Reklama

Tygodnik

Ta historia zdarzyła się naprawdę

Na św. Szczepana

Niedziela Ogólnopolska 52/2022, str. 68-70

[ TEMATY ]

Opowiadania

Marek Pietraszek i Damian Łętowski, zdjęcie z 2017 r.

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Zdziwiło mnie, że proboszcz, ubrany już w ornat, zawrócił nagle w drzwiach zakrystii i powiedział do kościelnego: – Aha! I pamiętaj: dzisiaj woda święcona nie w kociołku tylko w wiaderku. Nie czekał na potwierdzenie, od razu zwrócił się do zdezorientowanych ministrantów i z niecierpliwością w głosie, jakby to oni opóźnili procesję do ołtarza, zapytał: – No, czemu nie wychodzicie? Dzwońże wreszcie!

Reklama

Poszli. Ludzi w kościele ponad miarę, jak to w święta, śpiew kolędy gromki, rytmiczny. Ludzie są wypoczęci, więc choćby po tym było widać, że to już drugi dzień świąt. Wyczuwało się jednak pewne napięcie w tym śpiewie, w tej ciżbie, choć na pozór wszystko wydawało się normalne i zwyczajne. Moje zdziwienie wzięło się stąd, że były to moje pierwsze święta w tej parafii i nie byłem zaznajomiony ze wszystkimi zwyczajami tego ciekawego skądinąd miejsca. A zatem wszystko odbywało się tak jak zawsze, ale czuło się coś pod skórą... Sprawa wyjaśniła się pod koniec Mszy św. W pewnym momencie kościelny pojawił się przed ołtarzem z owym wiaderkiem wody święconej, jak do pożaru, i z kropidłem w ręku. Tymczasem proboszcz kończył uroczystym tonem ogłoszenia parafialne, zapowiadając poświęcenie owsa na pamiątkę męczeńskiej śmierci patrona tego dnia. Omiótł surowym wzrokiem wszystkich w kościele, a najdłużej przypatrywał się tym na chórze. Wydawało się, że jego wzrok jeszcze bardziej tężeje i się sroży. Dostojnym, lecz dynamicznym krokiem, niepasującym do jego wieku i postury, wyszedł zza ołtarza i skierował się ku nawie. Kropidłem, jak buławą, wskazał na środek kościoła i choć ścisk był okrutny, od razu zrobił się w tym miejscu tunel. Organista zaintonował odpowiednią kolędę, jakby z głośniejszym akompaniamentem. – Dołożyłem oktawy i burdon – powiedział mi potem muzyk – żeby zagłuszyć poruszenie, głównie właśnie na chórze. Co roku tak robię.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Widok był niezwykły. Patrzyłem z ciekawością, jak parafianie rzucają owsem w proboszcza, który szedł środkiem kościoła, a on uśmiechnięty przyjmował godnie na siebie te niby-kamienie i obficiej niż zwykle skrapiał wiernych wodą święconą, co rusz sięgając kropidłem do wiaderka, które niósł kościelny.

Reklama

Już miałem odwrócić wzrok, bo napatrzyłem się na ten nowy dla mnie zwyczaj, gdy na chórze zaczęło się przepychanie i słychać było gniewne pomruki. „Tak musiały wyglądać dawne bitwy oblężnicze” – pomyślałem. Zarówno młodzi mężczyźni, jak i starzy gospodarze, wychyleni niebezpiecznie przez balustradę chóru, rzucali garściami owsa z całą siłą w nadchodzącego proboszcza, a on z desperacją próbował skąpać ich w wodzie święconej. Żadna ze stron nie ustępowała, a wręcz wydawało się, że żarliwość i waleczność nacierającego oraz obrońców niebezpiecznie narastała. Niektórzy mieli nawet owies pomieszany z grochem, bo od łysej głowy proboszcza odbijały się z łoskotem spore ziarna, a on trafiony boleśnie wołał: – Ała! To tak, huncwoty jedne?! We własnego proboszcza grochem?! A masz! – i robił większy niż zwykle zamach kropidłem, celując w winowajcę strugami wody. Gdyby mógł sięgnąć samym kropidłem, to niechybnie by je połamał na głowie nieszczęśnika. I tak trwała ta wymiana ciosów na pamiątkę św. Szczepana, pierwszego męczennika, i stąd też brała się ta nieustępliwość oprawców i wyjątkowa determinacja proboszcza.

Pierwszy odpuścił kościelny, który nie brał udziału w tym zaciekłym sporze, ale i tak był bez litości atakowany. Obrywało mu się i przez przypadek, i za to, że trzymał proboszczowską „amunicję” i usłużnie mu ją podstawiał. Nie wytrzymał jednak tej nawałnicy – zostawił wiadro i zwiał do zakrystii, wytrzepując po drodze ziarna z bujnej fryzury i zza kołnierza.

Z kolei organista grał coraz głośniej kolejne kolędy, dobierał te skoczniejsze, zagłuszając wrzawę i jednocześnie zagrzewając ducha walki, by za szybko nie opadł. Proboszcz, jak na męczennika przystało, trwał wiernie i łudził się, że w tym roku przetrzyma napastników, bo musi im w końcu braknąć tej oszukanej grochem „amunicji”, a wody było jeszcze sporo. Próbował się osłaniać ręką, ale tracił wtedy na celności; odskakiwał i nagle z impetem nacierał, tyle że tamci też byli przebiegli w swej zawziętości i nie marnowali „amunicji”, gdy był daleko, walili natomiast jak ze 100 armat, gdy tylko podbiegał.

Reklama

Mimo ścisku sporo wolnego miejsca zrobiło się wtedy pod chórem, bo i groch, i zasięg proboszczowskiego kropidła przepędziły ludzi na boki. Na chórze jednak ciągle dokonywało się przegrupowywanie sił, bo kto wystrzelał się do cna z „amunicji”, robił miejsce – acz niechętnie – tym zaopatrzonym w groch. I tak doczekał się swojej kolejki strażak. Dopchał się wreszcie do barierki i przejął dowodzenie. „Miejscowy łapserdak” – tak mówił o nim proboszcz, analizując później swoją klęskę. Był wyjątkowo sprawny w miotaniu czymkolwiek i niebywale celny, z pełnym workiem nasion.

Reklama

Proboszcz, dostrzegłszy go, zawołał groźnie: – No, no! – i zamachnął się na niego świeżo umoczonym kropidłem. Na niewiele się to jednak zdało, bo ten szczwany lis przykucnął, schował się za balustradę i natychmiast wyskoczył, krzycząc: – Teraz! Posypał się grad wyjątkowo kąśliwych „nabojów”, zanim proboszcz zdołał pomyśleć, aby uskoczyć. Próbował ich przechytrzyć na różne sposoby: a to markował atak i zamach kropidłem, by tak naprawdę celnie uderzyć dopiero za moment, kiedy oni wyrzucą już całą zawartość garści, a to udawał, że się poddaje – odchodził, ale nagle robił zwrot. Nic to nie dało – mimo najszczerszych chęci i niewygasłej do końca woli walki nie miał żadnych szans. Tamci mieli „amunicję” przedniej jakości – gruby groch, a poza tym wszyscy rzucali na komendę: pewną ręką i celnie. Zmasowany atak – a proboszcz jeden; oni z wysokości – a on, z dołu. Przecież ten nadmiar wody w jakimś stopniu i jemu zalewał oczy. Wykrzyknąwszy dwa razy pod rząd: – Ała, aj, ała! – proboszcz odskoczył na bezpieczną odległość i pogroził kropidłem. Z oburzenia i zmęczenia aż poczerwieniał na twarzy. Spróbował jeszcze ze dwa razy doskoczyć, ale kontratak następował natychmiast, a „ogień zaporowy” udaremniał dosięgnięcie przeciwnika. W końcu zostawił wiadro i z samym kropidłem wrócił do zakrystii, zapominając nawet o tym, by przyklęknąć na środku kościoła.

– Zdrajca i tchórz – rzucił kościelnemu. – Na drugi rok, jak Pan Bóg pozwoli doczekać, wezmę sobie biret i wtedy zobaczymy. A dzisiaj, no cóż, tak jak św. Szczepan – ukatrupiony...

Gdy rozbierał się z szat liturgicznych, myślał nad czymś. Nie zdradził tych myśli, pewnie wzniosłych, tylko od razu przeszedł do rzeczy praktycznych. – Zamieć od razu kościół, dokładnie między ławkami. I tak jak zawsze – jeden worek twój, a drugi dla moich kur.

– No i widziałeś, jak się święci? – proboszcz zwrócił się do mnie. – Ucz się!

Nie odważyłem się powiedzieć cokolwiek, w powietrzu była jeszcze wyczuwalna atmosfera bitwy i nienasycenia.

– Zobacz no, czy nie stoją gdzie za węgłem – rzucił do kościelnego, przygotowując się do wyjścia. A gdy za chwilę zza drzwi zakrystii usłyszeliśmy okrzyk grozy, dodał: – Wiedziałem!

Do zakrystii od strony kościoła wszedł starszy gospodarz z sumiastym wąsem. Podał rękę proboszczowi i z uznaniem powiedział: – Galancie żeśmy w tym roku uczcili Szczepana.

– Wszyscy widzieli – przyznał proboszcz.

2022-12-19 16:48

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Wypominki, wymianki

Wciąż ten sam scenariusz. Podchodzi, klęka, trwa tak nieporuszenie z głową opartą o krzyż, potem wstaje, opiera rękę, patrzy w górę, Jezusowi w oczy, całuje i odchodzi w stronę bramy głównej.

Zobaczyłem go kiedyś przypadkiem, tuż po przebudzeniu. Podszedłem do okna, żeby sprawdzić, czy nie pada, zanosiło się wieczorem. Widzę, to może za dużo powiedziane, dostrzegam sylwetkę mężczyzny chyba, bo tego też nie jestem pewien na sto procent. Jest szaro, szósta rano i dzień pochmurny. Nie koncentruję na nim uwagi, ot – przechodzi ktoś przez plac kościelny i tyle, choć pora dziwna i tu nie ma takiego zwyczaju, bo to żaden skrót, ale o szóstej rano takie myślenie jest całkowicie usprawiedliwione. Za drugim razem też mnie to jakoś szczególnie nie obeszło. Od poprzedniego minęło sporo czasu i ledwie to pamiętam. Nawet jak sobie przypominam, że już tak było, to przecież dwa razy, żadna reguła. Następny raz przyglądam się już uważnie dłuższą chwilę. Ktoś klęczy przy krzyżu, potem, wstając, opiera rękę o krzyż, trwa tak jeszcze chwilę i całuje go na odchodne. W tych wszystkich gestach widać jakąś delikatność, szacunek, ale też pewną zażyłość. Krzyż jest przytwierdzony do ściany kościoła, na plecach prezbiterium. Wysoki na parę metrów z piękną figurą Chrystusa, chyba jest w wieku samego kościoła. Dlaczego akurat tu pojawia się ten gość, a nie przy wejściu do kościoła, gdzie stoi krzyż misyjny? Może dlatego, odpowiadam sobie, że tutaj jest niewidoczny. Plac kościelny okala mur, więc z ulicy nie widać. Moje okno jest na piętrze i na wprost kościoła, tylko stąd można to zobaczyć. A może jakie szczególne nabożeństwo ma akurat do tego krzyża. Intrygujące. Przechodząc na drugi dzień obok tego miejsca, popatruję, czy nie ma jakich śladów, może co zakopane, ponosi mnie fantazja. Na początku nie mogę ustalić, czy jest jakiś stały klucz tych odwiedzin. Z czasem orientuję się, że to każdy piątek i naprzemiennie wtorek i środa. W Wielkim Poście zaś jest codziennie za wyjątkiem niedziel. Wciąż ten sam scenariusz. Podchodzi, klęka, trwa tak nieporuszenie z głową opartą o krzyż, potem wstaje, opiera rękę, patrzy w górę, Jezusowi w oczy, całuje i odchodzi w stronę bramy głównej. Zajmuje mu to ok. pół godziny w piątek i krócej, jakieś 15 minut, w inny dzień. Pytam proboszcza, czy nie zadał czasem jakiej dziwnej pokuty komu. Patrzy na mnie jak na wariata.
CZYTAJ DALEJ

Abp Jędraszewski w krakowskich Łagiewnikach: Dusze, które modlą się o Boże Miłosierdzie dla Ojczyzny, mogą naprawdę wiele

2025-10-03 17:01

[ TEMATY ]

Łagiewniki

abp Marek Jędraszewski

Boże Miłosierdzie

Biuro Prasowe Archidiecezji Krakowskiej

Abp Marek Jędraszewski

Abp Marek Jędraszewski

- To szczególne wyzwanie, by umieć patrzeć właściwie na to, co się dzisiaj dzieje w naszej Ojczyźnie i by nie zwątpić w to, że dusze, które modlą się o Boże Miłosierdzie dla naszego kraju, mogą naprawdę wiele dokonać, zagłębiające się w tajemnicę Bożego Miłosierdzia. Jezu, ufam Tobie - mówił abp Marek Jędraszewski w kaplicy Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach podczas Mszy św. sprawowanej w ramach Międzynarodowej Konferencji „Nowe i prekursorskie wątki w pismach św. Faustyny i jej wpływ na życie Kościoła”.

Kustosz łagiewnickiego sanktuarium, ks. Zbigniew Bielas na początku Mszy św. przypomniał, że Eucharystia sprawowana jest w szczególnym miejscu i czasie - przy grobie św. Faustyny, w czasie nowenny przed jej uroczystością. Podkreślił, że równocześnie od modlitwy w tym miejscu rozpoczyna się Międzynarodowa Konferencja „Nowe i prekursorskie wątki w pismach św. Faustyny i jej wpływ na życie Kościoła”.
CZYTAJ DALEJ

Muzycznie u Jezuitów

2025-10-04 11:13

[ TEMATY ]

archidiecejza łódzka

Marek Kamiński

XVI Międzynarodowy Festiwalu „Słowo i Muzyka u Jezuitów” im. prof. Teresy Żylis–Gara w Łodzi

XVI Międzynarodowy Festiwalu „Słowo i Muzyka u Jezuitów” im. prof. Teresy Żylis–Gara w Łodzi

Pod patronatem honorowym prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Karola Nawrockiego odbywają się koncerty w ramach XVI Międzynarodowego Festiwalu „Słowo i Muzyka u Jezuitów” im. prof. Teresy Żylis–Gara. Uroczystego otwarcia festiwalu dokonali o. Józef Łągwa SJ i Jolanta Chełmińska. Koncert inauguracyjny „Młodzi w Łodzi. Młodzi u Jezuitów” odbył się w Sali Koncertowej Zespołu Szkół Muzycznych im. Stanisława Moniuszki przy ul. Rojnej 20. W koncercie wystąpiło dwoje fantastycznych pianistów Antonina Wenerska i Jan Przepałkowski, którzy wykonują partie solowe i w duecie.

- Ze względu na rozpoczynający się w Polsce XIX Międzynarodowy Konkurs Pianistyczny im. Fryderyka Chopina w koncercie były również utwory naszego wielkiego kompozytora. Chcieliśmy podkreślić, że w Łodzi też mamy bardzo dobrych pianistów – powiedział Kamil Chałupnik kierownik artystyczny festiwalu.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję