Bez dużej przesady można chyba pokusić się o stwierdzenie, że wielkie miasta cechuje swoista mistyka. Kto nocą patrzy z wysokości wieżowca na Hongkong lub z okna samolotu spogląda na światła Nowego Jorku, doznać może niemal religijnego uczucia zachwytu i tajemnicy. Niestety, Jezus na pewien czas został pozbawiony przywileju zachwycania się mistyką miasta. Po uzdrowieniu trędowatego zakazał mu mówić o tym cudownym wydarzeniu, on jednak „ZACZĄŁ WIELE OPOWIADAĆ I ROZGŁASZAĆ TO, CO ZASZŁO, TAK ŻE JEZUS NIE MÓGŁ JUŻ JAWNIE WEJŚĆ DO MIASTA, LECZ PRZEBYWAŁ NA MIEJSCACH PUSTYNNYCH. A LUDZIE ZEWSZĄD SCHODZILI SIĘ DO NIEGO” (Mk 1, 45). Paradoks? Pewnie tak. Bo pustynia z natury jest miejscem odludnym. Tymczasem Jezus na pustyni przyciąga szukających Boga, niczym zielona oaza przyciąga spragnionych wędrowców. W tym przypadku wędrówka na pustynię okazała się podróżą w głąb - w przepastne głębiny ludzkiego serca i zakamarki umysłu pełnego przekonań domagających się weryfikacji. Chodzi o podróż w krainę metanoi i wiary. Najbardziej kamienistą i pustynną drogą człowieka jest droga odejścia od egoizmu, wędrówka oddalania się od miłości siebie samego. Najbardziej uciążliwym piaskiem, który dostaje się do oczu, nie jest piasek pustyni, lecz drobne ziarenka wygodnictwa, świętego spokoju i własnych planów. Najmocniej doskwierającymi kamieniami nie są te, które dostają się do sandałów w czasie pustynnej wędrówki, lecz kamyczki złośliwości, obojętności i zdrady. Największym pragnieniem nie jest pragnienie wody, lecz życzliwego odruchu serca ze strony drugiego i wobec drugiego. Dzień, w którym Jezus znalazł się na pustyni, gdyż pewien uzdrowiony trędowaty pokrzyżował Mu plany, dla wielu okazał się szczęśliwym dniem ich życia. Wybrali się na pustynię. Dla nich wszystko się zaczęło od doświadczenia pustynnej drogi. Droga pustyni stała się dla nich z czasem miernikiem człowieczeństwa.
Pomóż w rozwoju naszego portalu