Reklama

Ostry dyżur po męsku

Boże Narodzenie. Jaka jest twoja pierwsza myśl? Co czujesz? Co widzisz? Wróć! Jeszcze raz: Boże Narodzenie. Szpital. Dom z niepełnosprawnymi sierotami społecznymi. Studio radiowe. Widzisz to? Co czujesz? Boże Narodzenie. W tym roku wprosiłyśmy się do kilku zwyczajnych, a jednocześnie niezwykłych mężczyzn. Na ich OSTRY DYŻUR. Służbowy albo życiowy. Zapraszamy i was. Zrobią sobie krótką przerwę. Napijcie się z nimi herbaty. I z tymi, o których opowiadają. Posadźcie ich obok siebie. Powiedzcie, że... Powiedzcie, co wam serce dyktuje. Albo pomilczcie. Ale BĄDŹCIE.

Niedziela Ogólnopolska 51/2014, str. 52-54

Graziako

Andrzej Kalinowski

Andrzej Kalinowski

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Pasterz w szpitalu

– Święta na wsi – wieczerza wigilijna w tym samym pokoju, w którym nie zmienia się nic prócz kalendarza na ścianie – stanowiły niezmienny coroczny rytuał. Nieważne, że czasami brakowało śniegu... Zawsze docierałem do betlejemskiej przystani i doświadczałem wewnętrznego uzdrowienia. Próbowałem przyłączać się do anielskich chórów, stawałem obok zachwyconych pasterzy i wołałem głośno: „Gloria, Gloria! Hosanna na wysokości!”. Nie sądziłem, że tak szybko przyjdzie mi przeżywać ten cudowny dzień poza przytulnym rodzinnym gniazdem. Owszem, czasami przypominałem sobie opowieść mojego przyjaciela, który w okresie postulatu zakonnego spędzał swoją pierwszą Wigilię poza domem. Otrzymał wówczas zadanie, aby obrać wielkie wiadro ziemniaków. Razem z obierkami skapywały do wiadra jego rzęsiste łzy.

Kiedy dowiedziałem się o tym, że pierwszy raz w życiu mam spędzić Wigilię poza domem, poczułem, że jeden z najważniejszych filarów mojego wewnętrznego poczucia bezpieczeństwa został poważnie naruszony. Zadanie było jednak jasne, ktoś musi być w tym dniu w szpitalu i towarzyszyć pacjentom. Założyłem więc mój biały fartuch i zacząłem odwiedzać chorych. Odnosiłem wrażenie, że świąteczne dekoracje, lampki i małe choinki mają w sobie jakiś niezwykły czar, jakby chciały wytłumaczyć się, że również muszą spędzić te święta w szpitalu. Dominującym uczuciem, które unosiło się w powietrzu, było rozczulenie. Rozmawiałem z babcią, która ciągle się zapominała i raz myślała, że jestem mężczyzną, a raz, że kobietą. Kiedy mówiłem do niej: – Proszę pani, to ja, ksiądz, kapelan, ona śmiała się i mówiła: – A ja myślałam, że moja sąsiadka. Masz taką delikatną buzię... Od pewnego starszego pana usłyszałem o tym, jak to kiedyś świętowało się Wigilię. Znakomity gawędziarz wspominał siarczyste mrozy i wielkie zaspy śniegu sprzed lat. Kiedyś podobno wracał saniami do siebie i w pewnej wiosce ponad czapę śniegu wystawały tylko dymiące kominy domów.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Podczas wigilijnego dyżuru odbyłem niezliczoną ilość rozmów. Wydawało mi się, że przechadzam się pośród szpitalnych pokoi niczym duch minionych świąt Bożego Narodzenia z „Opowieści wigilijnej” Karola Dickensa. W ten wyjątkowy dzień wiele osób chciało dzielić się wspomnieniami i opowiadać o swoich przeżyciach. Modliliśmy się i śpiewaliśmy kolędy, błogosławiliśmy się nawzajem. Kiedy byłem na oddziale intensywnej terapii, zobaczyłem, jak pielęgniarka zmienia pościel i kładzie słabe ciało pacjenta do łóżka. Wtedy zupełnie spontanicznie przypomniałem sobie słowa Ewangelii: „Maryja owinęła Go w pieluszki i położyła w żłobie” (por. Łk 2, 7), i dalej: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25, 40). Jezus przyszedł na świat w trudnych okolicznościach, w stajni. Maryja i św. Józef mieli tak wiele trosk. Puste miejsce przy wigilijnym stole przypomina nam o potrzebujących, chorych i samotnych. W ten niezwykły wigilijny dzień poczułem się zaproszony przez Pana Jezusa, abym sam poszedł do tych osób, dla których zostawiamy puste miejsce.

W pewnym mieście powstał ciekawy projekt ewangelizacyjny „Maryja w więzieniu”. Duże, ponadmetrowe figury ze żłóbka zostały zaniesione do najprzeróżniejszych miejsc w całym mieście. W żłóbku leżały natomiast kartki z informacjami: „Maryja w więzieniu dla kobiet”, „Św. Józef w stolarni”, „Melchior w sklepie rowerowym”, „Dwaj pasterze na stacji benzynowej”, „Wielbłąd w przedszkolu”. Podczas tegorocznych świąt na moim miejscu przy wigilijnym stole będzie leżała taka kartka: „Pasterz w szpitalu”.

Ks. Grzegorz Bartko – kapłan diecezji zamojsko-lubaczowskiej, rekolekcjonista. Obecnie pracuje w Szpitalu Sióstr Miłosierdzia Bożego w Ried im Innkreis w Austrii. Prowadzi bloga: www.zielonepastwisko.pl

Reklama

Telefon od pani Danuty

– Przyzwyczaiłem się już do tego, że na wieczerzę wigilijną pędzę na złamanie karku. Zazwyczaj od rana mam w radiu dyżur, którego nikt inny nie chce, a potem spieszę się, żeby zdążyć na wspólne świętowanie z rodziną. Na początku dostawałem wigilijny program jako pracownik najmłodszy stażem. Potem kilka razy wziąłem go z konieczności, a teraz...

To jeden z niewielu dni, kiedy w redakcji jestem prawie sam. Prawie, bo obok prowadzącego program musi być też realizator. Drzwi do rozgłośni są zamknięte na głucho i słuchacze, którzy zwykle przychodzą, żeby wpisywać się do Księgi Apelowej, w tym jednym wyjątkowym dniu nie mogą tego zrobić. Wokół cisza, spokój i piękna choinka na recepcji, ozdobiona przez dzieci jednej ze szkół naszej archidiecezji.

Wigilia to dzień, kiedy bardziej niż zwykle szukamy drugiego człowieka. Nie chcemy być sami. Jeździmy do rodziny, gromadzimy się przy wspólnym stole. Wielu naszych słuchaczy nie ma nikogo. To osoby starsze, schorowane i samotne. Dzwonią do nas każdego dnia, żeby pomodlić się Koronką, Różańcem, żeby usłyszeć czyjś głos, mówiący tylko do nich. Samotność w Wigilię bywa dla nich nie do zniesienia. Często zapomniani przez swoje dzieci, wnuki i krewnych, siedzą w pustych domach, a ich jedynym towarzyszem jest radio.

Tego dnia dzwonią częściej niż zwykle. Niektórzy, zapytani, dlaczego właściwie zadzwonili, nie potrafią odpowiedzieć. Przecież teraz nie ma na antenie żadnej modlitwy czy audycji, w którą mógłby się włączyć słuchacz... Jeszcze kilka lat temu denerwowały mnie te telefony. Wkurzałem się na ludzi, którzy dzwonią po nic i nie chcą się rozłączyć.

I właśnie tego dnia zadzwoniła pani, nazwijmy ją: Danuta, która opowiedziała mi historię swojego życia. Mówiła o dzieciach, które nie kochają, nie odwiedzają, o chorobach, które nie pozwalają wstać z łóżka, i o przenikliwym zimnie, bo nie ma już pieniędzy na węgiel... W tym tunelu było jednak światełko. Miała radio, którego nigdy nie wyłączała. Stało zawsze przy łóżku. Z nim budziła się, modliła, jadła i zasypiała. To był jej jedyny przyjaciel. Znała wszystkich prowadzących, a nawet pracowników, których głosów nie można usłyszeć na antenie. Do radia nie dzwoniła nigdy, ale tego dnia zrobiła to pierwszy raz. – Dlaczego? – zapytałem. – Chciałam z kimś porozmawiać – usłyszałem prostą odpowiedź, która zmieniła na zawsze moje podejście do wigilijnych samotnych dyżurów.

Reklama

Właśnie dlatego teraz z przyjemnością dyżuruję w Wigilię i spędzam ten wyjątkowy dzień na posterunku, a potem pędzę samochodem do ciepłego domu i rodziny. Tak będzie i w tym roku. Będę czekał na twój telefon...

Łukasz Sośniak – dziennikarz, fotograf, redaktor Radia Jasna Góra, współautor portalu o muzyce chrześcijańskiej GospelBox.pl, www.radiojasnagora.pl, www.gospelbox.pl

Dodatkowy chromosom wrażliwości

– Nie ma żadnych ekscesów, nadmiernych wrażeń czy sytuacji ściskających gardło. Jest zwyczajnie. Obficie przy stole, z kolędami przy choince i codziennymi obowiązkami. Owszem, kiedy przychodzi podzielić się opłatkiem, nieraz język drętwieje, a przez gardło pospiesznie przepływa ślina. Bo jak inaczej z takimi doświadczeniami: z tym całym bagażem słabości i niedomagań... Nawet Stasiu, który niby nie mówi, nie rozumie i nie reaguje, jest w tym czasie jakiś inny. Czuć w nim ducha świąt Bożego Narodzenia. Tak wyraźnie o tym mówi jego ciało. Gosia, jak to zawsze ona, przy napływie emocji ciągle gada i biega między kuchnią a jadalnią. Nikt nawet nie próbuje jej powstrzymać. A co tam, niech biega. Byleby nie prowokowała innych do niechcianych zachowań. Kasia obsesyjnie dopytuje, kiedy pójdziemy do kościoła, a Krzysiek, który ciągle się buja, w rytm podśpiewuje zasłyszane frazy kolęd. Tylko Mariusz w tym czasie jest jakiś nieswój, nerwowo macha ręką, bo nie jest pewien, czy pod choinką leży akuratny prezent dla niego.

Reklama

Schemat prawie zawsze ten sam. W Wigilię przed południem zaprzyjaźniony z domem Tomek podrzuci dużą torbę ze słodyczami i owocami, potem sąsiadka przyniesie ciasto, a koło południa przyjdzie pan Marian z wędlinami. W łańcuszku serc jest zawsze pełniej, radośniej. Pozytywna obecność drugich dodaje otuchy, wiary w to, co gdzieś się po drodze zgubiło, i nadziei, że damy radę. Pozytywne sygnały dodają skrzydeł. Szarość dnia nabiera kolorów, problemy idą w zapomnienie. Warto było czekać na te chwile.

Na święta w betelowskich wspólnotach życia z osobami niepełnosprawnymi wszyscy zostają w domu. Nie ma gdzie i do kogo jechać. Nawet nikt o to nie pyta ani o tym nie myśli. Tak jest i już. Święta Bożego Narodzenia spędza się przecież z najbliższymi, a dla tych osób najbliżsi i dom to „Betel”. Chcąc nie chcąc, to całe ich życie.

Prawie wszyscy mieszkańcy naszych domów nie mają swoich naturalnych rodzin. Pochodzą z domów dziecka, ośrodków wychowawczych czy innych podobnych placówek. Droga zaprowadziła ich tutaj, do małego domu wtopionego w normalne środowisko, do małej grupki podobnych sobie osób, wybranych przez los, obdarowanych stygmatem inności i dodatkowym chromosomem wrażliwości. Podświadome marzenie nie o wielkości, ale o zwyczajności i szarości przeszkadza wielu. Każdy z nich chciałby żyć jak wszyscy: swój dom, rodzina i praca. W tym przypadku bez ambicji robienia czegoś szczególnego. Jednak z przyczyn obiektywnych nawet to nie jest możliwe. Każdy tu o tym doskonale wie i na swój sposób to rozumie.

Reklama

Jednych przyprowadziła tu konieczność lub najlepszy wybór z możliwych. Wcale nie chęć tworzenia specyficznej wspólnoty czy wspólnie prowadzonego gospodarstwa domowego. Innych zwiodły bujne idee i chęć robienia pięknych rzeczy. Od tego wielu opiekunów zaczynało. Nikt jednak, z jednej i z drugiej strony, nie mógł przypuszczać, że ten dom okaże się dla wszystkich wspólnotą nie tylko radości, ale przede wszystkim – słabości.

W tym świętym czasie wszystkie pytania, przejmujący brak odpowiedzi na nie pozostawiamy przed drzwiami domu. W tym czasie nie wolno im tu wchodzić. W tym świętym czasie czujemy bardziej Ciebie, niechcianego w żadnej gospodzie, mały nasz Boże.

Andrzej Kalinowski – założyciel i prezes Międzynarodowego Ruchu Dobroczynnego „Betel”, prowadzi dom z osobami niepełnosprawnymi, www.betel-charity.org, mąż Franceski, tata Gabriela

W szpitalnej rodzinie

– Naturalne jest spędzanie świątecznego czasu z najbliższymi. Jednak zawód lekarza wymaga, byśmy z tego rezygnowali.

To służba, dla mnie osobiście pod tym względem trudna. Również w tym roku w Wigilię będę w szpitalu, więc z domownikami podzielę się opłatkiem przed wyjściem. Wiem, że przekraczając progi szpitala, muszę skupić się już na czekających pacjentach. Niektórzy z nich bardzo cierpią, a my, lekarze, jesteśmy po to, żeby im pomóc. Zdarzają się i operacje, i mniejsze interwencje, jak np. wyciąganie ości zablokowanych w gardle. Dla pacjentów jest to podwójnie ciężki czas, bo nie dość, że cierpią, to jeszcze nie mogą być z rodziną w tak ważnym dniu. Tym bardziej staramy się wyjść im naprzeciw. Jesteśmy wówczas bardzo zjednoczonym zespołem. Zarówno lekarze, jak i pielęgniarki są wyjątkowo życzliwi dla siebie nawzajem i dla podopiecznych. Wolne chwile wykorzystujemy na stworzenie w naszym gronie świątecznej atmosfery. Też składamy sobie życzenia, dzielimy się opłatkiem i potrawami przyniesionymi z domu. Jeśli jest taka możliwość – idziemy na Pasterkę do szpitalnej kaplicy. Z tej perspektywy jest to naprawdę bardzo piękny czas. Nie zapominając o naszych najbliższych, tworzymy „rodzinę szpitalną”. Wspólne przeżywanie tak ważnych chwil przynosi owoce, łączy nas, trwa, nawet kiedy święta już się skończą. Zdarza się np., że pokłóceni współpracownicy podają sobie rękę i przebaczają urazy, czasem ze łzami w oczach. Potrafimy rozmawiać na niełatwe tematy. To bardzo cieszy. Widać, że Pan Jezus rodzi się w sercach, przynosi pokój, miłość, radość i nadzieję.

Reklama

A pacjenci – starają się być bardziej życzliwi niż zwykle, także dla siebie nawzajem. W długich kolejkach w izbie przyjęć jest jakby mniej zdenerwowania, a więcej wyrozumiałości względem drugiego – np. widząc kogoś bardziej potrzebującego, pacjenci chętniej przepuszczają go w kolejce. Takie braterskie podejście wszystkich buduje.

Dr Grzegorz Szydłowski – chirurg w Szpitalu Powiatowym w Bochni

Wysłuchała Kalina Kreczko

2014-12-16 14:21

Ocena: 0 -1

Reklama

Wybrane dla Ciebie

św. Katarzyna ze Sieny - współpatronka Europy

Niedziela Ogólnopolska 18/2000

W latach, w których żyła Katarzyna (1347-80), Europa, zrodzona na gruzach świętego Imperium Rzymskiego, przeżywała okres swej historii pełen mrocznych cieni. Wspólną cechą całego kontynentu był brak pokoju. Instytucje - na których bazowała poprzednio cywilizacja - Kościół i Cesarstwo przeżywały ciężki kryzys. Konsekwencje tego były wszędzie widoczne.
Katarzyna nie pozostała obojętna wobec zdarzeń swoich czasów. Angażowała się w pełni, nawet jeśli to wydawało się dziedziną działalności obcą kobiecie doby średniowiecza, w dodatku bardzo młodej i niewykształconej.
Życie wewnętrzne Katarzyny, jej żywa wiara, nadzieja i miłość dały jej oczy, aby widzieć, intuicję i inteligencję, aby rozumieć, energię, aby działać. Niepokoiły ją wojny, toczone przez różne państwa europejskie, zarówno te małe, na ziemi włoskiej, jak i inne, większe. Widziała ich przyczynę w osłabieniu wiary chrześcijańskiej i wartości ewangelicznych, zarówno wśród prostych ludzi, jak i wśród panujących. Był nią też brak wierności Kościołowi i wierności samego Kościoła swoim ideałom. Te dwie niewierności występowały wspólnie. Rzeczywiście, Papież, daleko od swojej siedziby rzymskiej - w Awinionie prowadził życie niezgodne z urzędem następcy Piotra; hierarchowie kościelni byli wybierani według kryteriów obcych świętości Kościoła; degradacja rozprzestrzeniała się od najwyższych szczytów na wszystkie poziomy życia.
Obserwując to, Katarzyna cierpiała bardzo i oddała do dyspozycji Kościoła wszystko, co miała i czym była... A kiedy przyszła jej godzina, umarła, potwierdzając, że ofiarowuje swoje życie za Kościół. Krótkie lata jej życia były całkowicie poświęcone tej sprawie.
Wiele podróżowała. Była obecna wszędzie tam, gdzie odczuwała, że Bóg ją posyła: w Awinionie, aby wzywać do pokoju między Papieżem a zbuntowaną przeciw niemu Florencją i aby być narzędziem Opatrzności i spowodować powrót Papieża do Rzymu; w różnych miastach Toskanii i całych Włoch, gdzie rozszerzała się jej sława i gdzie stale była wzywana jako rozjemczyni, ryzykowała nawet swoim życiem; w Rzymie, gdzie papież Urban VI pragnął zreformować Kościół, a spowodował jeszcze większe zło: schizmę zachodnią. A tam gdzie Katarzyna nie była obecna osobiście, przybywała przez swoich wysłanników i przez swoje listy.
Dla tej sienenki Europa była ziemią, gdzie - jak w ogrodzie - Kościół zapuścił swoje korzenie. "W tym ogrodzie żywią się wszyscy wierni chrześcijanie", którzy tam znajdują "przyjemny i smaczny owoc, czyli - słodkiego i dobrego Jezusa, którego Bóg dał świętemu Kościołowi jako Oblubieńca". Dlatego zapraszała chrześcijańskich książąt, aby " wspomóc tę oblubienicę obmytą we krwi Baranka", gdy tymczasem "dręczą ją i zasmucają wszyscy, zarówno chrześcijanie, jak i niewierni" (list nr 145 - do królowej węgierskiej Elżbiety, córki Władysława Łokietka i matki Ludwika Węgierskiego). A ponieważ pisała do kobiety, chciała poruszyć także jej wrażliwość, dodając: "a w takich sytuacjach powinno się okazać miłość". Z tą samą pasją Katarzyna zwracała się do innych głów państw europejskich: do Karola V, króla Francji, do księcia Ludwika Andegaweńskiego, do Ludwika Węgierskiego, króla Węgier i Polski (list 357) i in. Wzywała do zebrania wszystkich sił, aby zwrócić Europie tych czasów duszę chrześcijańską.
Do kondotiera Jana Aguto (list 140) pisała: "Wzajemne prześladowanie chrześcijan jest rzeczą wielce okrutną i nie powinniśmy tak dłużej robić. Trzeba natychmiast zaprzestać tej walki i porzucić nawet myśl o niej".
Szczególnie gorące są jej listy do papieży. Do Grzegorza XI (list 206) pisała, aby "z pomocą Bożej łaski stał się przyczyną i narzędziem uspokojenia całego świata". Zwracała się do niego słowami pełnymi zapału, wzywając go do powrotu do Rzymu: "Mówię ci, przybywaj, przybywaj, przybywaj i nie czekaj na czas, bo czas na ciebie nie czeka". "Ojcze święty, bądź człowiekiem odważnym, a nie bojaźliwym". "Ja też, biedna nędznica, nie mogę już dłużej czekać. Żyję, a wydaje mi się, że umieram, gdyż straszliwie cierpię na widok wielkiej obrazy Boga". "Przybywaj, gdyż mówię ci, że groźne wilki położą głowy na twoich kolanach jak łagodne baranki". Katarzyna nie miała jeszcze 30 lat, kiedy tak pisała!
Powrót Papieża z Awinionu do Rzymu miał oznaczać nowy sposób życia Papieża i jego Kurii, naśladowanie Chrystusa i Piotra, a więc odnowę Kościoła. Czekało też Papieża inne ważne zadanie: "W ogrodzie zaś posadź wonne kwiaty, czyli takich pasterzy i zarządców, którzy są prawdziwymi sługami Jezusa Chrystusa" - pisała. Miał więc "wyrzucić z ogrodu świętego Kościoła cuchnące kwiaty, śmierdzące nieczystością i zgnilizną", czyli usunąć z odpowiedzialnych stanowisk osoby niegodne. Katarzyna całą sobą pragnęła świętości Kościoła.
Apelowała do Papieża, aby pojednał kłócących się władców katolickich i skupił ich wokół jednego wspólnego celu, którym miało być użycie wszystkich sił dla upowszechniania wiary i prawdy. Katarzyna pisała do niego: "Ach, jakże cudownie byłoby ujrzeć lud chrześcijański, dający niewiernym sól wiary" (list 218, do Grzegorza XI). Poprawiwszy się, chrześcijanie mieliby ponieść wiarę niewiernym, jak oddział apostołów pod sztandarem świętego krzyża.
Umarła, nie osiągnąwszy wiele. Papież Grzegorz XI wrócił do Rzymu, ale po kilku miesiącach zmarł. Jego następca - Urban VI starał się o reformę, ale działał zbyt radykalnie. Jego przeciwnicy zbuntowali się i wybrali antypapieża. Zaczęła się schizma, która trwała wiele lat. Chrześcijanie nadal walczyli między sobą. Katarzyna umarła, podobna wiekiem (33 lata) i pozorną klęską do swego ukrzyżowanego Mistrza.

CZYTAJ DALEJ

Każde cierpienie połączone z Chrystusowym krzyżem umacnia

[ TEMATY ]

homilia

rozważania

Graziako

Rozważania do Ewangelii Mt 11, 25-30.

Poniedziałek, 29 kwietnia. Święto św. Katarzyny ze Sieny, dziewicy i doktora Kościoła, patronki Europy

CZYTAJ DALEJ

Świdnik. Jubileusz parafii Chrystusa Odkupiciela

2024-04-29 05:51

Paweł Wysoki

40 lat temu w Świdniku biskup lubelski Bolesław Pylak powołał nowy ośrodek duszpasterski. Do tworzenia parafii i budowy kościoła pw. Chrystusa Odkupiciela skierował ks. Andrzeja Kniazia, który wraz z grupą wiernych jeszcze w 1984 r. wybudował tymczasową kaplicę, a kilka lat później świątynię.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję