Reklama

Moja i mojej rodziny Ojczyzna

Niedziela Ogólnopolska 51/2018, str. 36-37

Grzegorz Boguszewski

Uparci, wytrwali, ambitni, chcą się dobrze uczyć. A przy tym rozśpiewani i roztańczeni

Uparci, wytrwali, ambitni, chcą się dobrze uczyć. A przy tym rozśpiewani i roztańczeni

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Ich życiorysy są podobne, choć oni sami stanowią niezwykłą mieszankę temperamentów, talentów, urody. Łączą ich także poważne – mimo młodego wieku – podejście do życia, skromność i pewien rodzaj kulturalnej pokory, rzadko dziś spotykanej wśród polskiej młodzieży. Z pewnością jednak nie mają żadnych kompleksów, doskonale wiedzą, kim są i kim chcą być, i są z tego powodu dumni. Uparci, wytrwali, ambitni, chcą się dobrze uczyć. A przy tym rozśpiewani i roztańczeni.

To marzenie o przyszłych polskich pokoleniach? Tak, ale takich właśnie młodych ludzi można dziś spotkać w realu, w pewnym niezwykłym miejscu, którym jest Szkoła dla Polaków ze Wschodu (Kolegium św. Stanisława Kostki – liceum polonijne), ukryta wraz z bursą w labiryntach kompleksu biurowców przy ul. Bobrowieckiej w Warszawie.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Czy Polacy jedzą grzyby?

Iwan Łysakowski z Kazachstanu, z Astany, w Polsce jest już drugi rok. Dlaczego przyjechał do Polski? – Żeby wrócić do ojczyzny przodków – odpowiada bardzo poważnie. – Tata zawsze mówił: Jesteś Polakiem, ale mieszkasz tu, bo tutaj wysłano naszych przodków... W Astanie chodził do niedzielnej szkoły języka polskiego i tam dowiedział się o tej polskiej szkole. Po skończeniu ósmej klasy przyjechał do Polski.

Reklama

– W domu mieliśmy polski herb – opowiada z dumą Edward Święcicki z Kazachstanu. – Moi pradziadkowie byli zesłani w 1939 r., tak po prostu pozostawiono ich w polu. W Kazachstanie urodzili się babcia i mój tata. To była duża rodzina, która mieszkała w Zielonym Gaju... Siostra i ja urodziliśmy się już w Pawłodarze.

– Gdy miałem jakieś 8-9 lat – wspomina Edward – poszedłem do szkoły, w której uczyliśmy się języka polskiego, tańczyliśmy, śpiewaliśmy po polsku. Siostra pierwsza zdecydowała się wyjechać do Polski, do Bydgoszczy, gdzie mieliśmy znajomych. To było 4 lata temu. Tam zdała maturę, teraz jest w Warszawie, studiuje na ASP, ja tu też przyjechałem...

Olga Siedlecka z pierwszej klasy liceum przyjechała z północy Kazachstanu. Jak mówi, od dziecka wiedziała, że są Polakami, bo prababcia pochodziła z Polski, jej rodzina została zesłana do Kazachstanu w 1936 r. – I ja też – wyznaje – bardzo chciałabym teraz zostać w Polsce, bo to moja, mojej rodziny ojczyzna.

– W latach 30. moja prababcia Petronela została zesłana do Kazachstanu, gdzie urodził się mój dziadek Bronisław, a potem mój tata – uczennica klasy maturalnej Włada Dobrowolska z Kazachstanu wie dużo o polskich korzeniach swojej rodziny. O tym, jak bardzo ta polskość była w ich życiu obecna, świadczy zabawne zdarzenie sprzed kilkunastu lat. Mająca wówczas 7 lat siostra Włady podczas rodzinnego obiadu znienacka zapytała: Tato, a czy Polacy jedzą grzyby?

Włada idzie drogą tej właśnie starszej siostry, która już na pewno wie, że Polacy jadają grzyby, bo w Polsce mieszka od dość dawna, ma polskie obywatelstwo; skończyła prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim.

Coś zrobić z tą polskością

Reklama

Dana Kuszel przyjechała do Warszawy 2 lata temu z Petersburga, świetnie mówi po polsku, bo uczyła się polskiego od szóstego roku życia.

– Moi pradziadkowie ze strony mamy mieli majątek na Białorusi – Dana opowiada rodzinną historię z wielkim przejęciem. – Pradziadka wywieźli w głąb Rosji i nawet nie wiemy, gdzie zginął i gdzie jest pochowany. Brata pradziadka zastrzelili... W archiwum znaleźliśmy nawet dokumenty, że członkowie naszej rodziny zasiadali w polskim sejmie.

Andżelina Rapcewicz urodziła się w Petersburgu, a 4 lata temu dowiedziała się – dzięki dokumentom wydobytym z archiwów z ogromnym trudem – że z całą pewnością jest Polką.Silne polskie korzenie tkwią w rodzinie jej ojca. – Gdy to było już możliwe, tata zaczął badać historię swojej rodziny – opowiada Andżelina – i okazało się, że pradziadek urodził się na Wileńszczyźnie. Tata wspominał, jak to w dzieciństwie jeździł na wieś do babci, gdzie zawsze mówili po polsku. Moja prababcia starała się wychować swoje dzieci i wnuki po polsku, po katolicku, żeby zachowały pamięć o Polsce i polską tradycję. A tata przeniósł na nas to poczucie, to wyzwanie, żeby coś z tą naszą polskością zrobić.

Andżelina i jej młodszy brat uczą się teraz w Szkole dla Polaków ze Wschodu – ona w drugiej klasie liceum, a brat w pierwszej.

Reklama

Denis Kidiajkin z klasy maturalnej jest w Polsce już trzeci rok. Mówi o sobie, że wprawdzie jest Rosjaninem, ale od urodzenia wiedział, że jest Polakiem. – Wcześniej przyjechało tu moje rodzeństwo – tłumaczy – brat i siostra, ale rodzice ciągle mieszkają w Rosji, w obwodzie kaliningradzkim. Mama chciałaby bardzo mieszkać w Polsce, ale ojca wiążą interesy, prowadzi własny biznes i ciężko byłoby im rzucić wszystko.

Duma z polskości

Nadzieja Pielichowska z Kijowa ma polskie korzenie ze strony zarówno ojca, jak i matki. Jednak więcej wie o przodkach ojca. – Moi prapradziadkowie – mówi z dumą Nadzieja – pochodzą z rodu Kupniewiczów, spod Żytomierza. To stamtąd byli zesłani nad Amur. Prababcia była katoliczką, na przekór całemu otoczeniu. Dziadek urodził się na Krymie. Później moi dziadkowie ze swoimi dziećmi, czyli moim tatą i ciocią, przeprowadzili się do Kijowa. Mój ojciec jest bardzo dumny ze swej polskości, ale do Polski raczej nie zamierza się przenieść. Ja chciałabym tu zostać.

Dla Romana Iwasyka z Sambora w obwodzie lwowskim przyjazd do Polski nie był szokiem. Z Polską czuje się związany od dzieciństwa, często przyjeżdżał tu na wakacje, na Wigilie rodzinne do Krakowa, do Opola, gdzie mieszka rodzina mamy, która zresztą też już osiadła w Rzeszowie. Jego starszy brat mieszka w Poznaniu, w tym roku kończy studia.

– Zawsze wiedziałem, że na pewno przyjadę do Polski, ale dopiero na studia. Gdy jednak w Samborze w naszej polskiej szkółce niedzielnej dowiedzieliśmy się, że jest w Warszawie takie świetne liceum dla młodzieży ze Wschodu, postanowiliśmy z mamą nie tracić czasu. No i jestem tu, w trzeciej licealnej w Warszawie, na ul. Bobrowieckiej. Planuję dostać się na studia artystyczno-filmowe, może do warszawskiej szkoły reklamy...

Reklama

Maria Khmel pochodzi z Dnieprza, czyli z terenu po wschodniej stronie Dniepru. Przez ostatni rok mieszkała w Chersoniu, dokąd oddelegowano jej ojca, żołnierza armii ukraińskiej. O polskich korzeniach dowiedziała się od dziadka z linii mamy. – Moi pradziadkowie – opowiada – mieszkali na dawnym terytorium Polski, ale na skutek represji przemieścili się dalej na wschód. Dziadek opowiadał, że prababcia, żeby uniknąć kłopotów, musiała zmienić narodowość polską na ukraińską. Do dziś mój dziadek przechowuje dokument z przekreśloną narodowością polską.

Choć Maria jest w Polsce dopiero trzy miesiące i dopiero w pierwszej klasie, jest pewna, że tu zostanie.

Polska to wielkie marzenie

– Moja prababcia była Polką i nazywała się Anna Kobylacka – opowiada Tatiana Majmieskułowa z Taszkientu. – podczas wojny została wywieziona do Rosji, gdzie prawie umierała z głodu. Potem znalazła się w Uzbekistanie. Nie wiem, gdzie mieszkała w Polsce, bo wszystkie dokumenty są stracone. W Uzbekistanie urodziła się moja babcia, a teraz ja jestem tutaj...

Przed przyjazdem do Polski przez 4 lata uczyła się polskiego i udzielała się w sekcji tanecznej w Polskim Centrum Kultury. – Tata też myśli, by w przyszłości przyjechać do Polski, ale teraz jeszcze musi się opiekować babcią i dziadkiem, którzy już tu przyjechać nie mogą... – mówi ze smutkiem Tatiana. – Tata zakochał się w Polsce, teraz Polska to dla niego wielkie marzenie, chciałby tu spędzić resztę życia.

Tatiana chciałaby skończyć w Polsce pedagogikę albo psychologię. Teraz czeka na dwie młodsze siostry i starszego brata; siostry już w następnym roku przyjadą do tej szkoły.

Reklama

Maria Buszkiewicz spod białoruskiego Brześcia już od dzieciństwa wiedziała, że w przyszłości będzie się uczyć w Polsce. Rodzina zamierzała ją wysłać do Polski dopiero na studia, ale gdy odkryli, że jest w Warszawie liceum dla Polaków ze Wschodu, przyjechała już w 2017 r. i teraz jest w drugiej klasie. Jedna z jej dwu sióstr studiuje już w warszawskiej SGH, Maria chciałaby pójść w jej ślady. Rodzice mają własną firmę i przynajmniej na razie nie wybierają się do Polski na stałe.

Ilia Mielnik z Majchrowskoje na Białorusi o polskich korzeniach dowiedział się kilka lat temu, kiedy otrzymał Kartę Polaka. – To mama znalazła dokumenty i wiem – opowiada – że dziadkowie zostali w miejscu swojego zamieszkania, na Białorusi, choć kiedyś była to Polska.

Ilia jest teraz w drugiej klasie liceum i jeszcze nie wie, jakie studia wybierze, może ekonomiczne. Na pewno chce zostać w Polsce, bo jego mama od niedawna już tu mieszka, wynajmuje mieszkanie.

Noel Martirosjan z Armenii w 2016 r. był w Polsce na obozie dla młodzieży z Kaukazu. Poznał tam dwie Ormianki, które uczyły się w tej właśnie szkole, zachwalały ją. Postanowił spróbować. Jego opowieść o polskich korzeniach jest barwna: pradziadek był Polakiem, mieszkał w Polsce, teraz to Białoruś. Potem wyjechał do Magnitogorska, a stamtąd do Armenii, gdzie ożenił się z Greczynką. Pradziadek nazywał się Kościuszko-Wałużyniec, a za czasów sowieckich trudno było żyć z polskim – i w dodatku takim! – nazwiskiem. Zmienił je na mniej rzucające się w oczy – Wałużyniec. – Tata jest Ormianinem, mama w 50 proc. Polką – żartuje Noel – a ja już jak miałem 7 lat, to wiedziałem, że mam geny polskie, greckie i austriackie.

Reklama

Dlaczego Noel wybrał Polskę? Przede wszystkim dlatego, że dzięki kontaktowi ze Związkiem Polaków w Armenii od małego zaczął nasiąkać polską kulturą. Jeszcze nie ma konkretnych planów, wie tylko, że chce śpiewać. W Armenii śpiewał w kościele, księża mówili, że ma dobry głos, który trzeba szkolić, to samo powtórzyli profesorowie konserwatorium. Ma nadzieję, że w Polsce to się uda.

Marzenia pani dyrektor

Dyrektor Ewa Petrykiewicz chciałaby – i poczyniła już pierwsze kroki – powołać Centrum Edukacji i Kultury im. Ignacego Paderewskiego, ośrodek edukacyjny dla Polaków wracających do ojczyzny, ze szczególnym nastawieniem na Wschód i Kazachstan. W tym ośrodku, oprócz już istniejących liceum i szkoły podstawowej, funkcjonowałaby komórka administracyjno-prawna, która rodzinom uczniów Szkoły dla Polaków ze Wschodu pomogłaby w osiedlaniu się w Polsce.

– Chcielibyśmy mieć minihostel – marzy pani dyrektor – w którym rodziny mogłyby się na krótki okres zatrzymać. Chcielibyśmy na bazie naszej szkoły zorganizować cały system nauczania języka polskiego, pomagać im w przygotowaniu zawodowym, przekwalifikowywaniu się.

Dzięki absolwentom szkoły bardzo wiele rodzin już się sprowadziło do Polski; w każdym roczniku 3-4 rodziny przyjeżdżały na stałe, a tych roczników było już 12. – Gdybyśmy mieli własną odpowiednią siedzibę – marzy dalej pani dyrektor – moglibyśmy sprowadzać uczniów i jednocześnie przygotowywać ścieżkę przyjazdu ich rodzin, oczywiście w szerszej współpracy społecznej.

Tymczasem szkoła boryka się z codziennością, z ogromnym trudem wiąże koniec z końcem. Kulą u nogi jest ogromny czynsz. Od września do grudnia brakuje już pieniędzy na wyżywienie uczniów, bo dotacje na ten cel z senatu RP wystarczają na pół roku.

Żyjemy z tego, co dadzą darczyńcy – mówi dyr. Petrykiewicz. – cały czas kalkulujemy, ile możemy wydać. Tylko dzięki własnej kuchni, którą cudem udało się zorganizować w tym roku szkolnym, nie toniemy już w długach za katering, które wcześniej spłacaliśmy w ratach. Teraz naszym zmartwieniem jest „wsad do kotła”, o który po prostu żebrzemy, gdzie tylko można. Ostatnio zgłosił się pan, który może nam ofiarować kartofle i inne warzywa… Mięso i nabiał, niezbędne w diecie młodych ludzi, to już spory wydatek. Owoce, jogurty to dla nas luksus... Staramy się, aby nasza młodzież mogła jeść smacznie i tyle, ile potrzebuje, ale nie jest to jeszcze minimum, które powinniśmy im zapewnić.

Młodzież jednak nie narzeka. I chyba tym przede wszystkim różni się od polskich rówieśników.

2018-12-18 10:59

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Watykan: Liturgia Męki Pańskiej

2025-04-18 20:17

[ TEMATY ]

Watykan

Liturgia Meki Pańskiej

Vatican Media

„W naszych czasach bogatych w nowe sztuczne, obliczeniowe, przewidywalne inteligencje tajemnica męki i śmierci Chrystusa proponuje nam inny rodzaj inteligencji: inteligencję Krzyża, która nie kalkuluje, ale kocha; która nie optymalizuje, lecz daje siebie” - powiedział kaznodzieja Domu Papieskiego, o. Roberto Pasolini OFM Cap w Bazylice św. Piotra w Watykanie w czasie Liturgii Męki Pańskiej w Wielki Piątek. Przewodniczył jej w imieniu papieża Franciszka kard. Claudio Gugerotti, prefekt Dykasterii do spraw Kościołów Wschodnich.

Liturgii Męki Pańskiej rozpoczęła się w ciszy. Kard. Gugerotti ubrany w czerwony ornat podszedł przed ołtarz główny świątyni i modlił się w ciszy leżąc krzyżem. Następnie z miejsca przewodniczenia odczytał modlitwę rozpoczynającą Liturgię Słowa. Po wysłuchaniu przez zgromadzonych odśpiewanego po łacinie opisu męki i śmierci Jezusa Chrystusa z Ewangelii według św. Jana kazanie, zgodnie z tradycją tego dnia, wygłosił kaznodzieja Domu Papieskiego, o. Roberto Pasolini OFM Cap.
CZYTAJ DALEJ

Nakazane święta kościelne w 2025 roku

Publikujemy kalendarz uroczystości i świąt kościelnych w 2025 roku.

Wśród licznych świąt kościelnych można wyróżnić święta nakazane, czyli dni w które wierni zobowiązani są od uczestnictwa we Mszy świętej oraz do powstrzymywania się od prac niekoniecznych. Lista świąt nakazanych regulowana jest przez Kodeks Prawa Kanonicznego. Oprócz nich wierni zobowiązani są do uczestnictwa we Mszy w każdą niedzielę.
CZYTAJ DALEJ

Wielkanoc to cząstka wieczności – mówił ks. Jan Twardowski

2025-04-19 13:07

[ TEMATY ]

Wielkanoc

Milena Kindziuk

Red

Nie umiem / być srebrnym aniołem / ni gorejącym krzakiem / tyle Zmartwychwstań już przeszło / a serce mam byle jakie. / Tyle procesji z dzwonami / tyle już alleluja / a moja świętość dziurawa / na ćwiartce włoska się buja – pisał ksiądz poeta Jan Twardowski w wierszu pt. „Wielkanocny pacierz”. Gdy zapytałam go kiedyś, na czym według niego polega zmartwychwstanie Chrystusa, odpowiedział: „na tym, że Chrystus, który umarł, żyje!”.

Była to dla niego „prawda porażająca”. Bo przecież Pan Jezus po zmartwychwstaniu był niby ten sam, ale już zupełnie inny. Nawet Apostołowie nie mogli Go poznać. Wskrzeszona dziewczynka czy Łazarz z Ewangelii pozostali tacy sami. Po wskrzeszeniu - wrócili do normalnego życia, kiedyś potem znów poumierali. Natomiast Pan Jezus po zmartwychwstaniu był zupełnie inny – tłumaczył ks. Twardowski, dodając że właśnie dlatego w Komunii świętej przyjmujemy Zmartwychwstałego Pana Jezusa, a więc przemienionego przez śmierć i zmartwychwstanie. Ktoś, kto przechodzi przez śmierć, już jest inny – to bardzo ważna prawda wiary”.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję