciecha: "Będąc niemowlęciem gdy zachorował, żałość niemałą rodzicom uczynił, którzy pragnąc zdrowia jego, P. Bogu go poślubili, woląc raczej żywym go między sługami kościelnymi widząc, niż na śmierć jego patrzeć. Gdy zanieśli na pół umarłego do ołtarza Przeczystej Matki Bożej, prosząc, aby ona na służbę Synowi Swemu nowego a maluczkiego sługę zaleciła, a zdrowie mu do tego zjednała, wnet dzieciątko ozdrowiało". Był to zwyczaj upraszania u Pana Boga zdrowia dla dziecka, z zobowiązaniem oddania go na służbę Bożą.

Św. Wojciech kształcił się w Magdeburgu pod opieką tamtejszego arcybiskupa Adalbertusa. Ku jego czci przyjął w czasie bierzmowania imię Adalbertus i pod nim znany jest w średniowiecznej literaturze łacińskiej oraz na Zachodzie. Z Magdeburga jako dwudziestopięcioletni subdiakon wrócił do Czech, przyjął pozostałe święcenia, 3 czerwca 983 r. otrzymał pastorał, a pod koniec tego miesiąca został konsekrowany na drugiego biskupa Pragi.

Wbrew przyjętemu zwyczajowi nie objął diecezji w paradzie, ale boso. Skromne dobra biskupie dzielił na utrzymanie budynków i sprzętu kościelnego, na ubogich i więźniów, których sam odwiedzał. Szczególnie dużo uwagi poświęcił sprawie wykupu niewolników - chrześcijan. Po kilku latach, rozdał wszystko, co posiadał i udał się do Rzymu. Za radą papieża Jana XV wstąpił do klasztoru benedyktynów. Tu zaznał spokoju wewnętrznego, oddając się żarliwej modlitwie.

Przychylając się do prośby papieża, wiosną 992 r. wrócił do Pragi i zajął się sprawami kościelnymi w Czechach. Ale stosunki wewnętrzne się zaostrzyły, a zatarg z księciem Bolesławem II zmusił go do powtórnego opuszczenia kraju. Znowu wrócił do Włoch, gdzie zaczął snuć plany działalności misyjnej. Jego celem misyjnym była Polska. Tu podsunięto mu myśl o pogańskich Prusach, nękających granice Bolesława Chrobrego.

W porozumieniu z Księciem popłynął łodzią do Gdańska, stamtąd zaś morzem w kierunku ujścia Pregoły. Towarzyszem tej podróży był prezbiter Benedykt Bogusz i brat Radzim Gaudent. Od początku spotkał się z wrogością, a kiedy mimo to próbował rozpocząć pracę misyjną, został zabity przez pogańskiego kapłana. Zabito go strzałami z łuku, odcięto mu głowę i wbito na żerdź. Cudem uratowali się jego dwaj towarzysze, którzy zdali w Gnieźnie relację o męczeńskiej śmierci św. Wojciecha. Bolesław Chrobry wykupił jego ciało i pochował z należytymi honorami. Zginął w wieku 40 lat.

Św. Wojciech jest współpatronem Polski, której wedle legendy miał także dać jej pierwszy hymn Bogurodzica Dziewica. Po dziś dzień śpiewa się go uroczyście w katedrze gnieźnieńskiej. W 999 r. papież Sylwester II wpisał go w poczet świętych. Staraniem Bolesława Chrobrego, papież utworzył w Gnieźnie metropolię, której patronem został św. Wojciech. Około 1127 r. powstały słynne "drzwi gnieźnieńskie", na których zostało utrwalonych rzeźbą w spiżu 18 scen z życia św. Wojciecha. W 1928 r. na prośbę ówczesnego Prymasa Polski - Augusta Kardynała Hlonda, relikwie z Rzymu przeniesiono do skarbca katedry gnieźnieńskiej. W 1980 r. diecezja warmińska otrzymała, ufundowany przez ówczesnego biskupa warmińskiego Józefa Glempa, relikwiarz św. Wojciecha.

W diecezji drohiczyńskiej jest także kościół pod wezwaniem św. Wojciecha w Skibniewie (dekanat sterdyński), gdzie proboszczem jest obecnie ks. Franciszek Szulak. 4 kwietnia 1997 r. do tej parafii sprowadzono z Gniezna relikwie św. Wojciecha. 20 kwietnia tegoż roku odbyły się w parafii diecezjalne obchody tysiąclecia śmierci św. Wojciecha.

CZYTAJ DALEJ

Marcin Zieliński: Znam Kościół, który żyje

2024-04-24 07:11

[ TEMATY ]

książka

Marcin Zieliński

Materiał promocyjny

Marcin Zieliński to jeden z liderów grup charyzmatycznych w Polsce. Jego spotkania modlitewne gromadzą dziesiątki tysięcy osób. W rozmowie z Renatą Czerwicką Zieliński dzieli się wizją żywego Kościoła, w którym ważną rolę odgrywają świeccy. Opowiada o młodych ludziach, którzy są gotyowi do działania.

Renata Czerwicka: Dlaczego tak mocno skupiłeś się na modlitwie o uzdrowienie? Nie ma ważniejszych tematów w Kościele?

Marcin Zieliński: Jeśli mam głosić Pana Jezusa, który, jak czytam w Piśmie Świętym, jest taki sam wczoraj i dzisiaj, i zawsze, to muszę Go naśladować. Bo pojawia się pytanie, czemu ludzie szli za Jezusem. I jest prosta odpowiedź w Ewangelii, dwuskładnikowa, że szli za Nim, żeby, po pierwsze, słuchać słowa, bo mówił tak, że dotykało to ludzkich serc i przemieniało ich życie. Mówił tak, że rzeczy się działy, i jestem pewien, że ludzie wracali zupełnie odmienieni nauczaniem Jezusa. A po drugie, chodzili za Nim, żeby znaleźć uzdrowienie z chorób. Więc kiedy myślę dzisiaj o głoszeniu Ewangelii, te dwa czynniki muszą iść w parze.

Wielu ewangelizatorów w ogóle się tym nie zajmuje.

To prawda.

A Zieliński się uparł.

Uparł się, bo przeczytał Ewangelię i w nią wierzy. I uważa, że gdyby się na tym nie skupiał, to by nie był posłuszny Ewangelii. Jezus powiedział, że nie tylko On będzie działał cuda, ale że większe znaki będą czynić ci, którzy pójdą za Nim. Powiedział: „Idźcie i głoście Ewangelię”. I nigdy na tym nie skończył. Wielu kaznodziejów na tym kończy, na „głoście, nauczajcie”, ale Jezus zawsze, kiedy posyłał, mówił: „Róbcie to z mocą”. I w każdej z tych obietnic dodawał: „Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych” (por. Mt 10, 7–8). Zawsze to mówił.

Przecież inni czytali tę samą Ewangelię, skąd taka różnica w punktach skupienia?

To trzeba innych spytać. Ja jestem bardzo prosty. Mnie nie trzeba było jakiejś wielkiej teologii. Kiedy miałem piętnaście lat i po swoim nawróceniu przeczytałem Ewangelię, od razu stwierdziłem, że skoro Jezus tak powiedział, to trzeba za tym iść. Wiedziałem, że należy to robić, bo przecież przeczytałem o tym w Biblii. No i robiłem. Zacząłem się modlić za chorych, bez efektu na początku, ale po paru latach, po którejś swojej tysięcznej modlitwie nad kimś, kiedy położyłem na kogoś ręce, bo Pan Jezus mówi, żebyśmy kładli ręce na chorych w Jego imię, a oni odzyskają zdrowie, zobaczyłem, jak Pan Bóg uzdrowił w szkole panią woźną z jej problemów z kręgosłupem.

Wiem, że wiele razy o tym mówiłeś, ale opowiedz, jak to było, kiedy pierwszy raz po tylu latach w końcu zobaczyłeś owoce swojego działania.

To było frustrujące chodzić po ulicach i zaczepiać ludzi, zwłaszcza gdy się jest nieśmiałym chłopakiem, bo taki byłem. Wystąpienia publiczne to była najbardziej znienawidzona rzecz w moim życiu. Nie występowałem w szkole, nawet w teatrzykach, mimo że wszyscy występowali. Po tamtym spotkaniu z Panem Jezusem, tym pierwszym prawdziwym, miałem pragnienie, aby wszyscy tego doświadczyli. I otrzymałem odwagę, która nie była moją własną. Przeczytałem w Ewangelii o tym, że mamy głosić i uzdrawiać, więc zacząłem modlić się za chorych wszędzie, gdzie akurat byłem. To nie było tak, że ktoś mnie dokądś zapraszał, bo niby dokąd miał mnie ktoś zaprosić.

Na początku pewnie nikt nie wiedział, że jakiś chłopak chodzi po mieście i modli się za chorych…

Do tego dzieciak. Chodziłem więc po szpitalach i modliłem się, czasami na zakupach, kiedy widziałem, że ktoś kuleje, zaczepiałem go i mówiłem, że wierzę, że Pan Jezus może go uzdrowić, i pytałem, czy mogę się za niego pomodlić. Wiele osób mówiło mi, że to było niesamowite, iż mając te naście lat, robiłem to przez cztery czy nawet pięć lat bez efektu i mimo wszystko nie odpuszczałem. Też mi się dziś wydaje, że to jest dość niezwykłe, ale dla mnie to dowód, że to nie mogło wychodzić tylko ode mnie. Gdyby było ode mnie, dawno bym to zostawił.

FRAGMENT KSIĄŻKI "Znam Kościół, który żyje".

CZYTAJ DALEJ

Reklama

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję