Ks. Jarosław Grabowski: Od wielu lat pracuje Ksiądz wśród amerykańskiej Polonii. Kim, według Księdza, jest obecnie Polak mieszkający w USA?
Ks. Andrzej Maślejak: Jest człowiekiem patrzącym na życie z perspektywy dwóch kultur: polskiej i amerykańskiej. Nieraz słyszę stwierdzenie: wy w Ameryce jesteście większymi patriotami niż my w Polsce. Dlatego, jako chrystusowcy, często powtarzamy, że każda parafia polonijna powinna mieć ducha patriotycznego i ducha religijnego.
W równej proporcji?
Myślę, że tutaj jedno z drugim jest mocno powiązane.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Co jako duszpasterze robicie, żeby tego ducha patriotyzmu podtrzymywać i krzewić?
Obchodzimy wszystkie najważniejsze polskie rocznice, często akcentujemy ducha polskości w kazaniach. Swego czasu byłem proboszczem na Trójcowie – to katedra Polonii, w której uroczyście świętowane są wszystkie rocznice wydarzeń związanych z polską historią.
Reklama
Przypomnijmy: Trójcowo to kościół Trójcy Przenajświętszej w Chicago, pierwsza placówka polonijna w tym mieście.
Parafia powstała w 1873 r., a my, jako chrystusowcy, objęliśmy ją w 1988 r., gdy okolica mocno podupadła. Na Mszy św. bywało wówczas po osiemdziesiąt osób, a kościół ma 1,2 tys. miejsc siedzących... Władze kościelne postanowiły więc zamknąć parafię, ale Polacy mocno protestowali. Wtedy archidiecezja Chicago zaproponowała nam przejęcie parafii, ale już jako polskiej misji, czyli placówki personalnej. I okazało się, że to był strzał w dziesiątkę. Parafia niesamowicie odżyła. W krótkim czasie kościół znów wypełnił się ludźmi, Polakami. Powstała nowa parafia, a wraz z nią i polska szkoła, a także różne polskie organizacje.
Przypomnijmy, że w USA przynależność do parafii nie jest terytorialna, wiąże się z pewną deklaracją, z wyborem.
Tak, do naszej parafii w Lombard trzeba się zapisać – mamy zapisanych ponad 2 tys. rodzin, z czego zdecydowaną większość stanowią Polacy, którzy przybyli do Stanów Zjednoczonych w latach 80. i 90. ubiegłego wieku. Część rodzin jest mieszana, polsko-amerykańska.
Polacy mieszkający w Stanach często zmieniają miejsce zamieszkania. Dziś ci, którzy zamieszkali tu przed 30, 40 laty, teraz wyprowadzili się m.in. na obrzeża Chicago. Ta migracja zapewne utrudnia pracę duszpasterską...
Takie są tutejsze realia. W okolicach Chicago w latach 80. w ok. pięćdziesięciu miejscach odprawiano polską Mszę św. Parafia, w której jestem proboszczem, mieści się właśnie na przedmieściach Chicago, w diecezji Joliet. To dzięki pojawianiu się tu Polaków bardzo się rozrosła. Mamy w niedzielę sześć Mszy św., na które przyjeżdża ponad 3 tys. ludzi. Kościół jest wypełniony po brzegi. To prawdziwy ewenement, jeśli weźmie się pod uwagę, że polska misja duszpasterska w Lombardzie, powierzona nam, Towarzystwu Chrystusowemu, zaczęła działać zaledwie 28 lat temu – w 1997 r.
Reklama
Księża chrystusowcy są najbardziej rozpoznawalnym zgromadzeniem zakonnym dla Polonii zagranicznej. Jesteście obecni właściwie we wszystkich najważniejszych miejscach polonijnych w Ameryce i w Kanadzie.
Taka jest nasza misja zapisana w haśle: „Wszystko dla Boga i Polonii zagranicznej”.
Ksiądz też jest, od ponad 40 lat, poza ojczyzną...
Przyjechałem do Stanów Zjednoczonych w 1983 r. i najpierw pracowałem w parafii św. Stanisława Biskupa i Męczennika w Fall River, w stanie Massachusetts, k. Bostonu. To była parafia amerykańsko-polska. W niedzielę odprawiana była tylko jedna Msza św. po polsku, a w tygodniu po polsku i po angielsku. Pracowałem głównie wśród Polaków. Była to powojenna Polonia, która miała w sobie silną potrzebę podtrzymywania wiary. Młode pokolenie – co ciekawe – choć w dużej części urodzone już w USA, dobrze mówiło po polsku. Dlaczego? Bo chodzili do szkół katolickich, które były prowadzone przez polskie siostry zakonne, felicjanki czy nazaretanki. A w tamtych szkołach nauka odbywała się w trybie: 3 godziny po polsku, 3 godziny po angielsku. Dzieci były dwujęzyczne, nie zapominały języka kraju ojców. Teraz mamy tylko polskie szkoły sobotnie – dzieci przychodzą w sobotę na 3-4 godziny, żeby się uczyć języka polskiego.
Reklama
Trzecia wielka fala emigracji miała miejsce w 1983 r., tuż po stanie wojennym. Czy stara emigracja różniła się czymś od tej nowszej?
Mówiło się, że stara Polonia budowała kościoły. Nowa robiła to samo. Jeśli w miejscu, gdzie Polacy się osiedlili, nie było polskiego kościoła, to starali się oni o to, żeby ten kościół mieć. Jest nawet takie powiedzenie, że Polacy w Ameryce budowali kościoły, Niemcy – fabryki, a Żydzi – banki. Wynikało to zapewne z kultury, z tego polskiego ducha, z przekonania, że Kościół podtrzymuje wiarę...
...i tożsamość narodową.
Tak. Dlatego ludzie, którzy przybyli do USA z falą emigracji solidarnościowej, mieli dwa wyjścia: albo wybudować sobie kościół, albo kupić kościół od innego wyznania. Jako chrystusowcy budowaliśmy kościoły np. w San Jose w Kalifornii, w Houston w Teksasie, w Sterling Heights na przedmieściach Detroit, w Scarborough w Toronto. W Pompano Beach na Florydzie, w San Diego w Kalifornii i w Phoenix w Arizonie kupiliśmy kościoły od innego wyznania, w innych miejscowościach przejmowaliśmy kościoły katolickie amerykańskie, które upadały, np. w Dallas.
Polska parafia w Lombard tętni życiem tak, że przyciąga także Amerykanów. Spotkałem policjanta z Chicago, który wcześnie rano przyjechał służbowym samochodem na Mszę św., a przed nią się wyspowiadał.
W amerykańskich parafiach z reguły na spowiedź jest przeznaczona tylko godzina w sobotę, raz w tygodniu, i nie każdemu to pasuje. A w naszej parafii spowiadamy codziennie przed każdą Mszą św., i w dzień powszedni, i w niedziele. Ludzie potrzebują spowiedzi, a my jesteśmy do ich dyspozycji.
Ilu kapłanów pracuje w parafii?
Jest nas tutaj czterech i myślę, że każdy z nas spowiada ok. 500 ludzi na miesiąc. W niedzielę do spowiedzi są kolejki, jeden ksiądz odprawia Mszę św., a trzech spowiada.
Reklama
W Ameryce jest zwyczaj spotykania się duszpasterzy z wiernymi zaraz po Mszy św. To świetna okazja do lepszego poznania się, tym bardziej że odbywa się to przy dobrej kawie i pysznych pączkach...
Cieszę się, że pączki Księdzu smakowały. Przy kościele mamy kawiarenkę. Ludzie chętnie tu przychodzą, by się spotkać, wypić kawę, zjeść coś dobrego. Udostępniamy ją też organizacjom, które zbierają środki na cele charytatywne. Jest tutaj np. taka organizacja, której członkowie wyjeżdżają do Gwatemali, aby pomagać tamtejszemu Kościołowi. Udają się tam parafianie, lekarze, pielęgniarki, zabierają ze sobą lekarstwa i inne potrzebne rzeczy. Zbieramy na to fundusze w rozmaity sposób, np. przez zakup domowych naleśników – w ubiegłym roku dochód z ich sprzedaży wyniósł ponad 20 tys. dol.!
Polacy słyną ze swojej wrażliwości i z tego, że zawsze są otwarci na potrzeby bliźnich...
Tak, to prawda, mają otwarte serca. Ostatnio na powodzian uzbieraliśmy w naszej parafii ponad 7 tys. dol.
Polacy to także naród rozpolitykowany. Teraz liczą na to, że w Ameryce rzeczywiście coś się zmieni. Polonia w dużej części głosowała na Donalda Trumpa. Jak Ksiądz Proboszcz z amerykańskim paszportem ocenia tę zmianę w Białym Domu?
Cieszy mnie to, że nie będzie negacji wartości chrześcijańskich. W ostatnim czasie preferowano wychowanie bez wiary, bez religii. I nagle jest prezydent, który mówi: nie wolno odrzucać wartości chrześcijańskich. A przecież z tymi wartościami przyjechali tutaj nasi przodkowie, na tym budowano Amerykę, dlaczego więc mielibyśmy to niszczyć? Myślę, że ludzie wybrali Trumpa, ponieważ nie chcą tych liberalnych praw. Kiedy przed wyborami głosiłem kazanie, to powiedziałem: pamiętajcie, na kartach wyborczych jest wasza dusza. Głosujcie tak, jak wam ona podpowiada, no i jakiej Ameryki chcecie: tej, która porzuca Boga, czy tej, która jest z Bogiem.
Reklama
Czyli, sądząc po wynikach wyborów, dusza Polonii amerykańskiej jest raczej konserwatywna?
Można tak powiedzieć. A to rezultat troski o dzieci, o rodzinę. Rozmawiam z rodzicami i znam ich troski. Nie chcą, co oczywiste, żeby dzieci były deprawowane, bardzo troszczą się o ich wychowanie, także to patriotyczne...
A ja słyszę narzekania rodziców, że dzieci niechętnie uczą się polskiego.
Często takie sytuacje wynikają z tego, że ich amerykańscy rówieśnicy mają wolne w sobotę, a nasze dzieci muszą iść do polskiej szkoły. Dlatego rodzice powinni je skutecznie zachęcać. Podam przykład. Zapytałem kiedyś ojca, w jaki sposób uczy swoje dzieci języka polskiego. Odparł, że sam nie zna angielskiego, więc syn czy córka, żeby się z nim dogadać, muszą mówić po polsku. W ten sposób skłaniał ich do nauki polskiego. Pewna matka po tym, jak córka oznajmiła jej, że nie będzie się już uczyć języka polskiego, zachęciła ją do wspólnego oglądania albumów z polską sztuką, z kulturą. Opowiadała jej o pięknych miejscach w Polsce, o naszym dziedzictwie, o słynnych naukowcach czy artystach. Potem zapytała: „Dalej wstydzisz się swoich korzeni?”. Córka więcej już nie wzbraniała się przed nauką języka polskiego.
W Polsce zmagamy się z problemem znikającej z Kościoła młodzieży. Ale i tutaj słyszę wiele historii o tym, że gdy dzieci „amerykańskich” Polaków opuszczają rodziców i idą na studia, tracą wiarę wyniesioną z rodzinnego domu...
Miejmy nadzieję, że to sytuacja przejściowa, tak jak w Ewangelii o synu marnotrawnym. Młodzi odchodzą od wiary, a potem do niej wracają. My, jako parafia polonijna, robimy, co możemy, aby podtrzymywać ducha tej wiary. Prowadzone są szkoły polskie, odbywają się w nich lekcje religii. Życie religijne jest organizowane tak, żeby dzieci otrzymały silny fundament wiary. Tutaj, w Lombard, mamy ponad stu ministrantów, to jest naprawdę armia chłopców, którzy przychodzą nie dlatego, że muszą, ale dlatego, że chcą. Chętnie służą przy ołtarzu, ale mają też swoje atrakcje – wyjazdy, sobotnie spotkania, np. przy ognisku, wspólna gra w piłkę... Poza tym już dzieci pierwszokomunijne uczymy np. spowiadać się także po angielsku. Księża są dwujęzyczni, więc nie ma problemu, gdy dziecko wypowie się w języku, w którym jest mu łatwiej. To dobry znak, bo jak to dziecko dorośnie, to nie będzie dla niego problemem korzystanie z tego sakramentu, gdziekolwiek rzuci go los. Nie ma wyłączności na język polski. Nawet katechizmy mamy dwujęzyczne!
Usłyszałem taką opinię, że polska parafia na obczyźnie jest trochę jak bezpieczna przystań, że dzięki niej Polacy mają dokąd wrócić...
To prawda, wracają, bo mają do kogo. Chcą rozmawiać, potrzebują wsparcia, szukają czegoś więcej, chcą życia pogłębionego. Rozumieją, że przez życie nie można iść bez Boga. Taką postawą dają świadectwo i inspirują innych. Wśród tutejszych Polaków znajdują się zarówno ludzie, którzy stracili wiarę, jak i ci, którzy tę wiarę na obczyźnie odzyskali, szczególnie wtedy, gdy znaleźli się w trudnej sytuacji. Spotkałem wielu, którzy dopiero w USA powrócili do Boga...