Z ust prezydenta padły słowa, które – choć znane i powtarzane – tym razem zabrzmiały bardziej jak testament niż jak polityczna deklaracja. „To na nią patrzymy ze wzruszeniem, to z niej jesteśmy dumni” – mówił o biało-czerwonej fladze. Przypominał o Bitwie Warszawskiej, o opaskach powstańców, o fladze Solidarności, o masztach wznoszących się podczas igrzysk. I o Polakach rozsianych po świecie, którzy wieszają flagi w swoich domach, uczą dzieci polskich modlitw i historii. Trudno nie zauważyć, że była w tym emocjonalna szczerość – dziś w polityce coraz rzadsza.
Flaga, która łączyła. I flaga, która się zużywa
Można prezydentowi Dudzie różne rzeczy zarzucać, ale nie można mu odmówić jednego: jego podejście do symboli narodowych nigdy nie było cyniczne. Flaga, hymn, godło – to nie były dla niego rekwizyty, lecz świętości. Może nawet według niektó za bardzo święte, jak na czasy, w których przyszło mu urzędować.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Bo dziś biało-czerwona przeżywa paradoks: im częściej powiewa, tym mniej znaczy. Staje się elementem nowoczesnej polityki w stylu PR – wystrojem sceny, tłem do przemówień, dodatkiem do selfie. Flagi są, bo wypada. Bo źle wygląda bez nich. Bo PiS je ma, to Tusk też musi. Jeszcze w marcu 2023 roku wiece ówczesnej opozycji odbywały się bez polskich flag. Dopiero krytyka, że „u Tuska nie ma, a u Kaczyńskiego są”, sprawiła, że flagi zaczęły pojawiać się jak z automatu. Nagle wszyscy oni „kochają” flagę. Ale widać, kiedy ktoś ją niesie z przekonania, a kiedy – z kalkulacji.
I to już nie jest kwestia sporu PiS-PO, prawicy i lewicy. To głębsze zjawisko – wizerunkowe zużycie symboli, które kiedyś coś znaczyły. Dziś biało-czerwona może być elementem gry wiecowej, dekoracja patriotycznego performansu, a tymczasem jeszcze niedawno, z tego samego środowiska, które dziś z dumą się nią otula, płynęły gesty skrajnego szyderstwa – jak happening w programie Kuby Wojewódzkiego, gdzie Marek Raczkowski i Krzysztof Stelmaszyk wtykali miniaturowe flagi w ekskrementy. Dla śmiechu, dla prowokacji, dla lajków.
Od sztandaru do scenografii
Zmienił się klimat. Dziś już nie wypada być zbyt ostentacyjnie szyderczym wobec symboli narodowych. Stały się modne. Ale moda to nie to samo, co szacunek. Flaga to nie jest torebka Louis Vuitton, którą można mieć, bo „tak się teraz nosi”.
To, co mówił prezydent Duda o sztandarze Królestwa Polskiego i o barwach heraldycznych, mogło dla niektórych zabrzmieć zbyt patetycznie, zbyt podręcznikowo. Ale może właśnie dlatego było to potrzebne. Bo za chwilę może już nie być nikogo, kto opowie o fladze bez marketingowej kalkulacji.
Może następca Dudy będzie myślał podobnie. Może będzie potrafił mówić o polskości ponad podziałami. Może będzie umiał z szacunkiem odnosić się do przeszłości i do tych, którzy walczyli pod tą flagą. Ale może też – i to dziś bardziej prawdopodobne – symbole narodowe będą już tylko tłem dla Twittera, Instagrama, dla zdjęć, z których uśmiechają się politycy trzymający flagę, ale niekoniecznie rozumiejący jej sens.
Na koniec prezydent napisał w mediach społecznościowych: „Niech biało-czerwona nas łączy – ponad granicami, ponad podziałami – w imię wolnej, silnej i sprawiedliwej Polski”. I to piękne życzenie. Tylko że dziś, gdy flaga łączy głównie piksele w tle materiałów wyborczych, a nie ludzi, trzeba mieć odwagę powiedzieć: szacunek nie bierze się z ekspozycji. Bierze się z przekonania. I ono właśnie zaczyna zanikać.