Reklama

Niedziela Wrocławska

Nie przegap anioła

Słońce powinno świecić, drzewo powinno dawać cień a karuzela z aniołami powinna kręcić się nieustannie – tak dobro wchodzi między ludzi

Niedziela wrocławska 3/2018, str. VI

[ TEMATY ]

anioł

Agnieszka Bugała

Anioły zrobione przez dzieci pojadą do Afryki jako dar dla maluchów

Anioły zrobione przez dzieci pojadą do Afryki jako dar dla maluchów

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Rusza akcja „zaanielić Wrocław”, którą organizuje Dorota Cieplińska zainspirowana obrazem Juliusza Woźnego, historyka sztuki, malarza i rzecznika prasowego Centrum historii Zajezdnia.

Ogród na kredyt

Gabinet Doroty Cieplińskiej, dyrektorki przedszkola „Koszałki Opałki” we Wrocławiu nie ma drzwi. Może tu zajrzeć każdy – mały i duży. Kosz z piernikami owiniętymi w szeleszczącą folię wita gości. Na dorosłych czeka kawa z ciepłym mlekiem, na mniejszych dobre słowo, uśmiech i gotowość natychmiastowej pomocy. Ja dostaję jedno i drugie – w prezencie opowieść o spełnianiu marzeń.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

– Jesteśmy w miejscu, którego jeszcze osiem lat temu nie było. Kiełkowało w głowach mojej rodziny, ale nie było nawet cienia szansy, aby mogło zaistnieć. To, że dziś tu jesteśmy, jest dowodem na to, że wśród ludzi są prawdziwi aniołowie – mówi pani Dorota. Pierwsze pieniądze pożyczyli nam znajomi – bez procentów, bez zastawiania hipoteki, itd. To były pieniądze na ogród. Musieliśmy szybko wszystko posadzić, bo o ile pomieszczenia na sale przedszkolne mogą powstać dość szybko, o tyle drzewa i krzewy rosną latami. Żeby zrobić jedną z sal, gdy czekaliśmy na środki unijne, pożyczyli nam pieniądze inni dobrzy ludzie – rodzice naszego byłego wychowanka. Pożyczyli 30 tys., bez żadnego weksla. Tak przecież nie robią zwykli ludzie, prawda?

Ale dlaczego przedszkole

Pani Dorota uśmiecha się: To było moje marzenie. Od prawie trzydziestu lat jestem przedszkolanką, z ogromnym doświadczeniem i z miłością do dzieci. Po maturze chciałam studiować pedagogikę, ale moje losy potoczyły się inaczej. Trafiłam do studium wychowania przedszkolnego. Mijał czas i zaczęłam odkrywać, że to jest moje powołanie. Gram na gitarze, śpiewam, maluję, mimo swojej nadwagi przez całe życie tańczę i uwielbiam uczyć się nowych rzeczy – to dobry pakiet, żeby pracować z dziećmi, żeby być dobrą przedszkolanką. Wiem, że nauczyciele z przedszkola zaraz się oburzą, bo dbają o to, by mówić o nas: nauczyciel wychowania przedszkolnego. Uważam jednak, że nauczyciel jest od czegoś, a my w przedszkolu jesteśmy od wszystkiego i dla mnie przedszkolanka brzmi dumnie.

Reklama

Przedszkole w rodzinie

Moja córka studiowała prawo, ale predyspozycje zwyciężyły i zmieniła kierunek studiów. Postanowiła studiować pedagogikę przedszkolną. Wybrała bardzo ciężki zawód, sama o tym wiem najlepiej – mówi pani Dorota. Potem przypominała nam, rodzicom, że kiedyś mówiliśmy o zakładaniu przedszkola a nic nie robimy w tym kierunku. Wreszcie decyzja zapadła i podjęliśmy starania. W kwietniu 2011 r. powstał przy ul. Irkuckiej 11 punkt przedszkolny. Najpierw był jeden stoliczek i trójka maluchów. Nasz salon oddaliśmy na pierwszą salę, potem dołączyły następne pomieszczenia. Dziś w przedszkolu mamy trzy grupy wiekowe i miejsce dla 39 dzieci. Nie korzystamy z cateringu, posiłki dla dzieci gotujemy na miejscu. Zbudowaliśmy toaletę dla dzieci niepełnosprawnych, poruszających się na wózku, bo przedszkole stwarza możliwości pracy również dla takich dzieci. I jesteśmy szczęśliwi, choć bardzo zapracowani – dodaje.

Anioły od dzieci dla misji

Rozmawiamy w gabinecie bez drzwi, więc od razu dociera do nas rwetes, gdy jedna z grup wraca z zajęć na basenie. Poznaję Alberta, syna, absolwenta akademii Muzycznej, świetnego kontrabasistę. Poznaję Kasię, córkę, niedoszłą prawniczkę i szczęśliwą przedszkolankę – spokojnie prowadzi grupę dzieci o zaróżowionych policzkach na obiad. Robią hałas, gdy wchodzę do szatni z aparatem, by sfotografować wykonane przez nich anioły. – Ten jest mój! A ten niepodpisany jest mój! A ja robiłam z mamą – pokazuje palcem dziewczynka stając na palcach.

W centrum jest dziecko

– Nazwa Koszałki Opałki wzięła się wprost od Janusza Korczaka, którego system wychowawczy jest mi bardzo bliski – mówi pani Dorota. Taki tytuł noszą felietony i humoreski Korczaka, które pisał. Oczywiście była w rodzinie burza mózgów i głosowanie na nazwę przedszkola, ale Koszałki zwyciężyły.

Reklama

Płot z kredek to pomysł mojego brata, architekta. Ale nasze kredki to coś więcej, niż tylko kolorowe sztachety, to kredki systemowe. Jesteśmy jedynym przedszkolem we Wrocławiu i jednym z ośmiu umieszczonym na liście placówek w Polsce realizującej zasady systemu „Edukacji Przez Ruch”, powstałej w oparciu o wizję systemu oświaty, którą przedstawił twórca pedagogiki wczesnoszkolnej prof. Ryszard Więckowski. Dorota Dziamska, która propaguje system, pisze, że „Chcemy, aby współczesny i nowoczesny system edukacji został wbudowany w naturalne mechanizmy rozwoju człowieka, który z samej natury i właściwości psychofizycznych dąży do poszukiwania i rozwiązywania problemów, do przeżywania i wyrażania własnych stanów emocjonalnych oraz do samorozwoju i samorealizacji”.

– Nasze przedszkole jest publiczne, ale i autorskie jednocześnie. To trudne do połączenia, za jakiś czas będę mogła odpowiedzieć na pytanie, czy to się sprawdza. Podjęliśmy wyzwanie bycia przedszkolem publicznym z ofertą taką, jaką mają placówki prywatne – opowiada pani Dorota. Mamy pełen zespół terapeutyczny – pracuje dla nas mgr fizjoterapii, który specjalizuje się w pracy z dziećmi. Mamy psychologa i logopedę – specjalistów z górnej półki. Prowadzimy muzykoterapię i jęz. angielski. Stawiamy na wszechstronność pracowników – jedna osoba potrafi służyć kilkoma specjalnościami, np. moja córka, Katarzyna, która pracuje w przedszkolu jako nauczyciel angielskiego, oligofrenopedagog i wychowawca przedszkolny.

Nauczyciel dla rodziców

Kwestią czasu jest wymaganie, aby nauczyciele z przedszkola ukończyli studia, czy kursy z andragogiki po to, aby umieć współpracować z dorosłymi, bo nie ma przedszkola bez umiejętnego prowadzenia rodziców. Rodzice w tej chwili potrzebują pedagogizacji – i to wymaganie olbrzymie. Przypuszczam, że to wynika z faktu – o którym mówią dziadkowie, ich rodzice – że to pokolenie wychowywało przedszkole, a potem szkoła. Rodzice spędzali bardzo dużo czasu w pracy, a coraz mniej poświęcali własnym dzieciom. I nie mówimy tu o winie i nie oceniamy – takie są fakty. Aby przedszkole mogło dobrze wypełniać swoją rolę wobec dziecka, musi podejmować współpracę z rodzicami powierzonych sobie pociech, a ci, coraz częściej, sami potrzebują pomocy pedagogicznej. O ile dziadkowie mieli jeszcze zakorzenienie w swoich rodzinach, o tyle ich dzieci już go nie mają. Przyprowadzając dzieci do przedszkola na godz. 7.00 i odbierając o 17.00 skazujemy dzieci, siebie i nasze rodzinne relacje na porażkę.

Reklama

Po co obraz pana Juliusza

Pani Dorota zabiera mnie na spacer po przedszkolu. Wychodzimy z przytulnego gabinetu bez drzwi i odwiedzamy kolejne sale. Każda jest jasna, przez duże okna zagląda słońce, kolorowe zabawki równo ułożone czekają, aż maluchy skończą leżakowanie. Wciąż pachnie obiadem, domowym. Każda sala w naszym przedszkolu najpierw miała obraz, najczęściej z Maryją. W pierwszej sali zawisła ta ikona – wskazuje na deskę z Matką Bożą. W drugiej zawisł obrazek dziecięcy z pokoju moich dzieci, a w trzeciej ikona Matki Bożej Jasnogórskiej. Od początku wiem, że przedszkole, poza realizacją programu nauczania i rozbudowywaniem oferty edukacyjnej musi mieć misję. Gdy przeczytałam o pomyśle „zaanielenia” Wrocławia, zdałam sobie sprawę, że to jest misja, którą nasze przedszkole mogłoby przyjąć jako własną. Od lat tak działamy, ale nie nadaliśmy temu uniwersalnego przesłania. Ustaliliśmy z nasza panią psycholog, że „zaanielanie” powinno odbywać się na dwóch poziomach: szerzeniu w świecie dobroci i serdeczności, wręcz anielskiej – i tego uczymy nasze dzieci, oraz przekazywaniu aniołów innym: figurek, skrzydeł, itd., po to, aby unaocznić naszą misję.

Gdy zobaczyłam obraz Juliusza Woźnego, zrozumiałam, że to jest to! Anioł na tym obrazie uosabia to wszystko, co myślę o aniołach – jest opiekuńczy, serdeczny, a jednocześnie bardzo dyskretny – i w obecności i w pomaganiu. Zapragnęłam, aby taki obraz pojawił się w naszym przedszkolu. Gdybym mogła, zachęciłabym do tego inne placówki i miejsca, aby „zaanielić” Wrocław aniołami pana Juliusza – mówi pani Dorota.

Reklama

Pomysł na udział dzieci w „zaanielaniu” jest prosty: dzieci przygotowują anioły dla swoich rówieśników z Afryki, to te, które pokazywaliśmy w szatni. Poprosiliśmy wolontariuszy z liceum salezjańskiego, którzy każdego roku wyjeżdżają na misje, aby nasze dary zawieźli afrykańskim dzieciom. Zgodzili się, dlatego możemy pracować pełną parą.

Pani Dorota od aniołów

– Boży wariaci to ludzie, dzięki którym dzieje się dużo dobrego – mówi pani Dorota. Ludzie-anioły muszą się trzymać razem i wtedy świat będzie pełen dobra. My często myślimy o pomaganiu tylko tym, którzy bardzo cierpią, niedomagają – i to najważniejsza pomoc, trzeba to robić, z miłosierdziem. Ale ważne jest też pomóc tym, którzy chcą pracować nad spełnianiem marzenia – i my taką pomoc otrzymaliśmy od ludzi, którzy wiedzieli, że marzymy o przedszkolu, ale nie mamy tak dużej sumy pieniędzy, aby je otworzyć. Ludzi, którzy pomagają innym, nazywam aniołami. I oni są wśród nas. Anioły tu ciągle krążyły... w ludzkiej dobroci, w życzliwości. Wiem, że trzeba za to dobro nie tylko dziękować, ale też wykorzystać propagując anielskie postawy.

Ludzie-anioły muszą trzymać się razem. Ludzie-anioły nie pójdą rządzić, nie będą tłukli się o stołki, tylko dzień po dniu będą wykonywali swoją misję. Rzetelnie i uczciwie, z sercem.

Ludzie-anioły nie chodzą stadami, ale krążą gdzieś w tłumie. Musimy czuwać, żeby ich nie przegapić.

2018-01-17 10:05

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Anielska wizyta

O tym, że aniołowie istnieją, są blisko każdego człowieka i przez ich działanie dzieją się cuda, przekonali się wierni parafii Świętych Apostołów Piotra i Pawła, sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej w Rybnej, i okolicznych miejscowości podczas nawiedzenia figury św. Michała Archanioła z Gargano w dniach 28-30 sierpnia br.

– Św. Michał Archanioł uratował mi życie. Kocham go, jest moim orędownikiem i obrońcą. Wierzę, że przez niego działa Bóg – powiedziała katechetka ze Szkoły Podstawowej SPSK im. Dzieci Fatimskich w Rybnej podczas peregrynacji figury św. Michała Archanioła. Dla wszystkich uczestników wizyta Bożego posłańca była zaszczytem, radością i przykładem, jak opowiadać się po stronie Boga, kroczyć ścieżkami Pana i głosić Jego chwałę słowami: „Któż jak Bóg”. Dlatego parafialnie prosili: – Św. Michale, otocz opieką nasze rodziny, wspieraj nas w pokonywaniu trudów codziennego życia, osłaniaj chorych i samotnych. Chroń dzieci od złego, młodzież od niewiary, a nam pomóż trwać w miłości i jedności.

CZYTAJ DALEJ

Marcin Zieliński: Znam Kościół, który żyje

2024-04-24 07:11

[ TEMATY ]

książka

Marcin Zieliński

Materiał promocyjny

Marcin Zieliński to jeden z liderów grup charyzmatycznych w Polsce. Jego spotkania modlitewne gromadzą dziesiątki tysięcy osób. W rozmowie z Renatą Czerwicką Zieliński dzieli się wizją żywego Kościoła, w którym ważną rolę odgrywają świeccy. Opowiada o młodych ludziach, którzy są gotyowi do działania.

Renata Czerwicka: Dlaczego tak mocno skupiłeś się na modlitwie o uzdrowienie? Nie ma ważniejszych tematów w Kościele?

Marcin Zieliński: Jeśli mam głosić Pana Jezusa, który, jak czytam w Piśmie Świętym, jest taki sam wczoraj i dzisiaj, i zawsze, to muszę Go naśladować. Bo pojawia się pytanie, czemu ludzie szli za Jezusem. I jest prosta odpowiedź w Ewangelii, dwuskładnikowa, że szli za Nim, żeby, po pierwsze, słuchać słowa, bo mówił tak, że dotykało to ludzkich serc i przemieniało ich życie. Mówił tak, że rzeczy się działy, i jestem pewien, że ludzie wracali zupełnie odmienieni nauczaniem Jezusa. A po drugie, chodzili za Nim, żeby znaleźć uzdrowienie z chorób. Więc kiedy myślę dzisiaj o głoszeniu Ewangelii, te dwa czynniki muszą iść w parze.

Wielu ewangelizatorów w ogóle się tym nie zajmuje.

To prawda.

A Zieliński się uparł.

Uparł się, bo przeczytał Ewangelię i w nią wierzy. I uważa, że gdyby się na tym nie skupiał, to by nie był posłuszny Ewangelii. Jezus powiedział, że nie tylko On będzie działał cuda, ale że większe znaki będą czynić ci, którzy pójdą za Nim. Powiedział: „Idźcie i głoście Ewangelię”. I nigdy na tym nie skończył. Wielu kaznodziejów na tym kończy, na „głoście, nauczajcie”, ale Jezus zawsze, kiedy posyłał, mówił: „Róbcie to z mocą”. I w każdej z tych obietnic dodawał: „Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych” (por. Mt 10, 7–8). Zawsze to mówił.

Przecież inni czytali tę samą Ewangelię, skąd taka różnica w punktach skupienia?

To trzeba innych spytać. Ja jestem bardzo prosty. Mnie nie trzeba było jakiejś wielkiej teologii. Kiedy miałem piętnaście lat i po swoim nawróceniu przeczytałem Ewangelię, od razu stwierdziłem, że skoro Jezus tak powiedział, to trzeba za tym iść. Wiedziałem, że należy to robić, bo przecież przeczytałem o tym w Biblii. No i robiłem. Zacząłem się modlić za chorych, bez efektu na początku, ale po paru latach, po którejś swojej tysięcznej modlitwie nad kimś, kiedy położyłem na kogoś ręce, bo Pan Jezus mówi, żebyśmy kładli ręce na chorych w Jego imię, a oni odzyskają zdrowie, zobaczyłem, jak Pan Bóg uzdrowił w szkole panią woźną z jej problemów z kręgosłupem.

Wiem, że wiele razy o tym mówiłeś, ale opowiedz, jak to było, kiedy pierwszy raz po tylu latach w końcu zobaczyłeś owoce swojego działania.

To było frustrujące chodzić po ulicach i zaczepiać ludzi, zwłaszcza gdy się jest nieśmiałym chłopakiem, bo taki byłem. Wystąpienia publiczne to była najbardziej znienawidzona rzecz w moim życiu. Nie występowałem w szkole, nawet w teatrzykach, mimo że wszyscy występowali. Po tamtym spotkaniu z Panem Jezusem, tym pierwszym prawdziwym, miałem pragnienie, aby wszyscy tego doświadczyli. I otrzymałem odwagę, która nie była moją własną. Przeczytałem w Ewangelii o tym, że mamy głosić i uzdrawiać, więc zacząłem modlić się za chorych wszędzie, gdzie akurat byłem. To nie było tak, że ktoś mnie dokądś zapraszał, bo niby dokąd miał mnie ktoś zaprosić.

Na początku pewnie nikt nie wiedział, że jakiś chłopak chodzi po mieście i modli się za chorych…

Do tego dzieciak. Chodziłem więc po szpitalach i modliłem się, czasami na zakupach, kiedy widziałem, że ktoś kuleje, zaczepiałem go i mówiłem, że wierzę, że Pan Jezus może go uzdrowić, i pytałem, czy mogę się za niego pomodlić. Wiele osób mówiło mi, że to było niesamowite, iż mając te naście lat, robiłem to przez cztery czy nawet pięć lat bez efektu i mimo wszystko nie odpuszczałem. Też mi się dziś wydaje, że to jest dość niezwykłe, ale dla mnie to dowód, że to nie mogło wychodzić tylko ode mnie. Gdyby było ode mnie, dawno bym to zostawił.

FRAGMENT KSIĄŻKI "Znam Kościół, który żyje". CAŁOŚĆ DO KUPIENIA W NASZEJ KSIĘGARNI!

CZYTAJ DALEJ

Pliszczyn. Kongres Misyjny Dzieci Archidiecezji Lubelskiej

2024-04-25 10:16

Paweł Wysoki

Centrum Misyjne już po raz szósty organizuje Kongres Misyjny Dzieci Archidiecezji Lubelskiej.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję