O początkach diecezji zamojsko-lubaczowskiej, tworzonych strukturach i podejmowanych pierwszych decyzjach mówił dla Katolickiego Radia Zamość i „Niedzieli Zamojsko-Lubaczowskiej” ks. inf. Franciszek Greniuk. W l. 1992 – 2002 pełnił on funkcję wikariusza generalnego i kanclerza Kurii Diecezjalnej w Zamościu. W Domu Księży Emerytów w Lublinie rozmawiała z Księdzem Infułatem Małgorzata Godzisz
MAŁGORZATA GODZISZ: – W 2017 r. 25 marca minęło 25 lat od powstania diecezji zamojsko-lubaczowskiej. Jak wyglądała u początku praca duszpasterska? Jak to się wszystko zawiązywało, że księża zaczęli pracować w parafiach, gromadzić się, podejmować wspólnie decyzje i tworzyć cały zespół też w Kurii Diecezjalnej?
KS. INF. FRANCISZEK GRENIUK: – Zasada była taka, że decyzje administracyjne zastały księży na poszczególnych placówkach. Siłą rzeczy, aprobowano ich pracę, czyli w dalszym ciągu pozostawali duszpasterzami na swoich placówkach. Chyba, że w ramach wspomnianej możliwości przenosin następowała jakaś wymiana. Natomiast, jeśli chodzi o organizację, to przede wszystkim było to powołanie drugiego wikariusza generalnego i notariusza kurii. Stosunkowo wcześnie odbyliśmy zebranie księży dziekanów, którzy wtedy pracowali w tych dekanatach. W kościele rektoralnym św. Katarzyny w Zamościu była konferencja. Później posiedzenie na tej sali. Mam bardzo ładne zdjęcia z tego wydarzenia. Wpasowało się to do tej funkcji, jaką Kościół miał do spełnienia wobec tych nowych wymagań.
– Wracając do historii naszej diecezji, wracamy też do konkretnych wydarzeń. Do których należy powrócić? Które odegrały ważną rolę dla nas, dla struktury naszej diecezji, dla naszego rozwoju?
– Na miarę ogólnokościelną bez wątpienia szczytowym momentem była wizyta papieża Jana Pawła II 12 czerwca 1999 r. w Zamościu. Jeśli chodzi o sprawy będące przejawem żywotności Kościoła, nie ulega wątpliwości, że powołanie księdza Mariusza Leszczyńskiego na biskupa pomocniczego. Był proboszczem w Tarnoszynie, wyróżniał się gorliwością i wykształceniem, i został powołany. Najpierw zamieszkał w parafii Świętego Krzyża i został jej proboszczem, a z czasem przeprowadził się do nowego Domu Diecezjalnego. Kolejnym takim wydarzeniem były warunki lokalowe czy mieszkaniowe. Diecezja dostała możliwość wykorzystania powstającego budynku katechetycznego przy parafii Matki Bożej Królowej Polski w Zamościu. Budynek został wykończony i zaadaptowany do potrzeb lokalowych kurii. To już było coś. Jeśli chodzi o mieszkania, to ksiądz biskup mieszkał w infułatce przy katedrze. Od października 1992 r. zamieszkał przy parafii Matki Bożej Królowej Polski, a z czasem, gdy został zainicjowany i wybudowany budynek w l. 1995-97, w Domu Diecezjalnym z mieszkaniem dla księży biskupów, sióstr zakonnych, kanclerza, archiwum, biblioteki i także dla radia.
– Ksiądz Infułat był świadkiem ważnego wydarzenia – pierwszego synodu diecezji zamojsko-lubaczowskiej. Dlaczego został zwołany i jakie tematy były podejmowane podczas tego spotkania?
Reklama
– Jego głównym celem było ujednolicenie wytycznych prawa tak zwanego diecezjalnego, lokalnego. To o tyle było ważne, że zastaliśmy dwie różne tradycje w dwóch różnych częściach, z których składała się diecezja: tradycji diecezji lubelskiej, w skład której wchodziła większość parafii, bo 120 parafii z diecezji lubelskiej i archidiecezji lwowskiej z siedzibą w Lubaczowie. Chodziło głównie o ujednolicenie i dostosowanie do autentycznej prawno-moralnej samoświadomości Kościoła powszechnego. Dlatego zostały powołane odpowiednie zespoły opracowujące schematy. Miałem przyjemność w tej pierwszej części być promotorem głównym tego wydarzenia, jakim był synod. Dzięki temu, że mieliśmy już wtedy do dyspozycji ryzograf, rodzaj kserografu, bardziej wydajnego, to przygotowywaliśmy poszczególne zeszyty dla tematów i konkretnych komisji. Upowszechnialiśmy to, by później dyskusje synodalne miały się na czym oprzeć. Prace przygotowawcze trwały do czasu, gdy ksiądz biskup powiedział tak: zbliża się ewentualny termin wizyty papieskiej, w takim razie przerywamy pracy synodalne i na ten czas się tym nie zajmujemy. Zajmiemy się organizacją wizyty Ojca Świętego. Po tej reorganizacji nastąpiła zmiana promotora i został nim biskup pomocniczy. Po pewnym czasie zapytałem bp. Mariusza, czy robimy synod dalej i kiedy mamy go skończyć. Po uzgodnieniu, zapadła decyzja, by w rocznicę powołania diecezji 25 marca synod zakończyć i podjąć odpowiednie uchwały. To był wrzesień/październik przed tą datą. Wtedy wyznaczyłem konkretne terminy, żeby w lutym oddać tekst synodu do druku i udało się. Publikacja się ukazała. Satysfakcją dla mnie było, że ksiądz biskup w przedmowie napisał, iż jest szczególnie wdzięczny promotorowi pierwszej części synodu.
– W naszej rozmowie nie może też zabraknąć wspomnienia o „matce kościołów” naszej diecezji, o kolegiacie zamojskiej, dziś już katedrze. To tutaj Ojciec Święty Jan Paweł II złożył wizytę, modlił do Matki Bożej Odwachowskiej. Uczestniczyliśmy też w wydarzeniu koronacji łaskami słynącego obrazu. Jak Ksiądz Infułat wspomina to, że te łaski spłynęły na diecezję zamojsko-lubaczowską?
– To są rzeczy chronologicznie przypadkowe, tak jak wizyta Ojca Świętego i rzeczy takie, które już istniały jako swoisty kult Matki Bożej, której wizerunek został odnaleziony na odwachu straży miejskiej i przeniesiony do katedry. Tam kult był podtrzymywany i żywy. Sam pamiętam odpusty zabarwione treściami maryjnymi. Momentem zewnętrznym dowartościowania tego kultu była uroczysta koronacja obrazu Matki Bożej Odwachowskiej na Rynku Wielkim dokonana przez prymasa kard. Józefa Glempa. Przy pięknej pogodzie, przy pięknej oprawie, przy pięknym kazaniu prymasa była to wyjątkowo budująca uroczystość. Zdaje się, że to zaowocowało takim ożywieniem kultu Matki Bożej Odwachowskiej w katedrze.
– Szukamy odpowiedzi na pytanie, za co powinniśmy być osobiście, ale też i wspólnotowo jako diecezja wdzięczni Panu Bogu i Matce Bożej za ten okres, który już za nami.
Reklama
– Przede wszystkim za to, że zaistniały warunki takie, iż można było zorganizować tę strukturę Kościoła wystarczająco poprawnie w ramach ortodoksji kościelnej. Liczę także, że w ramach przydatności pastoralnej. Natomiast takim wyrazem szczególnej wdzięczności wobec obecności Bożej wydaje mi się za możliwość otrzymania aż trojga błogosławionych w naszej diecezji. Dwóch męczenników. Zacznę od bł. Stanisława Starowieyskiego, dawnego właściciela z Łabuń i Łaszczowa, który jest czczony wśród 108 męczenników beatyfikowanych przez Jana Pawła II 13 czerwca 1999 r. w Warszawie. Wtedy odbyła się też beatyfikacja bł. ks. Zygmunta Pisarskiego, proboszcza z Gdeszyna, który zginął w obronie tajemnicy patriotyczno-kapłańskiej na tamtejszym terenie z rąk Niemców w czasie okupacji. I bł. Bernardyna Maria Jabłońska, pochodząca z miejscowości Pizuny, należącej do naszej diecezji. W tej chwili mieści się tam siedziba zespołu Sióstr Albertynek. Dla mnie osobisty wątek związany z tą świętą jest taki, że moja cioteczna siostra Zofia Pietnowska, pochodząca z Grabowczyka, wstąpiła do albertynek. Przybrała imię Szczepana. Przez długie lata usługiwała bezpośrednio błogosławionej s. Bernardynie. Ilekroć była tam czy u nas, czy myśmy ją odwiedzali, wspominała „Mateńkę”, w najwyższych słowach uznania dla tej błogosławionej. Innym wyrazem życzliwości Opatrzności Bożej, moim zdaniem, była także możliwość wybudowania nowego domu dla księży seniorów, który ostatecznie powstał w Biłgoraju.
Ksiądz biskup niejednokrotnie podnosił, że jest kłopot, gdzie umieścić księży po zakończeniu pracy. Brano pod uwagę lokalizację, mianowicie piękna działka należąca do ojców redemptorystów w Zamościu. Ojcowie nie zgodzili się odstąpić. Druga możliwość była taka, żeby wybrać lokalizację w Krasnobrodzie z racji klimatycznych. Kolejna to Sitaniec. Na miejscu starego kościoła. Pojawiła się propozycja ks. Jana Maksima, proboszcza parafii św. Marii Magdaleny w Biłgoraju.
– Sercem diecezji, za które jesteśmy wdzięczni, od początku jest Wyższe Seminarium Duchowne. Tam kształcą się, formują i przygotowują do posługi kapłańskiej poszczególni alumni. Ksiądz też sięga pamięcią do tamtego okresu, kiedy to nasze seminarium się tworzyło, gdzie powstawały pewne struktury. Jakie to były czasy, kiedy trzeba było zaczynać od podstaw?
– Moje kontakty zaczęły się od tego, że byłem profesorem wykładającym w seminarium duchownym, w którym studiowali klerycy tegoż seminarium jeszcze z przynależnością do archidiecezji lwowskiej z siedzibą w Lubaczowie. Miałem szereg wychowanków i ten kontakt duchowy był zachowany. Natomiast, jeśli chodzi o samodzielne funkcjonowanie seminarium, w ramach naszej diecezji, to odziedziczyliśmy dwa budynki. Po odpowiedniej adaptacji spełniały swoją rolę, ale zaistniała potrzeba wybudowania nowego budynku. Zostało to zrobione. Bezpośrednio w tym nie brałem udziału. Była to sprawa już wtedy administrujących księży pracujących w tym instytucie kościelnym. Bardzo często byłem uczestnikiem uroczystych momentów życia seminaryjnego: inauguracji roku akademickiego czy wigilii Bożego Narodzenia. Dawało to okazję żywszego zainteresowania się życiem i warunkami kleryków.
– Za nami 25 lat od powstania diecezji zamojsko-lubaczowskiej. W tym spotkaniu z historią diecezji uczestniczył ks. inf. Franciszek Greniuk, pełniący funkcję kanclerza w latach 1992 – 2002. Bardzo dziękuję za to, że mogliśmy powrócić do czasów, kiedy nasza diecezja powstawała i przejść przez lata jej rozwoju.
Z Edmundem Muszyńskim i Mirosławem Widlickim o nowym szturmie na PAST-ę i walce o ideały Armii Krajowej rozmawia Wiesława Lewandowska
WIESŁAWA LEWANDOWSKA: – Jest Pan, Panie Prezesie, jednym z nielicznych już, niestety, przedstawicieli pokolenia Armii Krajowej...
EDMUND MUSZYŃSKI: – Jednym z ostatnich i coraz bardziej bezsilnych, nie tylko z powodu stanu zdrowia. Bardzo martwi mnie stan naszego AK-owskiego środowiska. Choć jest w nim wciąż jeszcze wielu ludzi prawdziwych, doskonale czujących przesłanie Armii Krajowej, to jestem bardzo zniesmaczony postawą tych, którzy od kilku już lat decydują o naszym Światowym Związku Żołnierzy Armii Krajowej. Tak naprawdę trudno mi powiedzieć, kim są ci ludzie, bo na pewno nie rozumieją słów: „Bóg, Honor i Ojczyzna”.
– Kim zatem są dzisiejsi członkowie Światowego Związku Żołnierzy AK?
MIROSŁAW WIDLICKI: – W ostatnich latach rzeczywiście coraz trudniej to określić. I takie pytania zadają nam członkowie terenowych kół AK. Sprawa była oczywista w latach 90. ubiegłego wieku, gdy żyło jeszcze wielu dowódców AK, gdy wszyscy dobrze się znali i na ogół znali swoją przeszłość. Po 2000 r. szeregi poszerzały się o wolontariuszy – takich jak ja – niekombatantów, ale przybywało też członków kombatantów, których nie miał kto weryfikować i którzy następnie trafiali do władz różnych szczebli, również do Zarządu Głównego.
– Czy częste są dziś życiorysy AK-owskie niedostatecznie uwierzytelnione?
M. W.: – To przykre, ale krążą takie opinie, a te przypadki, nawet jeśli nie są zbyt częste, to i tak podważają wiarygodność całego związku. Poza tym w ostatnich latach, w czasach docierającej do nas liberalizacji, można zaobserwować odchodzenie związku od swoich ideałów. Gdy pan prezes Muszyński napisał piękną „Preambułę” do naszego statutu (aby przeciwstawić się tej liberalizacji), wywołało to protesty, Zarząd Główny przegłosował odrzucenie „Preambuły”.
– Dlaczego?
M. W.: – Dlatego, że była zbyt „bogoojczyźniana”, a teraz to nie na czasie. Dwadzieścia lat temu taka reakcja byłaby nie do pomyślenia. Bardzo więc stępiła się ta szczególna czujność, nawet w ludziach powołujących się na etos AK, a niedługo już nie będzie tych, którzy dziś starają się tę czujność budzić...
– Światowy Związek Żołnierzy AK stara się jednak przekazać swą wartę następnemu pokoleniu, poprzez tzw. członków nadzwyczajnych...
M.W.: – Ludzie młodsi, niekombatanci, jeśli deklarują przywiązanie do wartości i etosu Armii Krajowej i chcą czynnie i całkowicie bezinteresownie pracować w związku, by zaszczepić ten etos szczególnie w młodym pokoleniu, otrzymują status członka nadzwyczajnego – bez praw wyborczych. Po roku działalności i pozytywnej opinii prezes okręgu ma prawo nadać im status członka zwyczajnego – z prawami wyborczymi, lecz oczywiście bez uprawnień kombatanckich. Taki właśnie status ja posiadam. Mimo że jestem z młodszego pokolenia, to podobnie jak pan prezes Muszyński ubolewam nad odchodzeniem (mam nadzieję, że to wyjątki) od Boga, ale i z honorem jest różnie.
E. M.: – Niedawno byłem bardzo zdumiony tym, że kilka osób przyjęło medale zasługi od... prezydenta Niemiec. Choć tego nie nagłaśniano.
M. W.: – Prezydent Niemiec wręczył te odznaczenia powstańcom warszawskim, odpowiednio dobranym członkom naszego związku. Naszym zdaniem, przyjmowanie ich było co najmniej dwuznaczne moralnie i mogło budzić niesmak.
E. M.: – Ja z zasady odmawiałem przyjmowania odznaczeń. Przyjąłem tylko Krzyż Armii Krajowej i Krzyż Partyzancki.
– Kiedy, Panów zdaniem, zaczęły się te „budzące niesmak” zmiany?
E. M.: – Moim zdaniem, widać je wyraźnie od czasu, gdy w Polsce zaczęli rządzić liberałowie, czyli Platforma Obywatelska. Wcześniej nikt w naszym środowisku nie ośmielał się kwestionować wartości, z których wyrasta etos AK. Nagle okazało się, że wszystko można wyśmiać, nawet splugawić, a w najlepszym razie przemilczeć.
M. W.: – Dwa lata temu pewna szkoła przyjęła imię jednego z naszych bohaterów lotników i... na jej sztandarze zabrakło słowa „Bóg”, jest tylko „Honor i Ojczyzna”. Komuś przyszło do głowy, żeby tak ocenzurować sztandar.
– Pytaliście, dlaczego tak się stało?
E. M.: – Nie miał kto zadać tego pytania, bo na uroczystość nawet nas nie zaproszono. Może dlatego, że byśmy tam tylko przeszkadzali jako strażnicy „przestarzałych wartości”.
M. W.: – Po prostu atmosfera poprawności politycznej trafiła pod strzechy. Decyzję w tej konkretnie sprawie najprawdopodobniej podjęli sami nauczyciele tej szkoły, może rodzice, a w najmniejszym stopniu młodzież.
– Kłopoty z wypełnianiem misji ŚZŻAK nie polegają więc dziś tylko na tym, że odchodzą już ci, którzy swym życiem zaświadczali, czym jest hasło: „Bóg, Honor i Ojczyzna”...
M. W.: – Faktem jest, że jeszcze kilkanaście lat temu, kiedy wśród nas była większa liczba dowódców o niekwestionowanym autorytecie, łatwiej było wypełniać tę patriotyczną misję w obronie najważniejszych polskich wartości.
E. M.: – Istotnie, od kilkunastu lat nie tylko na tym polegają nasze kłopoty. Wystarczy tu przypomnieć perturbacje z zakładaniem Fundacji Polskiego Państwa Podziemnego, która miała być materialną bazą dla działalności ŚZŻAK. Kiedy zaczynaliśmy powoływać fundację w roku 1998, było jeszcze całkiem uczciwie...
– Co to znaczy?
E. M.: – Założycielami fundacji mieli być pospołu Światowy Związek Żołnierzy AK i warszawski Urząd Wojewódzki. W końcu jednak jedynym fundatorem został nasz związek. Tak się złożyło, że wybrano mnie na pierwszego prezesa fundacji. To było w czasie, kiedy kończyły się rządy Jerzego Buzka, a AWS tracił poczucie bycia partią uczciwą. Przygotowałem wtedy projekt statutu, potem kolejne, których z jakiegoś powodu długo nie chciano zaakceptować w Krajowym Rejestrze Sądowym. W końcu, po pokonaniu licznych kłód pod nogami, we wrześniu 1999 r. statut został zarejestrowany. Fundacja mogła więc wreszcie przyjąć darowiznę – czyli przejąć budynek PAST-y. Ale to nie koniec kłopotów. Prawdziwa walka dopiero się zaczęła.
– Zaczęła się nowa walka o PAST-ę?
E. M.: – Tak, i to równie zacięta jak ta w 1944 r. Od początku było jasne, że ktoś za wszelką cenę chce nam uniemożliwić przejęcie PAST-y, czyli jej nieodpłatne scedowanie przez Skarb Państwa na rzecz naszej fundacji. Państwo musiało wypłacić sowite odszkodowanie firmie do tej pory administrującej tym budynkiem tylko w zamian za to, że nie będzie ona pretendowała do tytułu własności. O ile pamiętam, było to 960 tys. zł – ostatnie pieniądze, które miał do dyspozycji premier Buzek przed podaniem się do dymisji.
M. W.: – Gdyby nie to odszkodowanie, sprawa przez lata toczyłaby się w sądach, a z darowizny na rzecz naszego związku nic by nie wyszło. I tamta firma nadal by sobie pasożytowała na budynku PAST-y, podobnie jak czyniło to w innych miejscach wiele pokomunistycznych firm.
– Można powiedzieć, że to pan prezes Muszyński ponownie odbił PAST-ę?
M. W.: – Jak najbardziej, choć dzisiaj wielu się do tego przyznaje...
E. M.: – ...a nie mają nawet bladego pojęcia, jak ostro wtedy było. Po zarejestrowaniu statutu zaczęła się wojna podjazdowa – i to na wielu frontach – mająca nam uniemożliwić przejęcie PAST-y. W urzędzie wojewódzkim zadziałał ktoś wpływowy; urzędnicy zaczęli mnożyć trudności, zwłaszcza wicedyrektor wydziału gospodarki ziemią i geodezji, który aby rzecz maksymalnie utrudnić, przygotował specjalne plany geodezyjne wręcz uniemożliwiające przekazanie nam działki, na której stoi budynek PAST-y.
M. W.: – Działkę podzielono na dwie części – umyślnie w taki sposób, że część budynku PAST-y z windą wydzielono i przypisano do działki sąsiedniej! Chciano tak skomplikować sytuację prawną, by uniemożliwić, a co najmniej na bardzo długo odwlec przekazanie budynku Związkowi AK. To wszystko by się powiodło – bo ten chytry zabieg utrzymywano w ścisłej tajemnicy – gdyby nie to, że jedna z wysokich urzędniczek uczciwie ostrzegła pana prezesa Muszyńskiego, że coś takiego się kroi.
E. M.: – To prawda. Nikomu o tym nie mówiłem, ale wtedy zacząłem osobiście atakować wojewodę. Umowę przekazania darowizny, oczywiście, przedłożyłem wcześniej radcom prawnym w Ministerstwie Skarbu Państwa. Nikt tam nie miał żadnych zastrzeżeń. Pojawiły się one potem nagle – zaczęto domagać się od nas kolejnych bezsensownych dokumentów.
Do końca nie byliśmy pewni, czy podpisanie umowy w ogóle kiedykolwiek nastąpi, gdyż targi były niezwykle ostre. Strona przeciwna – na dobrą sprawę nie wiadomo kogo reprezentująca, nieżyczliwa – do końca miała chyba nadzieję, że do tego podpisania, mimo wcześniejszych uzgodnień, jednak nie dojdzie. Pomogły wspierające nas działania dyrektor Wydziału Skarbu Państwa i Przekształceń Własnościowych Mazowieckiego Urzędu Wojewódzkiego Bożeny Grad, a szczególnie szefa Kancelarii Premiera Buzka ministra Mirosława Koźlakiewicza; przyszło polecenie od premiera, aby pan wojewoda podpisał dokument. To było 10 listopada 1999 r.
– Miał Pan wówczas wielką satysfakcję, poczucie zwycięstwa?
E. M.: – Tak, ale to poczucie trwało krótko, ponieważ już następnego dnia nie dostąpiłem zaszczytu uroczystego przejęcia budynku z rąk premiera Buzka... PAST-ę przejmował ówczesny prezes Światowego Związku Żołnierzy AK płk Stanisław Karolkiewicz, sam. Mnie zignorowano... Mimo że przecież byłem prezesem zarządu fundacji, adresatem całej korespondencji w tej sprawie, mimo że – powiem nieskromnie – przez wiele miesięcy sam walczyłem o PAST-ę.
– Cóż, taki zawsze był w Polsce los prawdziwych, najbardziej zasłużonych AK-owców, Panie Prezesie.
E. M.: – Pozostała mi tylko satysfakcja, że się udało, bo sam najlepiej wiem, że mogło się nie udać.
– Ale zasłużył Pan chyba na wdzięczność AK-owskiego środowiska?
E. M.: – No właśnie, najsmutniejsze jest, że tego nie jestem pewien...
M. W.: – Obydwaj z Prezesem jesteśmy w komisji statutowej związku i tak się składa, że wszystkie nasze najważniejsze poprawki do statutu zostały w głosowaniu odrzucone, m.in. wprowadzenie do statutu „Preambuły” i przywrócenie może nie Rady Naczelnej, ale Rady Starszych (złożonej z kilku powszechnie szanowanych kombatantów), która dbałaby o kręgosłup moralny związku i zabierałaby głos w sprawach ważnych dla Polski, którego dziś brakuje.
E. M.: – A ja mimo wszystko nie tracę nadziei, że w Światowym Związku Żołnierzy Armii Krajowej zajdzie jakaś dobra zmiana.
* * *
Relikwie świętego Carlo Acutisa podczas spotkania młodych Lite for Life w Wambierzycach
Święty Carlo Acutis to młody człowiek, który swoim krótkim życiem pokazał, że świętość jest możliwa także w XXI wieku. Wyróżniała go niezwykła dojrzałość wiary i konsekwencja w codziennych wyborach. Nie uciekał od świata młodych, ale potrafił odnaleźć w nim głębię – grał w gry komputerowe, korzystał z internetu, miał przyjaciół. A jednocześnie żył tak, jakby codziennie chciał zostawić po sobie ślad miłości Boga. To właśnie jego świadectwo stało się punktem odniesienia dla rozpoczętej w diecezji świdnickiej peregrynacji relikwii.
28 września w kolegiacie Matki Bożej Bolesnej i Świętych Aniołów Stróżów w Wałbrzychu zainaugurowano czas nawiedzenia relikwii świętego nastolatka. W związku z tym wydarzeniem przez całą niedzielę kazania głosił ks. Aksel Mizera, wikariusz parafialny. Jego słowa, pełne odniesień do życia Carlo, wybrzmiały szczególnie mocno.
Papież Leon XIV pobłogosławił projektowi „Namalować katolicyzm od nowa”. Jego inicjatorzy Dariusz Karłowicz i Joanna Paciorek 1 października, podczas audiencji generalnej w Watykanie podarowali papieżowi obraz Maryi z Dzieciątkiem pędzla wybitnej krakowskiej artystki Beaty Stankiewicz.
- Słowa papieża były bardzo serdeczne, prosił byśmy odnawiali kulturę w duchu chrześcijańskim, co będziemy starali się urzeczywistniać. Z błogosławieństwem papieskim będzie nam na pewno łatwiej - powiedział tuż po audiencji dr Dariusz Karłowicz.
W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.