JOWITA HAJDUK: Kiedy Ksiądz pierwszy raz wyjechał z Polski?
KS. BOGDAN LINIEWSKI: W 1976 r. pojechałem na pierwszą misję przez Paryż na Wybrzeże Kości Słoniowej, gdzie spędziłem 6 lat. Kolejne 3 lata w Algierii, gdzie byłem duszpasterzem kooperantów polskich. Według powiedzenia francuskiego: „Nigdy dwa bez trzech”, dlatego wyjechałem do Szwajcarii i tam spędziłem 17 lat.
Mógłby Ksiądz opowiedzieć o swoim pobycie w Szwajcarii?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Pracowałem w kilku parafiach. Przebywa tam sporo księży polskich, misjonarzy takich jak ja, którzy przyzwyczaili się do innego życia. Niektórzy to zakonnicy, ponieważ tam znajdują się ich zgromadzenia, inni zostali wysyłani przez swoich biskupów na prośbę tamtejszego Kościoła. Różne są historie i nie można tego skatalogować. W większości pracują w duszpasterstwie miejscowym, kilku księży zostało oddelegowanych do pracy z Polakami. Praca duszpasterza w Szwajcarii jest trudna. Gdy ktoś przedstawia się jako katolik, to nie wiadomo, co to znaczy, a wtedy dla duszpasterza zaczyna się problem. W Afryce było ciężko pod względem materialnym czy zdrowotnym, ale sprawa była jasna kto był wierzący, a kto nie. W Szwajcarii mówią: „jestem chrześcijaninem”, ale często nic z tego nie wynika.
Reklama
Ci, którzy wyemigrowali po 80. latach i tam pozostali, wspominają ks. Jerzego Popiełuszkę?
Ludzie są różni, z różnych racji tam przyjechali. Niektórzy są związani z duszpasterstwem w języku polskim, inni wtopieni w miejscową społeczność, ale dla wszystkich ks. Jerzy pozostaje ważną postacią.
Był Ksiądz pilotem szybowca i marzył o lotnictwie. Kiedy pojawiło się powołanie?
Kiedy marzyłem o lotnictwie, miałem 16 lat. Zostałem pilotem szybowcowym. Od tego był już krok do pilota wojskowego. Niestety, okazało się, że zdrowie mi na to nie pozwala. Dlatego wstąpiłem do szkoły oficerskiej technicznej. W 1965 r. otrzymałem promocję na stopień podporucznika. Ponad dwa lata służyłem w Warszawie-Bemowie na lotnisku wojskowym (dzisiaj to lotnisko już nie istnieje). Ale już po I roku zaczynałem myśleć, żeby wstąpić do seminarium.
Dużą rolę w Księdza życiu odegrał ks. Jerzy Chowańczak. Czy to on pomógł przy wyborze życiowej drogi?
Reklama
Ks. Jerzy Chowańczak był moim katechetą w liceum. Jeszcze jako oficer spotykałem się z nim na konwersatoriach studenckich. Miał duży wpływ na wybór mojej drogi, ale nie tylko on. Wielu innych księży pomagało mi na drodze powołania. Duże znaczenie miał ks. Bernard Dzierbunowicz, który będąc wikariuszem w Ścinawie, uczył religii w Parszowicach (przez wiele lat ks. Bogdan Liniewski mieszkał w Parszowicach przyp. red.), później został proboszczem w Działoszynie k. Bogatyni. Dlatego w Parszowicach odbyły się prymicje moje i Jerzego.
Służył Ksiądz jako oficer. Przełożeni nie byli prawdopodobnie zachwyceni odejściem jednego z podwładnych?
Zgadza się, próba rezygnacji oficera z wojska nie była łatwa, a odejście, by wstąpić do seminarium, to już skandal. Musiałem spokojnie zaczekać. W pewnym momencie przełożeni sami zauważyli, że nie przykładam się do służby i pozwolili mi odejść. Zostałem zwolniony na bardzo korzystnych warunkach. Odszedłem w stopniu podporucznika i jeszcze rok otrzymywałem pensję.
Pomogły modlitwy, które odmawiał ks. Jerzy Chowańczak?
Wraz z wiernymi śpiewał Godzinki w intencji mojej rezygnacji ze służby wojskowej w kościele pw. św. Michała w Warszawie. Zostałem zwolniony ze służby wojskowej 4 grudnia 1967 r. i już w sobotę 7 grudnia, czyli w przeddzień Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny, byłem już w seminarium. Związek z Godzinkami wydaje się oczywisty.
Gdzie poznał Ksiądz ks. Jerzego Popiełuszkę?
Poznaliśmy się w seminarium i do tej pory myślę, że mieliśmy ze sobą wiele wspólnego. Kiedy się spotkaliśmy, ja byłem już warszawiakiem i wprowadzałem go w kręgi znajomych. Obydwaj pochodziliśmy ze wsi i lubiliśmy podróżować po kraju i wyjeżdżać za granicę, a w tamtych czasach nie można było tego robić.
Reklama
W różnych opracowaniach podkreśla się zły stan zdrowia ks. Popiełuszki. To prawda?
Jerzy zawsze miał problemy ze zdrowiem. Już w seminarium martwiliśmy się o niego. Przetrwał jednak każde złe samopoczucie i chorobę. Był bardzo uparty.
To były trudne czasy. Jak Ksiądz radził sobie w tych warunkach?
Dla mnie lata 60. to były piękne czasy. Kiedy ma się 20 lat, wszystko jest piękne. Jednak dla wielu Polaków był to trudny czas. Kiedy w Polsce ogłoszono stan wojenny, ja byłem już w Afryce.
Spotykał się Ksiądz z ks. Jerzym podczas pobytu na misjach?
W 80. latach podczas mojego urlopu byłem świadkiem, jak ks. Jerzy został posłany do huty na Mszę św. To był w sumie przypadek. Kard. Stefan Wyszyński polecił sekretarzowi znaleźć księdza. W pierwszej parafii, jaką odwiedził, jadąc w stronę huty, trafił na ks. Jerzego. Chociaż, jak wierzymy, przypadków nie ma.
W jaki sposób księża w Polsce walczyli z propagandą?
Księża nie byli wcale takimi bohaterami, ze mną włącznie. Na Msze św. w intencji ojczyzny przybywały tłumy duchownych. Natomiast po powrocie ks. Jerzego z aresztu, na Mszy św. stałem obok niego tylko ja wraz z ks. Stanisławem Małkowskim. Inni szybko rozproszyli się. Bohaterów i chojraków było niewielu.
Czuł Ksiądz strach?
Reklama
Bardzo się bałem. Ci, których wcześniej aresztowali, później już nie bali się. Oni wiedzieli, czego się spodziewać.
A ks. Jerzy wspominał o strachu?
Tak, ale on był inny, bardzo zawzięty. Kiedy rozmawialiśmy, często mu powtarzałem: „Jurek spokojnie”, a on zawsze mnie zbywał i odpowiadał tylko: „Ty się nie znasz…”.
Do których wspomnień, związanych z ks. Jerzym, wraca Ksiądz pamięcią?
Przywołuję dwa wydarzenia. Jerzy często jeździł do Ameryki, ale niezbyt dobrze znał angielski. Często słyszał: „excuse me”. Kiedyś, spacerując w koloratce co istotne w tej opowieści, chciał przeprosić młodą dziewczynę i zamiast: „excuse me”, powiedział: „kiss me” (śmiech).
Przypominam też sobie, jak pojechaliśmy w odwiedziny do naszych przyjaciół mieszkających w Dani, którym urodziła się córeczka Hania. Ks. Jerzy całował ją po malutkich rączkach i nóżkach. 30 lat później jej mama powiedziała do niej: „Miałaś szczęście, bo święty cię po stopach całował”, na co ona bez zastanowienia odparła: „To już wiem, dlaczego mi te stopy takie duże urosły”.
Gdzie Ksiądz był, kiedy dotarła wiadomość o śmierci ks. Jerzego?
Reklama
Byłem wtedy u św. Stanisława Kostki. To było ogromne przeżycie, przecież zamordowano mojego przyjaciela. Na miejscu była moja siostra Emma, która bardzo płakała. Nagle, jakby zza mgły w ten jakże pochmurny wieczór, zaczął wyłaniać się slajd, który powoli nabierał ostrości. Emma zobaczyła błękitne niebo i uśmiechniętego, radosnego Jurka. Dla niej był to znak, że to koniec płaczu i zadręczania się. Dla nas jednak był to ogromny ból.
A pogrzeb?
Oczywiście, byłem na pogrzebie. To była wielka manifestacja. Ludzie przyjeżdżali ze wszystkich zakątków Polski. Dla mnie pogrzeb mojego przyjaciela to było szczególne wydarzenie,.
Często Ksiądz wspomina ks. Jerzego?
Najczęściej zwracam się do niego z jakąś sprawą. Przedstawiam mu problem i idę dalej. Czasami pomoże. Umawiamy się, że nic nikomu nie powiem i działa. Ostatnio pomogliśmy polskim misjonarkom ze Zgromadzenia Opatrzności Bożej zbudować mały szpital i przychodnię lekarską w Kamerunie (ks. Jerzy jest patronem tego dzieła i pierwsze dziecko, które tam urodziło się, a był to chłopiec, otrzymał imię Jerzy). Załatwiliśmy też siostrom pomoc przy rozbudowie szkoły, także w Kamerunie.