Urodził się 31 stycznia 1801 r. we wsi Bilcza koło Kielc w rodzinie chłopskiej. Był synem miejscowego sołtysa, człowieka zapewne światłego, skoro zadbał o to, by
dwóch jego synów zdobyło wykształcenie, co nie było zjawiskiem powszechnym w środowisku włościańskim. W 1821 r. ukończył szkołę wojewódzką w Kielcach, a w 1827 r.
wstąpił do klasztoru pijarów w Warszawie. Zakon ten za swoje główne zadanie uważał pracę nad wychowaniem młodzieży. Dzięki swojemu zgromadzeniu Sciegienny po raz pierwszy zetknął
się z Lubelszczyzną. Przez władze zakonne został skierowany do Opola Lubelskiego, gdzie objął obowiązki nauczyciela szkoły wydziałowej, a w 1832 r. otrzymał święcenia
kapłańskie. Kiedy po powstaniu listopadowym władze carskie zakazały zakonnikom nauczania w szkołach publicznych, zajął się działalnością ściśle duszpasterską. Przez dwanaście lat był wikariuszem
w Wilkołazie, a następnie administratorem parafii w Chodlu. W 1836 r. został kapłanem diecezjalnym. U władz kościelnych zyskał opinię duszpasterza
zdolnego, pracowitego, o prawych obyczajach, żywym temperamencie i niezłomnej woli. Wiejskie pochodzenie sprawiło, że dobrze rozumiał problemy uboższych warstw społeczeństwa.
W 1844 r. nastąpiły wydarzenia, które zaważyły na jego losach. Jak po latach napisał: „powołany do zajęcia się sprawą polityczną - zesłany zostałem na Sybir”. W ten
lapidarny sposób zamknął najbardziej dramatyczny epizod swego życia, dobrze opisany przez historyków. Zorganizował mianowicie wśród chłopów i drobnej inteligencji Lubelszczyzny i Kieleckiego
Związek Chłopski - organizację, która za cel stawiała sobie odzyskanie przez Polskę niepodległości i reformy społeczne, zwłaszcza poprawę położenia chłopów. Bardzo krótko trwała
ta działalność. Organizatorzy związku nie potrafili przestrzegać zasad konspiracji. Ponadto znaleźli się zdrajcy, którzy wydali spiskowców władzom carskim. Rezultatem były aresztowania i proces,
który dla Sciegiennego zakończył się skazaniem w marcu 1846 r. na dożywotnią katorgę w kopalniach syberyjskich. Dodatkowo pod naciskiem zaborcy władze duchowne, bez przewidzianego
prawem kanonicznym procesu, pozbawiły go praw stanu kapłańskiego. Ten szczególnie tragiczny wyrok został ogłoszony publicznie 7 maja 1846 r. w diecezji pochodzenia skazanego, na placu
przy kolegiacie w Kielcach.
Przez dwadzieścia pięć lat przebywał na zesłaniu. Dopiero w 1861 r. został zwolniony z pracy w kopalni. Pozwolono mu osiedlić się w Permie, w europejskiej
części Rosji. Do kraju wrócił ułaskawiony w 1871 r. Pozbawiony możliwości wypełniania funkcji kapłańskich, zamieszkał u brata w Tarnawie k. Turobina, gdzie żył dzięki
życzliwości rodziny i przyjaciół. Kilkakrotnie podejmował próby powrotu do stanu duchownego. Pierwsze, z lat 1871 i 1872, skończyły się niepowodzeniem na skutek sprzeciwu
władz carskich. Ówczesny biskup lubelski Walenty Baranowski, mimo osobistej życzliwości dla swojego dawnego znajomego (on również zaczynał działalność duszpasterską w zakonie pijarów) nie chciał
dopuścić do dalszego zaognienia stosunków z caratem i odpowiedział odmownie na skierowane do siebie prośby. Dopiero jego następca, bp Wnorowski, doprowadził do przywrócenia Sciegiennemu
godności kapłańskiej, choć nie było to łatwe, a sprawa oparła się aż o rosyjskiego ministra spraw wewnętrznych. 31 grudnia 1883 r., odprawiwszy ośmiodniowe rekolekcje w lubelskim
klasztorze dominikanów, ks. Piotr został ponownie dopuszczony do sprawowania obowiązków duszpasterskich. Po trwającej trzydzieści dziewięć lat przerwie mógł znowu celebrować Mszę św. Równolegle Ksiądz
Biskup zatroszczył się o właściwe miejsce, gdzie mógłby spędzić ostatnie lata życia. Został mianowany kapelanem szpitala św. Jana Bożego. Na tym szczególnym stanowisku do końca swoich dni mógł
śpieszyć z pomocą potrzebującym.
Jeszcze za życia zaczęła rodzić się jego legenda kapłana, patrioty, konspiratora i katorożnika, a kiedy 6 listopada 1890 r. odszedł z tego świata,
jego pogrzeb stał się wielką patriotyczną manifestacją. Kondukt prowadził nowy biskup lubelski, Franciszek Jaczewski. Za trumną, wśród olbrzymiej rzeszy przybyłej z różnych stron
kraju, szli księża i socjaliści, inteligenci i chłopi, katolicy i żydzi. Każdy potrafił dostrzec w zmarłym coś ważnego, jakiś przykład dla siebie.
Tyle mówią fakty. Kiedy zapytamy o poglądy Sciegiennego, spotkamy się z bardzo różnymi interpretacjami. Z jednej strony lewicowi historycy uczynili z niego
symbol rewolucyjnej walki ludu z uciskiem, skrzętnie ukrywając przed społeczeństwem wytrwałą walkę o odzyskanie prawa do działalności kapłańskiej. Z drugiej - jeden
z nich pisał, że po zapoznaniu się z jego pismami poczuł się rozczarowany, bo nie znalazł w nich nic oprócz „mistyczno-religijnych urojeń w stylu Tołstoja”.
Może zatem lepiej będzie, gdy zamiast tworzyć własne wizje tej postaci pochylimy się nad tym, co oczywiste - patriotyzmem, troską o człowieka i wielką wiarą, której nie zniszczyło
dwadzieścia pięć lat więzienia, katorgi i zesłania? Wracając do kraju z ziemi niewoli, przywiózł ze sobą przekonanie, że tym, co przede wszystkim może dać Bogu i ludziom,
jest kapłaństwo.
Pod koniec życia, patrząc na kończące się stulecie zaborczej niewoli pisał: „Musiałaś, najukochańsza Matko, upaść, kiedy tak nikczemni, tak podli synowie twoi ster rządu trzymali. Nie narzekajmy
na tych, którzy nas rozszarpali i zniszczyli. Proszono, błagano ich o to, działania ułatwiano. Oni prośbie zadość uczynili i wynagrodzili sobie”. I dalej:
„Gdyby dziedzice wprost od siebie włościan w swoim czasie usamowolnili [tj. obdarzyli wolnością] i uwłaszczyli, byliby z czasem sowicie wynagrodzeni, a co
może dla nich ważniejsze by było: (...) zrobiliby sobie z włościan przyjaciół, zyskaliby ich i całej Polski zaufanie, przychylność, życzliwość, wdzięczność i błogosławieństwo”.
Dziwnie aktualnie brzmią dzisiaj te słowa.
Pomóż w rozwoju naszego portalu