Co roku o tej porze modlimy się o powołania kapłańskie i zakonne. W warszawskich diecezjach jest to wyjątkowo aktualne, bo pod względem liczby kandydatów do kapłaństwa na tysiąc mieszkańców jesteśmy na
szarym końcu. Sytuację ratują częściowo młodzi z innych diecezji wybierający nasze seminaria. Ale na jak długo?
Wszystko wskazuje, że w najbliższych latach Warszawa będzie rejonem jeszcze większej koncentracji kapitału, a co za tym idzie, również ludzi. To nieuchronny skutek globalizacji, która umacnia wielkie
ośrodki położone blisko lotnisk i węzłów drogowych, mające na miejscu uczelnie i wysoko kwalifikowane kadry. W poszukiwaniu pracy będzie tu zatem napływać coraz więcej ludzi z małych miasteczek i z wiosek.
Z myślą o nich zagęszcza się sieć parafii, do których potrzeba nowych księży. Tych jednak zaczyna powoli brakować.
Kapłaństwo w Warszawie nie jest tak społecznie atrakcyjne jak choćby w Małopolsce. Księża nie dostają tu zaufania i szacunku na kredyt - muszą na nie zapracować. Zaś pod względem materialnym, ludzie
młodzi i zdolni, bez trudu mogą "zrobić karierę" nieporównanie większą od kościelnej. I znacznie szybciej. A tymczasem stołeczni gimnazjaliści ciągle pytają księży, jakby nigdy nic, o marki ich samochodów.
Młodzi księża doświadczają przez to frustracji, która jest antyświadectwem szczęścia w służbie Bożej.
Na czasie wydaje się sentencja św. Josemarii Escrivy, który nie tylko wzywał do modlitwy o nowych kapłanów, ale zaraz dodawał: "I proś, aby byli radośni, operatywni, sprawni, by byli dobrze przygotowani
i aby ochoczo poświęcali się dla swoich braci, nie czując się ofiarami". To ostatnie wydaje się szczególnie ważne, bo wśród młodzieży jest wielu chętnych do wolontariatu i różnego rodzaju poświęceń, ale
nikt nie chce być ofiarą. Nawet ten, kto codziennie od nowa gotów jest ponawiać swoje ofiarowanie, tyle że dobrowolnie i wielkodusznie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu