Jesień rozpanoszyła się na dobre. Dni budzą się i gasną w szarości, wszystko wokół pozbawione jest letnich promieni, jak gdyby wyblakło. Chodniki lśnią od kałuż, a na drzewach jest coraz mniej liści. Ta pora roku zdaje się przesączona melancholią. Owszem, zima również bywa bura, lecz piękny czas Adwentu, czar świąt Bożego Narodzenia, radość karnawału i ferie zimowe sprawiają, że jakoś łatwiej jest nam przetrwać. Wiosenna plucha natomiast wypełniona jest już obietnicą cieplejszego jutra. Tylko ponurość jesieni zdaje się ciągnąć w nieskończoność. Trzeba włożyć naprawdę wiele wysiłku, by nie popaść w marazm.
Self-care, czyli samotroska, to pojęcie, które święci triumfy w kolorowej prasie i mediach społecznościowych. Ten anglojęzyczny termin jest dosyć trudny do precyzyjnego przełożenia na język polski. Jego znaczenie chyba najlepiej oddałby neologizm „samotroska”. W skrócie chodzi o to, żeby zaopiekować się samym sobą, wsłuchać się w potrzeby swojego ciała i serca oraz po prostu być dla siebie dobrym.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Kierunek zdaje się słuszny, zwłaszcza w dzisiejszym świecie, w którym tak trudno nam się zatrzymać, wyskoczyć na chwilę z wartkiego nurtu życia i przyjrzeć się własnej twarzy, swoim myślom, intencjom, relacjom z Bogiem oraz ludźmi. W ciągłym biegu trudno nam też znaleźć czas, by zadbać o swój dobry nastrój, a przecież mamy kochać bliźniego jak siebie samego. W przykazaniu miłości kryje się głęboka prawda o człowieku – nie zdołasz kochać i obdarowywać dobrem innych, jeśli najpierw nie zadbasz o siebie. Wszak stare przysłowie głosi: „Z pustego i Salomon nie naleje”.
Jesienią bardziej niż kiedykolwiek potrzeba nam takiego otulenia troską. Bądźmy w tym czasie szczególnie dobrzy dla samych siebie! Śpijmy jak nadłużej, odżywiajmy się zdrowo, czytajmy książki, chociaż parę stron dziennie, patrzmy na zielone rośliny na parapecie, spacerujmy mimo pluchy. To są drobiazgi, lecz niezwykle ważne dla zachowania równowagi psychicznej.
Proponuję jesienne wyzwanie: urządźmy sobie „rodzinną troskę wzajemną”! Nie chodzi tu o zaspokajanie codziennych potrzeb, ale o coś dodatkowego. I uwaga, to wcale nie musi być kosztowne! Takie myślenie to pewna pułapka naszego konsumpcyjnego świata. Wydaje się nam, że prawdziwy relaks musi być gdzieś na zewnątrz i musimy ponosić za niego dodatkowe koszty. Owszem, wizyta w luksusowym spa może być przyjemna, ale założę się, że 90% młodych matek bardziej stresuje się tym, co dzieje się w tym czasie w ich domach, niż się relaksuje. Co innego dostać od męża, od przyjaciółki godzinę we własnej łazience! Móc napełnić wannę ciepłą wodą, dolać parę kropel oliwy i pachnącego olejku, zapalić świeczkę, włączyć łagodną muzykę, zrobić maseczkę i przez chwilę nie myśleć o niczym, popijać rumianek z ulubionego kubka... Koszt całkowity to kilka złotych, a korzyści – bezcenne. Uwierzcie mi, że podobnych sposobów na relaks jest mnóstwo. Nie potrzeba wiele, by rozproszyć chandrę najbliższych. Uczącemu się nastolatkowi można zanieść wielki kubek pachnącego cynamonem kakao, na biurku córki można ustawić miseczkę suszonej lawendy, wychodzącemu do pracy mężowi wsunąć do teczki czuły liścik. Wieczorami można przygasić światło albo zapalić świeczki i cicho nastawić relaksującą muzykę. Można wstać 5 minut wcześniej, aby przytulić na kanapie z trudem budzące się o tej porze roku maluchy. Rano zaparzyć wielki dzbanek herbaty oraz dodać do niej kilka goździków i soku z malin. Wieczorem można zaprosić rodzinę na kwadrans wspólnego rozciągania się w salonie.
Na to wszystko naprawdę nie potrzeba ani specjalnie dużo czasu, ani funduszy – wystarczy chcieć! Powodzenia w rodzinnym rozpraszaniu jesiennej melancholii!