Jak sięgam pamięcią, zimowa aura wprawiała mnie zawsze w zachwyt. Dzisiejsze krótkie i kapryśne zimy to już nie to, co było niegdyś. Pamiętam zimę stulecia, która pół wieku temu sparaliżowała od nocy sylwestrowej na kilka tygodni cały kraj. Mrozy może nie były mordercze, ale wszystko zostało unieruchomione przez intensywne opady śniegu i wysokie, usypane przez zamiecie zaspy, wyższe często od dorosłego człowieka. W większości miast nie działała komunikacja miejska. Przemieszczanie się między miejscowościami było niepomiernie utrudnione. Autobusy jeździły w wykopanych w śniegu tunelach. Pociągi spóźniały się po 24 godziny, a niektóre w ogóle nie dojechały, setki składów odwołano; mróz powodował, że pękały szyny, a zwrotnice zamarzały. Niejedna wieś została kompletnie zasypana, mnóstwo małych miejscowości było odciętych od świata. Tysiące domów pozostało bez prądu i ciepłej wody, zimne kaloryfery stanowiły regułę, nic więc dziwnego, że ogłoszono stan klęski żywiołowej.
Nasza planeta coraz bardziej odczuwa globalne ocieplenie, które uznano za jedno z największych zagrożeń naszych czasów, ale zimowe miesiące zawsze mogą przynieść niespodzianki. Śmiertelne żniwo snu zatrutego czadem zbierają niesprawne piece węglowe i piecyki gazowe. Z powodu śnieżycy w szkołach odwołuje się lekcje, kierowcy stoją w korkach, przechodnie potykają się na śliskim chodniku, bywa, że komuś spadnie sopel na głowę.
Pomóż w rozwoju naszego portalu