W tych gorących ostatnich tygodniach przedświątecznych wszyscy uganiamy się za wszelkimi dobrami, którymi wkrótce zapełnimy świąteczne stoły. Niestety, wydajemy w tym okresie stanowczo zbyt wiele pieniędzy, bo potem przeważnie wzdychamy, po co nam to było, a na dłużej pozostaje często tylko niestrawność. Dlatego proponujemy dziś temat może niezbyt miły, ale jakże aktualny w tej dobie ogólnonarodowej rozrzutności. To temat wstrzemięźliwości.
Otóż wstrzemięźliwość w naszej polskiej kulturze łączy się automatycznie z unikaniem napojów alkoholowych. Tymczasem pod tym terminem kryje się poskramianie pragnień pięciu zmysłów zewnętrznych, tak by zachować właściwą miarę. Ograniczając swoje potrzeby, ćwiczymy się w cnocie wstrzemięźliwości. Jest to zadanie trudne i niejeden pedagog połamał sobie zęby na tym problemie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Trudno jest pogodzić się z ograniczeniami. Człowiek buntuje się, złorzeczy i ma pretensje do całego świata. A przecież wszelkie hartowanie ducha i ciała zawsze związane jest i było z jakimś reżimem, z narzucaniem sobie samemu określonych rygorów.
Jaki może być cel takich umartwień? Po co w ogóle stawiać sobie jakieś bariery? I czy warto się umartwiać?
Reklama
Aby umieć zachować godny umiar, trzeba się ćwiczyć od małego. Już od dziecka trzeba się przygotowywać, aby jako człowiek dorosły móc być silnym, wytrzymałym, odpornym. Bo przecież nikt nie powie, że takie cechy nie są mu potrzebne. Zaczynać trzeba od rzeczy drobnych. Te zaś z czasem przemienią się w rzeczy wielkie.
Ten, kto kocha, może okazywać miłość w różny sposób, ale przede wszystkim: nie sprawiając przykrości, starając się dawać radość obiektowi swoich uczuć, a wreszcie także – ponosząc ofiary w imię tej miłości. Kochająca matka chętnie rezygnuje z czegoś, co może oddać swojemu dziecku. Kochająca żona bardzo będzie się starała, by zapewnić swojemu mężczyźnie ciepło rodzinnego ogniska, pomimo czasem dużych kosztów tych starań. Wreszcie kochający mąż wyrzeknie się chętnie kilku miłych dla niego przywar, by w imię miłości choć trochę się udoskonalić. W końcu i my sami, odejmując sobie od ust kilka dodatkowych kęsów, nie tylko zrobimy dobry uczynek, dzieląc się z innymi, ale także zadbamy lepiej o swoje własne zdrowie.
Znając więc zalety i dobre skutki wstrzemięźliwości, dlaczego tak rzadko możemy usłyszeć słowa: „Dziękuję, mnie już wystarczy...”?
