Lubię zapach wrześniowego powietrza. Jest nim woń dopiero co uprzątniętych pól, sadów uwolnionych od ciężaru owoców, ciepłej ziemi ogrzanej coraz niżej wiszącym na horyzoncie słońcem. Wrzesień to zgoda na powolne przemijanie, na nieuchronność zdarzeń... Po beztroskim lecie przychodzi dojrzała jesień z jej spokojem i dystansem do spraw tego świata...
Reklama
No cóż... W rzeczywistości wokół nas trwa nieustająca batalia, żeby nie powiedzieć nawalanka – kotłuje się wręcz od afer finansowych, skandali politycznych i rozmaitych innych decyzji, które za jednym zamachem burzą nasz spokój i budzą niepokój. Na przykład kontrowersje związane z uchwałą minister oświaty na temat lekcji religii w szkołach, o czym pisaliśmy obszernie w poprzednim numerze Niedzieli. Na nic jednak nasze starania, protesty, zabieganie o należne katechezie miejsce w szkole, jeśli w domu dziecko będzie słyszeć i chłonąć jedno, a w szkole drugie... Katecheza to zaledwie część katolickiego wychowania. W szkole możliwa jest jedynie jego bardziej lub mniej udana kontynuacja – to w domu, w naturalnym środowisku rodzinnym, gdzie „wszystko się zaczyna” – sparafrazuję słynne słowa Jana Pawła II – odbywa się wylewanie fundamentów, także wiary. A wszyscy wiemy, że dziś to temat niełatwy. Młodzi znikają nie tylko z Kościoła, zanika także nawyk budowania swojej duchowej tożsamości w oparciu o chrześcijański kod. Nie jest dobrze, warto więc, zwłaszcza w tygodniu poświęconym katolickiemu wychowaniu, zapytać ludzi, którzy w tej kwestii wiedzą lepiej: co dalej? I jak dalej? Na początek proponujemy zdiagnozować sytuację (rozmowa z ks. Markiem Studenskim s. 22-23), a potem proponujemy kilka ciekawych rozwiązań (s. 25). Szczerze polecam lekturę tych tekstów, zwłaszcza rodzicom, dziadkom i krewnym, którzy – jak się zdaje – ciągle nie doceniają swojej roli w procesie religijnego wychowania potomków.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Istnienie takich ludzi jak Bartosz Rutkowski czy Dawid Czyż podnosi wartość całej ludzkości. Zostali oni i im podobni, wyposażeni przez Stwórcę w jakiś dodatkowy gen wrażliwości. Ci nieobojętni, którym pomaganie przychodzi z taką łatwością jak reszcie oddychanie, czynią świat lepszym. Póki są wśród nas – i oby było ich jak najwięcej – ocalejemy w swym najlepszym wydarzeniu, tak miłym Panu Bogu, bo w wersji najbliższej zdaniu „na Jego obraz i podobieństwo”. Nie da się tutaj uniknąć patetycznych słów o niesieniu zrozpaczonym nadziei, o karmieniu głodnych i dawaniu dachu nad głową bezdomnym – nie da się, bo taka właśnie jest skala działań „Orlej Straży”, o której przeczytają Państwo na s. 30-31.
Jest taka stara przypowieść, często przywoływana przez kaznodziejów, jak to do mądrego staruszka przychodzi mężczyzna na progu załamania nerwowego. Prosi mędrca o radę, bo sypie mu się wszystko – wredny szef w pracy, w domu wiecznie wkurzona żona i niewdzięczne dzieci. Nawet pies zaczął na niego warczeć. Staruszek słucha lamentów mężczyzny, jednocześnie skrobiąc coś w notesie. Gdy ten milknie – skonfundowany, że nawet tutaj został zlekceważony – staruszek bez słowa wyrywa z notesu kartkę, wręcza udręczonemu i mówi: – Opraw to w ramki i zawieś w najbardziej ruchliwym miejscu twojego domu, tak żeby widziała to, najlepiej wiele razy dziennie, cała rodzina. To wszystko. Zdumiony mężczyzna zerka na kartkę, a tam napisane jest wielkimi literami zdanie: „Zawsze tak nie będzie”. Już chyba bardziej zaciekawiony niż zdziwiony robi to, co mędrzec nakazał. Mija jakiś czas – zazwyczaj kaznodzieje zapewniają, że niedługi – gdy do pokoiku staruszka wpada ten sam mężczyzna, już nieudręczony życiem, wręcz przeciwnie, i od progu woła: – Mistrzu, jesteś wielki! Wszystko wróciło na swoje miejsce! Jestem spełnionym zawodowo i finansowo człowiekiem, szczęśliwym mężem i ojcem. Odnoszę obrazek z twoją radą, niech teraz pomaga komuś innemu... Mędrzec uśmiecha się, patrzy spod krzaczastych siwych brwi: – Zabierz go z powrotem i zawieś tam, gdzie wisiał. Przyda się niejeden raz – dodaje. Nastawienie do życia potrafi naprawdę wiele zmienić...
Tę starą opowiastkę dedykuję wszystkim, których zainteresuje, z rozmaitych powodów, nasz bieżący temat numeru. Nawet jeśli teraz macie inne zdanie, boksujecie się z życiem, poszliście z Panem Bogiem na wojnę – przeczytajcie tekst o. Jacka Salija (s. 10-13). Niektórym dostarczy on odpowiedzi, innym rozwieje wątpliwości; mamy też nadzieję, że będą i tacy, którzy po lekturze poczują ulgę.