Reklama

W cieniu Bożych skrzydeł

Kim są glajciarze i jak to jest, gdy złapie się w skrzydło wiatr? O ciekawości świata i wyprawach w czasie, podczas których sprawdza się nie tylko wytrzymałość sprzętu, ale przede wszystkim swoje możliwości, a także o tym, aby umieć patrzeć i słuchać - z Marcinem Szworakiem studentem ekonomii na Uniwersytecie Rzeszowskim, rozmawia Anna Wajda

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Anna Wajda: - Jesteś osobą z niezwykłą pasją ekstremalnego poznawania świata. Obecnie jest to paralotniarstwo, ale przed „podbojem nieba” zapewne były i inne, równie ekscytujące sposoby spędzania wolnego czasu. Skąd się wzięła Twoja ciekawość sprawdzania tego, co jest za kolejnym zakrętem?

Marcin Szworak: - Już jako mały chłopiec lubiłem stawiać czoła wyzwaniom. Nigdy nie zapomnę pierwszej przejażdżki przed blokiem, na moim zielonym rowerze, kiedy to, nie mogąc jednocześnie hamować i kierować, postanowiłem wjechać w żywopłot. Mówiąc całkiem poważnie, to poznawanie świata zaczęło się od wspólnych wyjazdów rowerowych z tatą. Najpierw były to wycieczki w siodełku na rowerze taty, sobotnie kilkugodzinne spacery po Przemyślu, a później już Pierwsza Komunia św. i wymarzony rower. Od tej pory, gdy tylko zrobiło się ciepło czekałem na tatę, kiedy wróci z pracy, po czym wsiadaliśmy na rowery i razem pedałowaliśmy przez okoliczne wioski. Jakiż byłem wtedy dumny, że dotrzymywałem mu tempa.

- Zwykle początki pamięta się najlepiej, zatem które z tych rekreacyjno-krajoznawczych, a może nie tylko, przedsięwzięć wspominasz jako te, które były sprawdzianem Twoich możliwości?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

- Pierwszą próbą sprawdzenia siebie, a przede wszystkim podziękowaniem za możliwość przystąpienia do Pierwszej Komunii św., była dla mnie piesza pielgrzymka do Częstochowy, podjęta razem z moją mamą. Byłem wtedy najmłodszym jej uczestnikiem, co nie oznacza, że najsłabszym - bo tylko raz, podczas burzy, przejechałem kawałek drogi w samochodzie. Później przyszły inne. Ponieważ przyjaźniliśmy się z księżmi z naszej parafii (najpierw Błonie, później Ojcowie Reformaci), kiedyś po niedzielnej Mszy św. tato pochwalił się ks. Jurkowi Ziaji (obecnie od 10 lat na misjach w Kazachstanie), jaki to ze mnie zapalony kolarz. Wtedy ksiądz zaprosił nas na moją pierwszą wyprawę rowerową, zaznaczając od razu, że nie będzie łatwo. Trasa liczyła ok. 700 km, a ja miałem wtedy jedenaście lat. Najpierw pojechaliśmy pociągiem do Łańcuta po naszych dwóch towarzyszy wyprawy (licealistów Mietka i Daniela), a później już pedałowaliśmy kolejno przez Duklę, Bardejov, Trzy Korony, Krynicę, Czorsztyn, Palenicę, Szczawnicę… Po pierwszej górce jeszcze w Łańcucie zacząłem się naprawdę gorliwie modlić, ale ambicja kazała mi pedałować dalej. Później jeszcze miałem chwile słabości, a tato nawet raz holował mnie na sznurku.

- Te chwile słabości nie zniechęciły Cię jednak do kolejnych wypraw?

- Wręcz zachęciły, bo kolejna trasa rowerowa była pielgrzymką do Częstochowy. Ale żeby nie było za łatwo, postanowiliśmy razem z tatą jechać dookoła Polski i w ten sposób jako 15-latek przepedałowałem prawie 2500 km. Podczas tej wyprawy było spanie w namiotach, deszcz, zimno, a nawet kłótnie, to wszystko jednak wyjątkowo mocno scementowało naszą więź. Największym dla mnie wyzwaniem była ostatnia wyprawa rowerowa pod hasłem „złotówka za kilometr”. Tato dowiedział się o chorobie 17-letniej Karoliny z podprzemyskich Kniażyc. Lekarze zdiagnozowali u niej raka i w celu zatrzymania choroby amputowano jej nogę. Potrzebna była proteza, ale wydatek ok. 40 tys. zł, przy ciągle trwającym kosztownym leczeniu, pozostawał poza możliwościami jej rodziców. Postanowiliśmy pomóc. Kiedy po raz pierwszy przyjechałem z tatą do Karoliny przedstawić pomysł wyprawy połączonej ze zbieraniem funduszy na protezę, wiedziałem, że to ma sens. Jej uśmiech, pogoda ducha, radość z życia jeszcze bardziej nas zmobilizowały do działania. W akcję udało się nam zaangażować firmy, jak i osoby prywatne, które za każdy przejechany przez nas kilometr zobowiązały się do wpłacenia złotówki na konto Karoliny. Gdy tylko zdałem wszystkie egzaminy maturalne wyruszyliśmy. W lodowatym deszczu, słońcu, po krętych wzniesieniach i podjazdach przejechaliśmy 2435 km, aż do samego Adriatyku - a konkretnie na wyspę Krk. Po drodze spotykaliśmy ludzi zainteresowanych akcją, pragnących ją wspomóc. Dodawało to sił i nadziei. Wyprawa udała się, ale niestety Karolina zmarła 4 miesiące po naszym przyjeździe. Rak wygrał.

Reklama

- Ostatnia wyprawa pokazuje, że nie tylko znasz możliwości własnego ciała, ale jesteś również „posiadaczem uważnych oczu i uszu”. Trening jednak czyni mistrza, czyż nie?

- Jako licealista trenowałem w Miejskim Klubie Sportowym „Juvenia”. 20 km zaprawy kilka razy w tygodniu - w śniegu, deszczu czy słońcu - ćwiczy nie tylko ciało, ale przede wszystkim hart ducha. A motywacją była miłość do roweru i gór, która nie odstępowała mnie ani na krok. Tylko tyle potrzebowałem do pełni szczęścia. Od 3 klasy gimnazjum, rodzice nie byli w stanie na to nic zaradzić. Na zarzuty taty, że to jest nie do wyobrażenia, abym w takim wieku każdy weekend spędzał Bóg wie gdzie poza domem, odpowiedziałem, że sam zaszczepił we mnie miłość do roweru - wtedy skapitulował.

- Jakie były początki Twej przygody z glajciarstwem, bo tak w języku paralotniarzy przyjęło się określać ten sport?

- Latanie. Pewnej nocy przyśniło mi się, że latam. Hmm… było naprawdę cudownie. Następnego dnia sprawdziłem w Internecie ceny sprzętu do latania - był drogi. Jednak dzięki nawykowi do oszczędzania miałem jeszcze pieniądze, które zarobiłem na wakacjach. Do tego mała pożyczka od dziewczyny i mamy, a za kilka tygodni cały sprzęt czekał już u mnie w domu i z książką w ręku postanowiłem nauczyć się latać. Jak na to patrzę z perspektywy czasu, to naprawdę myślę, że trzeba było mieć nie lada „nierówno pod sufitem”. Jednak w porę znalazłem w Przemyślu odpowiednie osoby, które pokierowały moją nauką latania. Godziny treningów w wakacyjnym słońcu przyniosły efekt. Rok później był wyjazd do Czech na kurs i otrzymałem licencję.

- Co jest potrzebne do uprawiania tego sportu i na czym polega latanie na paralotni?

- Konstrukcja paralotni pozwala na „złapanie” wiatru w skrzydło, które następnie zabiera nas do góry. I ten moment przynosi mi zawsze największa frajdę, bo nagle wszystko robi się coraz mniejsze i mniejsze, a dookoła tylko powietrze. Do niezbędnego wyposażenia należy spadochron zapasowy, kask oraz uprząż z protektorem.

- Paralotniarstwo często bywa postrzegane jako sport niebezpieczny. Jak jest w rzeczywistości?

- Jeśli zachowa się kilka podstawowych zasad bezpieczeństwa, posiada się odpowiednie umiejętności (można nabyć je na kursach), bezpieczny sprzęt, to śmiem twierdzić, że jest to bezpieczniejsze od roweru. Zdarzają się jednak mniejsze lub większe wypadki, ale są one następstwem nieposzanowania zasad. Człowiek często na siłę chce pokonać naturę i wtedy to ona pokazuje swoje pazury. Paralotniarstwo w szczególny sposób uczy obserwacji tego, co dzieje się dookoła nas: w którą stronę kołyszą się liście, jaki kształt ma chmura oraz czy ciepły lub zimny jest podmuch wiatru, który owiewa policzki.

- Jadąc do Przemyśla od strony Łuczyc, coraz częściej można zobaczyć paralotniarzy. Na tej podstawie można sądzić, że oprócz Ciebie są na naszym terenie jeszcze inni pasjonaci tej formy rekreacji...

- Zgadza się, Łuczyce to taki pierwszy „krawężnik” do zlotów w okolicy Przemyśla. W naszym mieście jest około 10 pilotów, którzy pokochali ten sport. Kilka tygodni temu zawiązaliśmy stowarzyszenie - Przemyską Grupę Paralotniową „Latam bo chcę”. Dzięki niej chcemy przede wszystkim zachęcić ludzi do uprawiania tego sportu. Wiek nie gra tutaj żadnej roli, bo mimo, że po raz kolejny jestem najmłodszy, to z kolegami w wieku mojego taty całkiem dobrze się dogadujemy. Wspólne wyjazdy to naprawdę niezapomniane chwile, pełne wrażeń i emocji.

- Można powiedzieć, że istnieje „rodzina przemyskich paralotniarzy”. Czy ma ona lub czy planuje mieć jakieś wsparcie duszpasterskie?

- Świetny pomysł. Myślę jednak, że przed przyszłym duszpasterzem paralotniarzy stoi nie lada wyzwanie, bo tylko ksiądz-glajciarz potrafiłby zrozumieć naszą pasję. Niestety, dotychczas jeszcze żaden kapłan nie zdecydował się chociażby na lot tandemowy, dlatego czekamy…

- Co czuje się latając? Czy jest to tylko skok adrenaliny, a może pojawia się coś więcej - kontemplacja piękna świata widzianego z góry, świadomość ograniczoności człowieka…

- Adrenalina - może na początku, jednak tak naprawdę to powinny wydzielać się jedynie endorfiny - hormony szczęścia. Lecąc mam wrażenie, że jestem w całkiem innej przestrzeni. Wszystkie problemy i troski stają się wyjątkowo obce, liczy się tylko to, co jest tu i teraz. Dopiero patrząc na to wszystko z góry, jestem w stanie uzmysłowić sobie swoją nicość. Jak małą cząstką jest człowiek w całym mechanizmie, jakim jest świat, a jednocześnie jak wiele od niego zależy. Jednocześnie muszę przyznać, że retrospekcji i kontemplacji zdecydowanie bardziej służą długie godziny spędzone na rowerze. Rozmyśla się wtedy nad sensem wszystkiego. Robi się studium przypadków dnia codziennego, szuka rozwiązań, definiuje rzeczy nadrzędne, które w dzisiejszych czasach często zostają zagłuszone przez wszystko dookoła. Cisza, śpiew ptaków, szum drzew - pozwalają na poznanie świata od tej najpiękniejszej strony, tej której nie dostrzegamy przez to, że jest tak blisko.

- Temu ma zapewne służyć założony przez Ciebie i Twoich przyjaciół studencki portal NaszaWyprawa.pl?

- Tak, jest on tworzony przez grupę studentów - pasjonatów podróży i turystyki, którzy chcą się podzielić z innymi swoimi doświadczeniami oraz wrażeniami z wypraw. Na naszym portalu coś dla siebie znajdą zarówno amatorzy rodzinnych wypadów za miasto, jak i bardziej ambitni podróżnicy, a nawet profesjonaliści parający się wyprawami ekstremalnymi. Jest on miejscem, gdzie można zasięgnąć porady i znaleźć inspirację na ciekawe spędzanie czasu.

2009-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Nowy gwardzista szwajcarski: Dano nam solidne wprowadzenie

2024-05-06 12:49

[ TEMATY ]

Gwardia Szwajcarska

Włodzimierz Rędzioch

W kwietniu skończył 23 lata, w poniedziałek 6 maja będzie jednym z 34 Szwajcarów, którzy wezmą udział w ceremonii zaprzysiężenia Gwardii w Watykanie. Jan Wetter pochodzi z Toggenburga we wschodnim szwajcarskim kantonie St. Gallen. Radio Watykańskie zapytało go, dlaczego zdecydował się dołączyć do papieskiej gwardii.

Lubi grać w tenisa i biegać. Wziął nawet udział w biegu w Wiecznym Mieście. Doświadczenie i codzienne życie w Gwardii Szwajcarskiej są według Jana Wettera bardzo zróżnicowane. "Jestem bardzo wysportowany, kiedy jestem poza domem", mówi Radiu Watykańskiemu. Wieczorem lubi wyjść "na posiłek, z przyjaciółmi, do baru, klubu".

CZYTAJ DALEJ

KUL. Przez litanię do serca Maryi

2024-05-06 06:05

KUL

Maj w polskiej tradycji nierozerwalnie wiąże się z nabożeństwami majowymi odprawianymi nie tylko w kościołach, ale też pod kapliczkami z figurą Matki Bożej.

CZYTAJ DALEJ

Osoby z niepełnosprawnościami na ulicach Milicza

2024-05-06 17:02

ks. Łukasz Romańczuk

Było kolorowo, z balonami i transparentami

Było kolorowo, z balonami i transparentami

W ramach Tygodnia Godności Osób z Niepełnosprawnością Intelektualną ulicami Milicza przeszedł pochód. Wzięło w nim udział wiele osób, które poprzez swój udział chciały pokazać, że każdy człowiek niezależnie od swojego stanu zdrowia jest cenny, wartościowy i potrzebny.

Pochód rozpoczął się przy Milickim Stowarzyszeniu Przyjaciół Dzieci i Osób Niepełnosprawnych przy ul. Kopernika. Wzięło w nim udział wiele dzieci i młodzieży w pobliskich szkół, a także osoby związane z MSPDION na czele z Alicją Szatkowską, która od ponad 30 lat pełni funkcję prezesa MSPDION wspierając swoją działalnością osoby niepełnosprawne. Obecny był także europoseł Jarosław Duda, Ewelina Lisowska, piosenkarka i ambasadorka MSPDION, Paweł Parus, dotychczasowy pełnomocnik Marszałka Województwa Dolnośląskiego ds. Osób Niepełnosprawnych, Andrzej Biały, wójt Gminy Krośnice, a cały pochód prowadził Wojciech Piskozub, burmistrz-elekt miasta i gminy Milicz.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję