Zwyczaj chodzenia „na groby” na trwałe jest wpisany w polską tradycję wielkanocną. Groby Pańskie nawiedza się w całej Polsce. Ale nigdzie nie odbywa się to na taką skalę, jak w Warszawie.
- Tłumne odwiedzanie Grobów Pańskich w Warszawie to fenomen. Oczywiście, są różne motywy tego chodzenia „na groby”. Generalnie jednak, kiedy patrzę na ludzi przy grobie, to wyraźnie widzę, że jest to dla nich nie tylko zwykły spacer, ale okazja do głębokiej modlitwy i refleksji - mówi ks. Bogdan Bartołd, proboszcz archikatedry św. Jana na Starym Mieście.
Do pięciu kościołów
Reklama
W Warszawie już w XVIII wieku odbywała się procesja do grobów w pięciu kościołach, które symbolizowały pięć ran Chrystusa. Co ciekawe, na czele procesji szedł otoczony żołnierzami i biczownikami aktor z krzyżem, grający Jezusa.
Z czasem procesja przemieniła się po prostu w towarzyski spacer rodzinny. I znowu: do pięciu kościołów. Pierwszym był zwykle kościół Świętego Krzyża, drugim - sióstr wizytek, a trzecim - kościół pokarmelicki św. Józefa (dziś seminaryjny). Potem nawiedzano, oczywiście, kościół św. Anny i wędrówkę kończono w katedrze św. Jana. Niektórzy zachodzili jeszcze do położonej tuż obok świątyni ojców jezuitów.
Dziś trasa wielkosobotniego spaceru wygląda bardzo podobnie. Jednak z dużo większym naciskiem na kościoły położone na Starym i Nowym Mieście. Kościół jezuitów przy ul. Świętojańskiej to absolutnie obowiązkowy punkt na trasie. To tu bowiem, w czasach komuny, były najciekawsze groby. I do dzisiaj są interesujące. Zawsze ogromne, oryginalne, z niebanalnym przesłaniem. Ale tłumnie odwiedzane są również kościoły: dominikanów, paulinów, franciszkanów, benedyktynek-sakramentek oraz katedra polowa. Nie omija się także kościoła św. Marcina przy ul. Piwnej, zwykle z bardzo skromnym, ale urzekającym grobem. Najdłuższe kolejki, jak zwykle, stoją do kościoła św. Anny, kościoła jezuitów i do katedry. Bywały lata, kiedy koniec kolejki do katedry sięgał nawet Kolumny Zygmunta.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Ślady stóp u twórców
Od kilku lat nowym punktem na szlaku „po grobach” stał się kościół Środowisk Twórczych pw. św. Alberta i św. Andrzeja Apostoła na pl. Teatralnym. Tam przez lata grób był kopią grobu jerozolimskiego. Niestety, rok temu ten odwzorowany co do centymetra grób, spłonął. Dlatego w tym roku ks. prał. Wiesław Niewęgłowski - rektor kościoła, postanowił, że nie będzie klasycznego Grobu Pańskiego, ale zostanie zbudowana inscenizacja będąca przesłaniem o życiu, śmierci i wieczności. - Zamyka się ono w trzech słowach: „Po życiu życie” - mówi „Niedzieli” Krajowy Duszpasterz Środowisk Twórczych.
Na pierwszym planie inscenizacji znajdzie się pole ziemi, z wyraźnie widocznymi śladami ludzkich stóp. Ślady prowadzą w kierunku szklanej tafli - symbolizującej śmierć. Po drugiej stronie szkła będzie łąka. I tam również, na zielonej trawie, znajdą się ślady ludzkich stóp. Droga kończy się wizją nieba. - Te ślady stóp, to ślady Jezusa Chrystusa, ale mogą być one też pojmowane jako ślady każdego z nas - tłumaczy ks. Niewęgłowski, który sam zaprojektował przesłanie.
Groby u św. Anny
W XVIII czy XIX wieku wystrój grobów był zwykle typowy, wszędzie bardzo podobny. Zaczęło się to zmieniać w 1936 r. w kościele św. Anny na Krakowskim Przedmieściu. Grób wykonali tam wtedy członkowie koła „Iuventus Christiana” przy warszawskiej ASP. Był to ogromny, rewolucyjny jak na tamte czasy grób. Centralny element stanowił wielki, szary krzyż, a na przecięciu jego ramion, w oświetlonym otworze znajdowała się monstrancja. Niżej stał stół ołtarzowy, z rzędem grubych świec i białych lilii.
W późniejszych latach groby u św. Anny również się wyróżniały. W latach okupacji nawiązywały do doświadczeń wojennych, mówiły o wierze i nadziei, że walka z wrogiem w końcu zakończy się zwycięstwem. Dlatego dawny, typowo religijny zwyczaj chodzenia na groby, przerodził się w manifestację religijno-patriotyczną. Kolejki do grobu u św. Anny były w czasie wojny gigantyczne i sięgały nawet pomnika Mickiewicza. Grób z 1940 r. przywoływał obraz zniszczonej państwowości polskiej. Chrystus leżał na gruzach zbombardowanej kaplicy Loretańskiej. Obok rozrzucono w nieładzie połamane lichtarze i kawałki płyt marmurowych. Wyżej stała monstrancja z Eucharystią, a u góry, w opalonym otworze okiennym - duży krzyż ze spalonych belek. Z krzyża zwisał biały welon.
Po wojnie w kościele św. Anny kontynuowano organizowanie grobów łączących treści religijne z patriotycznymi. „Polacy, poddawani wyrafinowanemu systemowi zniewalania myśli i sumienia, odnajdywali w nich idee, których prawdę co krok podważano. Groby u św. Anny to była przestrzeń wolności, w której raz zanurzywszy się, człowiek nie mógł już nigdy o niej zapomnieć” - wspomina w jednej ze swoich książek ks. prał. Zygmunt Malacki, długoletni rektor kościoła św. Anny.
Groby tworzył wówczas Stanisław Miedza-Tomaszewski. Ukazywał w nich walkę społeczeństwa z komuną, przypominał o wartościach chrześcijańskich, np. w 1985 r. w stronę leżącego Chrystusa i monstrancji szedł człowiek z rękami zakutymi w dyby. Natomiast rok później ogromne, czarne ręce ciągnęły długi sznur, którym był obwiązany krzyż. Nieco dalej leżał Chrystus, a nad Nim biały orzeł. Z kolei w 1989 r., u progu wielkich zmian, czerwono-białe ręce rozrywały krępujące je kajdany. W następnych latach groby zwracały uwagę na zagrożenia, jakie niósł ze sobą współczesny świat, np. w 1994 r. w wystroju grobu pojawił się dwugłowy szatan, trzymający w swoich szponach zmięty tygodnik, wydawany przez komunistycznego rzecznika rządu oraz butelkę wódki, strzykawkę i makówki.
Jaki Grób w katedrze?
Ks. Bogdan Bartołd, proboszcz archikatedry Jana Chrzciciela na Starym Mieście
W dekoracji Grobu Pańskiego w katedrze znajdzie się nawiązanie do 30. rocznicy I pielgrzymki Jana Pawła II do Polski.
W 1979 r. podczas pobytu w stolicy, Ojciec Święty odwiedził katedrę warszawską, odprawił także niezapomnianą Mszę św. na pl. Zwycięstwa, podczas której padły znamienne słowa: „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi, tej ziemi!”. I właśnie ta wypowiedź znajdzie swoje odzwierciedlenie w tegorocznej inscenizacji Grobu Pańskiego.
Będzie to olbrzymia, dwumetrowa skała, na której jest zaznaczony kontur Polski. W konturze tym jest szczelina, z której wyrasta dąb. Na drzewie są zarówno liście zielone, jak i liście zwiędnięte.
Skała symbolizuje naszą Ojczyznę, która w PRL-u była skamieliną, gdyż jako naród byliśmy zniewoleni. Ojciec Święty zasiał ziarno prawdy i miłości ewangelicznej w nasze serca. To ten zasiew Dobrej Nowiny spowodował, że skamielina zniewolenia pękła. Odzyskaliśmy niepodległość, którą symbolizuje piękny dąb z zielonymi liśćmi. Jednak wolności nie potrafiliśmy zawsze dobrze wykorzystać w minionym 20-leciu. Dlatego na dębie są także zeschnięte liście.
(at)