Na początku Eucharystii o. Alard Maliszewski, prowincjał prowincji wrocławskiej pw. św. Jadwigi Śląskiej podkreślił, że najważniejszy na uroczystości jest Pan Jezus, który dziś chce z tymi czterema braćmi wejść w jeszcze większą zażyłość i przyjaźń. – On ich zaprosił, oni odpowiedzieli: „tak” i prze wiele lat przygotowywali się na ten moment. Chcę tylko powiedzieć, że bardzo się cieszę, że wszyscy tutaj dzisiaj jesteśmy, bardzo się cieszę, że są rodzice i rodziny naszych neoprofesów, proboszczowie z parafii, z których pochodzą, bracia, siostry i przyjaciele, każdy kto jest z wami w jakiś sposób związany i chce wspierać waszą przyjaźń z Panem Bogiem – mówił ojciec prowincjał. Na jego ręce profesję wieczystą złożyli: br. Pio Michał Bulenda z parafii pw. Matki Bożej w Raciborzu (diecezja opolska), br. Dolindo Piotr Turek z parafii pw. Trójcy Świętej w Bogacicy (diecezja opolska), br. Vianney Szymon Chruszcz z parafii pw. św. Katarzyny Aleksandryjskiej w Ujeźdźcu (diecezja opolska) oraz br. Savio Paweł Sitarczyk z parafii pw. NSPJ w Lubinie (diecezja legnicka).
W homilii o. Maliszewski nawiązał do historii budowy zegara, który miał powstać w Teksasie, we wnętrzu góry i miał przetrwać minimum 10 tys. lat. Zamysł był taki, że jedno tyknięcie zegara, jeden ruch wskazówek to jeden rok. Nikt jednak nie był w stanie wyłożyć 45 mln dolarów na jego budowę, choć zegar miał przetrwać naszą kulturę, naszą cywilizację i różne katastrofy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
– Czy to jest wygórowana cena za projekt, który ma nam uzmysłowić, że są rzeczy, które trwają dłużej niż nasze życie, niż życie pokolenia, niż życie jakiejś kultury, czy cywilizacji? Nie wiem czy to wygórowana cena, ale wiem, że w każdym z nas jest pragnienie, aby coś z nas pozostało, aby wraz z moją śmiercią to wszystko się nie skończyło – mówił ojciec prowincjał i pytał: – Co możemy zrobić, aby o nas pamiętano? Abyśmy byli zapamiętani, wspominani?
Reklama
Zauważył, że są na to różne sposoby. To wielcy artyści, wspaniali myśliciele. Ale również i przykłady niegodne naśladowania, bo czasem człowiek potrafi się zmobilizować i dokonać okropności, by go zapamiętano.
– Ta chęć przetrwania jest w nas bardzo silna. To ona mówi również, żeby to, co dla mnie ważne, co moje, przekazać następnym pokoleniom. Być może ta chęć pomogła Abramowi zaufać Panu Bogu, aby zawrzeć z Nim przymierze, aby się do czegoś zobowiązać. Ale jak popatrzymy na Stary Testament to ta przyjaźń i zaufanie ze strony Abrahama nie były takie bezinteresowne – mówił o Maliszewski, nawiązując do pierwszego czytania i podkreślając, że obietnica licznego jak gwiazdy na niebie potomstwa, dana Abrahamowi, jest jakąś formą wieczności.
– Być może dlatego łatwiej było Abramowi zaufać, zaryzykować. Podjął tyle wysiłku i tyle trudu. Ale nie on jeden, bo w Ewangelii słyszymy historię dobrze nam znaną. Apostołowie – ci, którzy już zdecydowali się pójść za Jezusem, ci, którzy Go szukali, którzy chcieli wziąć udział w tym dziele, jakie On rozpoczął – kiedy słyszą słowa, że to, co do tej pory wydawało się im zyskiem, inwestycją, owocem, staje się ciężarem i przeszkodą, zaczynają się dziwić, być może wątpić. A św. Piotr, który nie był człowiekiem zbyt powściągliwym w wyrażaniu swoich emocji pytał: „To co będzie z nami, którzyśmy tyle zostawili?”. Bo skoro nie rodzina, skoro nie praca, nie pewne rzeczy, które dają taką namiastkę i wrażenie, że coś po nas zostanie, skoro to nie daje pewności, to jak to ma być. Skazać się samemu na zapomnienie i cieszyć się z tego? – mówił kapłan.
Podkreślił, że Pan Jezus z miłością odpowiedział w taki sposób, który rozwiewa również nasze wątpliwości, czy warto rezygnować z pewnych rzeczy. Zauważył, że nie robimy tego tak całkiem bezinteresownie.
Reklama
– Tak naprawdę to dla nas wielka inwestycja, która kosztuje nas o wiele więcej niż 45 milionów dolarów, bo to jest wszystko, co mamy. Całe moje życie, wszystkie moje plany, jestem gotowy, by je poświęcić – po to, żeby być nieśmiertelnym, żeby wejść do życia wiecznego, do tej radości, którą z całego serca w jakiś sposób chcę przywołać do siebie. I myślę, że w tym jest sedno tego, czego za chwilę będziemy świadkami. To nie będzie zrezygnowanie tylko ze swoich marzeń albo z możliwości, by zostawić coś trwałego po sobie. Każdy z was mógł coś po sobie zostawić – mówił kapłan. Zauważył, że może coś w służbie zdrowia, jakiś nowy lek. A może „straciliśmy” pana inżyniera, który mógłby się zaangażować do budowy takiego cudownego zegara. Albo człowieka, który by napisał oprogramowanie; fotografa, dziennikarza, działacza.
– Wy obstawiliście zupełnie inaczej. Oddaliście wszystko, ale nie po to, żeby to stracić, lecz żeby z jeszcze większą siłą, natężeniem i pewnością móc powiedzieć, że wejdziecie do wieczności, że już jesteście szczęśliwi, ale chcecie, żeby to szczęście nie było narażone na różnego rodzaju troski, problemy. Chcecie zainwestować wszystko, co macie, postawić na jedną kartę i zaufać Panu Bogu, który mówi: „Ty, który opuściłeś dla Mnie, zrezygnowałeś dostaniesz jeszcze więcej tutaj na ziemi, ale przede wszystkim kiedyś życie wieczne” – mówił ojciec prowincjał.
Zwracając się do neoprofesów życzył: – Drodzy Bracia, starajcie się zawsze pamiętać o tym, że walczymy o życie wieczne. Chcemy go, pragniemy i jesteśmy przekonani, że ono będzie naszym udziałem. Dlatego warto się trudzić i podjąć to wyzwanie. Życzymy wam, byście na tej drodze wytrwali, by nie zabrakło wam entuzjazmu. A Waszym rodzicom, krewnym, przyjaciołom, rodzeństwu – pamiętajcie, że oni mają być szczęśliwi, więc wspierajcie ich swoimi modlitwami i swoją bliskością.