Grudzień potrafi poruszyć w nas więcej niż jakikolwiek inny miesiąc. Budzi wspomnienia, wyostrza emocje i odsłania to, co na co dzień łatwo ukryć. Dlatego jednych niesie, a innych zaskakuje ciężarem, który dopiero teraz wychodzi na powierzchnię.
Ten miesiąc ma w sobie coś osobliwego, coś, co trudno uchwycić słowami. Jeszcze zanim zacznie pachnieć piernikiem i świerkiem, człowiek wyczuwa w powietrzu lekkie napięcie. Tak jakby w tym miesiącu wszystko, od światła na ulicy po zwykły spacer, niosło w sobie jakieś głębsze znaczenie. Grudzień jest jak lustro, w którym odbija się to, co przez cały rok skrzętnie chowamy: nasze nadzieje, zmęczenie, radości i tęsknoty.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Między wspomnieniami a oczekiwaniami
Reklama
Psychologowie mówią, że grudzień jest jednym z najbardziej „pamięciowych” miesięcy w roku. Światła na ulicach, znane od lat melodie, zapach jedzenia przygotowywanego w domach – to wszystko aktywuje w mózgu tzw. pamięć autobiograficzną, czyli tę, w której zapisane są nasze najintensywniejsze emocje i doświadczenia. Dlatego u wielu osób grudzień nie tyle przynosi „nowe” przeżycia, ile wydobywa to, co już w nas jest: tęsknotę, wdzięczność, żal, radość albo jej brak, którego przez większość roku tak wyraźnie nie czujemy. To działa w stronę wspomnień, zarówno tych ciepłych, jak i tych trudniejszych. Jedni patrzą na światła migające nad ulicami i wspominają rodzinne domy, które wciąż istnieją w ich pamięci. Inni, szczególnie ci, którzy doświadczyli straty, nagle czują w sercu pustkę, o której tak skrzętnie nie myśleli przez cały rok. Socjologowie podkreślają, że święta są jednym z nielicznych momentów, w których przestrzeń publiczna tak wyraźnie mówi o rodzinie i wspólnocie. W kulturze silnie akcentującej obrazy domowego ciepła u wielu osób pojawia się wtedy efekt kontrastu: im intensywniej świat pokazuje, że „wszyscy są razem”, tym mocniej ktoś, kto kogoś lub coś utracił, czuje własną samotność.
Ale grudzień to także coś jeszcze, coś bardzo współczesnego i bardzo ludzkiego. To czas, w którym wielu ludzi wpada w tzw. nerwówkę przedświąteczną, czyli napięcie wynikające nie tyle z samej organizacji świąt, ile z presji, którą narzuca kultura. Psychologowie ujmują to w prostym zdaniu: oczekiwania wobec świąt rosną szybciej niż ludzkie siły. Widać to w zachowaniach rodzin, ale też w pracy i codzienności.
Są tacy, u których grudzień zaczyna się od kilkudziesięciu punktów na liście: prezenty, porządki, wypieki, dekoracje, zakupy, wszystko na już, wszystko skupia się na pięknie. I choć każde z tych działań ma dobre intencje, efekt bywa odwrotny do zamierzonego – rośnie napięcie, ludzie stają się bardziej drażliwi, sen – gorszy, a ciało – zgodnie z mechanizmami biologicznymi – zaczyna reagować jak na stres chroniczny. Przyśpieszenie tętna, spłycenie oddechu, problemy z koncentracją, spadki nastroju to nie są fanaberie, lecz realne skutki stresu przedświątecznego, potwierdzone w badaniach.
Reklama
Socjologicznie jest to bardzo ciekawy proces. Grudzień łączy w sobie dwa światy: pragnienie duchowej głębi i presję kulturowego perfekcjonizmu. Z jednej strony chcemy przeżyć święta serdecznie, rodzinnie, a z drugiej – mamy przed oczami obrazy idealnych domów, idealnych stołów, uśmiechniętych rodzin z reklam i filmów. Ten rozdźwięk sprawia, że w grudniu wiele osób balansuje między radością a napięciem, między tęsknotą a oczekiwaniami, między autentycznym pragnieniem pokoju a obowiązkiem jego stworzenia.
Cisza – najtrudniejszy dźwięk grudnia
Jest jeszcze inny rodzaj grudniowych emocji, ten najcichszy, ale paradoksalnie jeden z najpowszechniejszych. Psychologowie nazywają go samotnością sytuacyjną, czyli taką, która narasta nie dlatego, że człowiek obiektywnie nie ma nikogo, ale dlatego, że wokół intensywnie widać bliskość innych. Grudzień to miesiąc, w którym ta różnica między „ja” a „oni” staje się wyjątkowo wyraźna.
W gabinecie terapeutycznym jednej z dużych szkół średnich pracuje p. Mariola. Kojarzona jest z kimś, kto trzyma wszystkich w ryzach. To człowiek pogodny, z poczuciem humoru. Na korytarzach uczniowie podchodzą, żartują, coś opowiadają, co chwilę ktoś prosi ją o pomoc. Kiedy jednak zajęcia się kończą, ona wraca do mieszkania, które od kilku lat dzieli tylko z psem. – To nie jest samotność, że nie mam ludzi – mówi. – To samotność, że nie mam do kogo wrócić. Psychologowie opisują to jako tzw. próżnię relacyjną. Codzienny kontakt z ludźmi daje pozory sytości emocjonalnej, ale nie zastępuje bliskości, która czeka wieczorem. Grudzień, z całą swoją atmosferą rodzinności, potrafi tę różnicę wydobyć wyjątkowo wyraźnie.
Reklama
Zupełnie inne doświadczenie ma Kamil, 35-latek pracujący w logistyce. Człowiek zajęty, energiczny, zawsze w biegu. Wszyscy widzą w nim kogoś, kto świetnie organizuje pracę i potrafi reagować na kryzysy. Ale w grudniu zaczyna unikać centrów handlowych, choć jego praca tego wymaga. Mówi, że nie potrafi znieść widoku rodzin stojących w kolejkach po prezenty. Nie dlatego, że im zazdrości – raczej dlatego, że sam pochował kilka lat temu rodziców, a jedyne święta, które pamięta jako bezpieczne, są wspomnieniem z dzieciństwa. Psychologia tłumaczy to zjawisko jako reaktywację pamięci emocjonalnej; grudzień uaktywnia te obrazy, które były fundamentem wczesnych doświadczeń bliskości.
Jeszcze inny rodzaj grudniowego osamotnienia przeżywa p. Barbara, wdowa, która od 40 lat mieszka na tym samym osiedlu. Ma sąsiadów, znajomych, nawet daleką rodzinę, z którą wymienia telefony. Nie jest osobą wyizolowaną, a jednak od połowy grudnia zaczyna ją męczyć niezwykła cisza. Nie ta codzienna, zwykła, ale cisza po kimś. W grudniu to zawsze mąż dbał o detale, ustawiał światełka na balkonie, organizował Wigilię. Teraz tych gestów nie ma, choć wszystko inne jest takie samo. Psychologicznie to naturalne, mózg przetwarza bodźce świąteczne jako sygnały relacyjne, dlatego ich brak potrafi boleć mocniej niż w innych porach roku.
To wszystko pokazuje, że grudniowa samotność ma wiele twarzy. Nie jest wyłącznie brakiem ludzi; często jest brakiem pewnego rodzaju więzi – tej, do której chciałoby się wracać.
Warto wrócić do początku
Grudzień potrafi więc poruszyć wszystkie struny. W jednym miesiącu spotykają się wspomnienia, pragnienia, brak, tęsknota i presja, którą sami na siebie nakładamy, próbując sprostać wyobrażeniom o idealnych świętach. A przedświąteczna nerwówka, tak często bagatelizowana, jest w gruncie rzeczy sygnałem, że bardzo nam zależy na bliskości, na porządku, na tym, by nikogo nie zawieść. Choć ciało i emocje reagują w tym czasie intensywniej niż zwykle, grudzień przypomina, że nie w perfekcji kryje się sens. Może więc zamiast próbować wyrobić się na wszystkich listach świata, warto wrócić do początku, do tego, czym naprawdę jest Boże Narodzenie. Do Boga, który wybiera żłób, a nie luksus. Do miłości, która objawia się w zwyczajnym geście, a nie w idealnie przygotowanym domu. Bo jeśli grudzień nas czegoś uczy, to właśnie tego, że Bóg przychodzi nie wtedy, gdy jesteśmy „ogarnięci”, ale wtedy, gdy jesteśmy prawdziwi. Dlatego pod całą świąteczną gorączką, pod zmęczeniem, pod oczekiwaniami każdy z nas szuka w gruncie rzeczy tego samego – miejsca, w którym można odetchnąć, poczuć bliskość i pozwolić, by rodząca się w Betlejem nadzieja dotknęła także naszego chaosu. Bo Boże Narodzenie wydarza się nie tylko w kalendarzu, ono dzieje się w sercu, które choć na chwilę przestaje gonić i pozwala się odnaleźć Temu, który przychodzi.
