Reklama

Woiara żywa

Przyjaciele (1)

Niedziela płocka 6/2003

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Smutna jest zima bez śniegu. Drzewa, z których zdarto okrycie, stoją nagie, wznosząc ku niebu gałęzie rąk. Zeszłoroczna zieleń traw jest ciężka i przygnębiająca jak złe wspomnienie. Wszystko zawieszone w sennym koszmarze czeka na pierwszy promień słońca, który tchnąłby barwy i ciepło w to nie będące życiem oczekiwanie. Gdyby choć śnieg przykrył szare pobojowisko, łatwiej byłoby czekać na wiosnę. A po niej przyszłoby lato i ptaki znowu usiadłyby na ławkę w parku, zerkając z niepokojem na bawiące się opodal dzieci i polując na okruchy herbatników, przesypujące się jak czas między pomarszczonymi palcami staruszek...
Na pierwszy rzut oka nie różniła się od innych dzieci. Trudno było ją dostrzec w plątaninie ciał porozwieszanych na metalowych drabinkach i gałęziach drzew, wzajemnie zakopujących się w ogromnej piaskownicy i okupujących jedyną na placu huśtawkę. Była mniejsza od rówieśników i chuda, ale braki te nadrabiała żywotnością i krzykiem. Nikt nie mógł jej dogonić, złapać i utrzymać w miejscu. Żadne inne dziecko nie potrafiło z taką szybkością kogoś ugryźć, uciec na drzewo, by już po chwili z niedoszłą ofiarą ścigać kolejną. Czasami sama grała rolę ofiary. I jeśli nawet, co zdarzało się niezwykle rzadko, udało się ją złapać i obezwładnić wszystkie cztery równie niebezpieczne kończyny, to zawsze pozostawało gardło i przeraźliwy krzyk, który podrywał do lotu parkowe gołębie i budził staruszki drzemiące na ławkach. Taka była Sylwia, taką znali i pamiętali wszyscy stali bywalcy parku. Nikt już nie zwracał uwagi na poocierane bardziej niż u innych dzieci kolana i łokcie, na siniaki - te odniesione na placu zabaw, i te wstydliwie skrywane, nieznanego pochodzenia. Nikt nie zastanawiał się nad jej chudością i anemicznym wyglądem, może dlatego, że pokryte były wiecznym kurzem i przybrudzonym, lichym ubrankiem. Nikt w końcu nie wiedział, o której godzinie przychodzi na plac zabaw, kiedy je obiad i kto przychodzi po nią wieczorem. Po prostu przychodziła pierwsza, obiad był dla niej - jak sama twierdziła - niepotrzebną stratą czasu, a wieczorami, kiedy ostatnie dziecko wyciągane było przez babcię z piaskownicy, musiała zrobić obchód całego terenu, który został wywalczony i wzięty w posiadanie przez "bandę Ewki", do której należała Sylwia. Musiała to robić, żeby "żaden patałach z bandy Gośki nie przełaził i nie kalał ziemi należącej do nas". Taka była Sylwia: beztroska, wolna i wiecznie uśmiechnięta. Tak twierdzili wszyscy, bo nikt nie miał okazji zobaczyć, ile smutku i strachu kryje się na dnie jej wiecznie roześmianych oczu.
Granicę między terytoriami należącymi do "bandy Ewki" i "bandy Gośki" stanowił rząd ławek. Nikt jednak z siadających tam nie wiedział o tym. A siadały głównie babcie, starsze i młodsze, przychodzące z wnukami lub dorabiające do emerytury pilnowaniem dzieci pokolenia młodych biznesmenów. Siadywały grupkami i spoglądając na podopiecznych, wspominały nieboszczyków mężów, porównywały własne metody walki z najwierniejszym towarzyszem - reumatyzmem, i zgorszonym wzrokiem omiatały nieliczne pary młodych ludzi cieszących się sobą w cieniu rozłożystych kasztanowców. Najczęściej to zgorszenie połączone było z cichym westchnieniem, gdyż jeszcze nie tak dawno to one przychodziły tu w podobnym celu z późniejszymi małżonkami, i tak jak obecna młodzież niewiele sobie robiły z obserwujących je starszych dam. Czasami aleją przechadzało się młode małżeństwo, pchając przed sobą wózek, a w nim swoją przyszłość. Sielankową atmosferę odpoczynku i letniego rozleniwienia zakłócały tylko osy i coraz głośniejszy chrzęst żwiru ustępującego pod idącym energicznie aleją młodym człowiekiem.
To był Andrzej - pracownik pobliskiego biurowca. Całą jego postać cechowała młodość, energia, pewność siebie i solidność, która w krótkim czasie pozwoliła mu zostawić daleko w tyle rówieśników i dojść prawie na szczyt firmowej hierarchii. Był utalentowany i pracowity. Szefostwo odkryło, że ma "to coś" i powierzało mu coraz to trudniejsze sprawy, z których zawsze wychodził jako zwycięzca. Wiedział, ile znaczy dla firmy, i potrafił to wykorzystać. Zwierzchnicy szli mu na rękę, pozwolili na dowolny czas pracy i daleko posuniętą wolność w podejmowaniu decyzji. Wszystko to służyć miało temu, by w jak najkrótszym czasie wycisnąć z niego jak najwięcej pieniędzy, które odpowiednio ulokowane miały rodzić następne. Wiedział, że jest tylko trybem olbrzymiej maszyny, ale póki był na szczycie, niewiele sobie z tego robił, choć nieraz widział, jak "tryb" umocowany wyżej od niego, za małą pomyłkę był odkręcany przez Niewidzialnego Zegarmistrza i strącany na sam dół, w niepamięć, a w czasie tego spadania, kaleczony, rozrywany i miażdżony bezlitośnie przez mniejsze i większe umocowane niżej trybiki, które mściły się na nim za chwile chwały osiągnięte ich kosztem i za cenę ich marzeń. "Ja nie popełnię błędu" - powtarzał odwieczną regułę i pędził dalej, śpiąc 3 godziny na dobę, jedząc w pośpiechu sztuczne jedzenie zagryzane tabletkami na wieczną nadkwaśność żołądka. Pędził, a konkurencja odskakiwała na bok jak kopane w pośpiechu kamyki i żwir, którymi wysypana była parkowa aleja. Miało się wrażenie, że gdyby jakieś dziecko stanęło nagle na jego drodze, kopnąłby je również, usuwając skutecznie z drogi, nie przerywając nawet rozmowy przez telefon komórkowy.
Niedawno przypadkiem odkrył świetne miejsce do pracy. W biurze panowała ciężka atmosfera, a dom, nie wiedzieć czemu, bardzo go rozpraszał, więc ławka w parku stała się wymarzonym miejscem do budowania przyszłości firmy i swojej. Wystarczył laptop, komórka z dostępem do Internetu i kilka gazet z najnowszymi notowaniami. Trzeba było je tylko prześledzić, wpisać w odpowiednie rubryki, podsumować, podzielić, przepuścić przez specjalny program, poczekać aż komputer wypluje wynik, a wtedy zdać się na intuicję i z odpowiednim komentarzem wysłać końcowy efekt do wykonawców. Lubił tu pracować, choć niekiedy gwar dziecięcego placu zabaw i szmer rozmów przenikały do jego całkowicie skupionej na pracy świadomości i powodowały lekkie roztargnienie. Nie martwił się tym jednak, bo pochodziły od zwykłych ludzi, tej bezkształtnej masy konsumentów, którzy służą jedynie do tego, by płacić grube pieniądze płynące wartkim strumieniem do firm takich jak jego. Kiedy wszystko szło jak należy i mógł pozwolić sobie na chwilę przerwy między wysyłaniem i odbieraniem nowych wiadomości, odrywał wzrok od monitora i patrzył na ludzi, ciesząc się, że los oszczędził mu takiej nudnej, zwyczajnej codzienności. Kiedy natomiast coś się nie udawało, a jego instynkt milczał, nie mogąc przebić się przez długie ciągi cyfr i zestawień, by ujrzeć w nich sens i przewidywalny kurs, rozmawiał tylko z komputerem i światem, który dzięki niemu tworzył.
Ostatnio rozmawiał tylko z komputerem. Zawiedli informatorzy i firma wykonała kilka nieudanych transakcji. Stabilna do tej pory konstrukcja ludzkich trybów zachwiała się i było już wiadomo, że polecą głowy. To właśnie jemu zlecono opracowanie planu wyjścia z tej sytuacji. I choć powinien trwać w samym centrum dowodzenia, postanowił jak zwykle wyrwać dla siebie kawałek parku i tam w skupieniu pracować, ile się da. Niestety cyfry migoczące na ekranie komputera milczały uparcie i nie zdradzały tajemnicy sukcesu swojemu panu, który z każdą minutą stawał się coraz bardziej ich niewolnikiem. Kiedy tak tkwił w bezruchu, budując powolutku misterną układankę liczb, wsłuchany w pulsującą ciszę swojego wnętrza, gotowy natychmiast zareagować na najmniejszy choćby impuls, usłyszał głośne, piskliwe pytanie:
- A ty z której bandy jesteś: Ewki czy Gośki?

cdn.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2003-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Abp Wojda na Jasnej Górze: chrześcijańska tożsamość jest nam potrzebna

2024-05-03 13:28

[ TEMATY ]

Jasna Góra

abp Wacław Depo

abp Tadeusz Wojda SAC

Karol Porwich/Niedziela

O tym, że chrześcijańska tożsamość jest nam potrzebna mówił na Jasnej Górze abp Tadeusz Wojda. Przewodniczący Episkopatu Polski, który przewodniczył Sumie odpustowej ku czci Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski apelował, by stawać w obronie „suwerenności naszego sumienia, naszego myślenia oraz wolności w wyznawaniu wiary, w obronie wartości płynących z Ewangelii i naszej chrześcijańskiej tradycji”. Przypomniał, że „życie ludzkie ma niepowtarzalną wartość i że nikomu nie wolno go unicestwiać, nawet jeśli jest ono niedoskonałe”.

W kazaniu abp Wojda, przywołując obranie Matki Chrystusa za Królową narodu polskiego na przestrzeni naszej historii, od króla Jana Kazimierza do św. Jana Pawła II i nas współczesnych, podkreślił że nasze wielowiekowe złączenie z Maryją nie ogranicza się jedynie do wymiaru historycznego a jego wymowa jest znacznie głębsza i „mówi o więzi miedzy Królową i Jej poddanymi, miedzy Matką a Jej dziećmi”. Wskazał, że dla nas „doświadczających słabości, niemocy, kryzysów duchowych i ludzkich, Maryja jest prawdziwym wzorem wiary, mamy więc prawo i potrzebę przybywania do Niej”.

CZYTAJ DALEJ

Świadectwo: moja Matka Jasnogórska tak mnie uzdrowiła

2024-05-02 20:40

[ TEMATY ]

świadectwo

uzdrowienie

Karol Porwich/Niedziela

To Ona, moja Matka Jasnogórska, tak mnie uzdrowiła. Jestem Jej niewolnikiem, zdaję się zupełnie na Jej wolę i decyzję.

Przeszłość pana Edwarda z Olkusza pełna jest ran, blizn i zrostów, podobnie też wygląda jego ciało. Podczas wojny walczył w partyzantce, był w Armii Krajowej. Złapany przez gestapo doświadczył ciężkich tortur. Uraz głowy, uszkodzenie tętnicy podstawy czaszki to pamiątki po spotkaniu z Niemcami. Bili, ale nie zabili. Ubowcy to dopiero potrafili bić! To po ubeckich katorgach zostały mu kolejne pamiątki, jak torbiel na nerce, zrosty i guzy na całym ciele po biciu i kopaniu. Nie, tego wspominać nie będzie. Już nie boli, już im to wszystko wybaczył.

CZYTAJ DALEJ

Wytrwajcie w miłości mojej!

2024-05-03 22:24

[ TEMATY ]

rozważania

O. prof. Zdzisław Kijas

Agata Kowalska

Wytrwajcie w miłości mojej! – mówi jeszcze Jezus. O miłość czy przyjaźń trzeba zabiegać, a kiedy się je otrzymuje, trzeba starać się, by ich nie spłoszyć, nie zmarnować, nie zniszczyć. Trzeba podjąć wysiłek, by w nich wytrwać. Rzeczy cenne nie przychodzą łatwo. Pojawiają się też niezmiernie rzadko, dlatego cenić je trzeba, kiedy się wreszcie je osiągnie, trzeba podjąć starania, by w nich wytrwać.

Ewangelia (J 15, 9-17)

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję