Reklama

Tak umierali święci

Nigdy nie przypuszczałam, że można tyle cierpieć. Nigdy! Nie mogę tego wytłumaczyć inaczej, jak tylko moim gorącym pragnieniem zbawienia dusz - mówiła na chwilę przed śmiercią św. Teresa od Dzieciątka Jezus.

Niedziela warszawska 44/2006

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Śmierć można postrzegać w wymiarze tylko czysto ludzkim, jako rozstanie z tym światem, rozłąkę z bliskimi. Ale wtedy jest ona bardzo bolesna i nawet bezsensowna. Kiedy jednak spojrzymy na śmierć z perspektywy wiary i potraktujemy ją jako spotkanie z Jezusem, przestaje się ona jawić jako coś strasznego. Staje się wręcz czymś, na co się niecierpliwie czeka. - Obrazowo mówimy, że wtedy Jezus przychodzi do nas albo my idziemy do Niego, a On oczekuje nas w domu Ojca. Ponieważ jest to przejście do innego świata, nie można tego spotkania opisać. Jednak sposób umierania i okoliczności odejścia wielkich świętych uświadamiają nam, że śmierć jest rzeczywiście spotkaniem z Kimś. Wtedy naprawdę się Kogoś spotyka - mówi ks. prof. Józef Naumowicz, patrolog z UKSW.

Pozwólcie mi odejść

- Pozwólcie mi odejść do domu Ojca - powiedział słabym głosem Jan Paweł II. Był 2 kwietnia 2005 r., godz.15.30. Śmierć zbliżała się wielkimi krokami. Wieczorem monitor wskazał postępujący zanik funkcji życiowych. Na chwilę przed śmiercią, trzymany za rękę przez osobistego sekretarza abp. Dziwisza, Jan Paweł II powiedział „Amen”. O 21.37 skonał. W jego oczach był uśmiech. Nastąpił kres jego wielkiego cierpienia, które szczególnie w ostatnich dniach przed śmiercią było ogromne. Dr Renato Buzzonetti, osobisty lekarz Jana Pawła II, mówił później, że patrząc na umierającego Papieża, widział wizerunek Chrystusa na krzyżu. A obłożnie chorzy w szpitalach podkreślali, że była to dla nich wspaniała lekcja cierpienia i umierania.
Jakie życie, taka śmierć - śpiewała kiedyś Edyta Geppert. Słowa tej piosenki są bardzo prawdziwe. Przykłady życia świętych pokazują, że świątobliwe życie kończy się zwykle świątobliwą śmiercią. Chociaż są wyjątki. Bo np. życie ewangelicznego Dobrego Łotra z pewnością do świątobliwych nie należało. Został ukrzyżowany wraz z Jezusem najpewniej za jakieś okropne zbrodnie. A jednak śmierć miał piękną. Wisząc na krzyżu, w pewnym momencie skarcił współtowarzysza ukrzyżowania, który urągał Jezusowi. Pokornie przyznał, że oni ponoszą słuszną karę, podczas gdy Jezus niesłuszną. Poprosił Chrystusa, aby wspomniał na niego, kiedy już przyjdzie do swego królestwa. Usłyszał wtedy znamienne słowa Jezusa: „Zaprawdę powiadam Ci. Dziś ze mną będziesz w raju” (Łk 23, 43).
Kościół nie musiał Dobrego Łotra wynosić na ołtarze w sytuacji, kiedy sam Bóg zaświadczył o jego zbawieniu. Trochę inaczej było ze św. Augustynem, który prowadził grzeszne życie, m.in. przez 15 lat żył w konkubinacie. Nawrócił się w wieku 32 lat. W słynnych „Wyznaniach” napisał, że późno odnalazł i umiłował Boga i zmarnował swoją młodość.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Przed śmiercią czytał psalmy

Possydiusz z Kalamy, przyjaciel św. Augustyna, tak relacjonował ostanie chwile jego życia: „Miał w zwyczaju mawiać do nas w czasie przyjacielskich rozmów, że chrześcijanie i biskupi nie powinni odchodzić z tego świata bez należytej pokuty. Co też i sam uczynił w czasie ostatniej swej choroby, tej, na którą zmarł: nakazał bowiem, ażeby przepisano mu psalmy Dawidowe, które dotyczą pokuty, a jest ich bardzo niewiele. Leżąc w czasie choroby w łóżku, patrzył na zapisane nimi arkusze umieszczone na ścianie naprzeciwko jego oczu, czytał je i gorzko płakał. Ażeby nikt mu w tym nie przeszkadzał, na dziesięć dni przedtem, jak odszedł z tego świata, zakazał nam, którzy byliśmy tam obecni, aby ktokolwiek do niego wchodził, chyba że w tych godzinach, gdy przychodzili lekarze albo gdy przynoszono mu jedzenie. W ten sposób też jego polecenie zostało uszanowane i wykonane, a przez cały ten czas oddawał się modlitwie. Bez uszczerbku na całym ciele, z dobrym wzrokiem i słuchem i, jak zostało napisane, w naszej obecności, na naszych oczach i przy naszych modlitwach, zasnął ze swymi ojcami...”.

Jutrznię odmówię w niebie

W klimacie modlitwy umierał też w 1591 r. św. Jan od Krzyża. Ten jeden z największych mistyków w historii Kościoła odchodził do Boga otoczony swoimi współbraćmi zakonnymi. Jak pisze Marie-Dominique Poinsenet w książce „Stromą ścieżką”, tuż przed śmiercią Jan od Krzyża przypomniał jeszcze współbraciom, by zawsze byli wierni regule zakonu karmelitańskiego i posłuszni swym przełożonym. Kiedy bracia zaczęli już odmawiać modlitwę za konających, Jan od Krzyża poprosił przeora o odczytanie kilku wersetów „Pieśni nad pieśniami”. Gdy skończono czytać, wyszeptał: „Tej nocy będę odmawiać jutrznię w niebie”.
Kiedy zegar na kościele wybił godzinę dwunastą, Jan od Krzyża zapytał: „Kto to dzwoni?”. Odpowiedziano mu, że to dzwon na jutrznię. A on na to: „Chwała Bogu. Odmówię ją w niebie!”. Następnie z wielką miłością pocałował krucyfiks, który trzymał w rękach i powiedział: „Panie, w twoje ręce powierzam ducha mojego”.
Niektórzy święci umierali w straszliwych męczarniach. I to nie tylko fizycznych czy psychicznych. Także duchowych. Tak było ze św. Teresą od Dzieciątka Jezus, karmelitanką bosą, mieszkającą pod koniec XIX wieku w kontemplacyjnym klasztorze w Lisieux we Francji. Rozwijająca się gruźlica, z którą ówczesna medycyna nie potrafiła sobie poradzić, zbiegła się u niej z doświadczeniem straszliwej ciemności wiary. Śmierć, której przedtem oczekiwała z radością jako moment przejścia do wiecznej szczęśliwości, nagle zaczęła jej się jawić jako absolutna nicość. Wzmagające się cierpienia fizyczne towarzyszyły narastającym cierpieniom duchowym. Ale mimo to nie straciła ufności. 30 września 1897 r. rozpoczęło się agonia, której wstrząsający zapis znajdujemy w „Żółtym zeszycie”, zapiskach matki Agnieszki od Jezusa, rodzonej siostry i współsiostry w Karmelu.
„Rano czuwałam przy niej podczas Mszy. Nie odezwała się do mnie zupełnie. Była wyczerpana, z trudnością oddychała, domyślałam się, że cierpiała niewypowiedzianie” - pisze matka Agnieszka.
W pewnym momencie Teresa od Dzieciątka Jezus złożyła ręce i patrząc na figurę Maryi, powiedziała: „O, jakże gorąco się do Niej modliłam! Ale to jest czyste konanie, bez żadnej przymieszki pociechy”. A chwilę później wyznawała: „Nie wierzę już w moją śmierć. Wierzę tylko w cierpienie. Dobrze, tym lepiej. O, mój Boże! Kocham dobrego Boga! O, moja dobra Panno Najświętsza, przybądź mi z pomocą! Jeżeli to jest agonia, to czym jest śmierć? Mój dobry Boże... Tak, On jest dobry, wiem, że jest dobry...”.
Po nieszporach przeorysza położyła na jej kolanach obrazek Najświętszej Maryi Panny z Góry Karmel. Teresa popatrzyła chwilę na ten obrazek i powiedziała: „O, moja Matko, oddaj mnie prędko Najświętszej Pannie. Jestem małym dzieckiem, które już nie może więcej!”. A chwilę później: „Nigdy nie przypuszczałam, że można tyle cierpieć. Nigdy! Nigdy! Nie mogę tego wytłumaczyć inaczej, jak tylko moim gorącym pragnieniem zbawienia dusz”.
Matka Agnieszka pisze: „Ponad dwie godziny straszliwe rzężenie rozdzierało jej piersi. Twarz jej zsiniała, ręce stały się fioletowe, nogi miała zlodowaciałe i drżała na całym ciele. Pot kroplisty obficie wystąpił jej na czoło i dużymi kroplami spływał jej po twarzy. Stale zwiększająca się duszność sprawiała, że oddychając, wydawała czasem mimo woli słabe okrzyki”.

Twarz o barwie lilii

Wreszcie kilka minut po godzinie siódmej Teresa zapytała przełożoną: „Moja Matko, czy to jeszcze nie konanie? Czy nie umrę?”. Przeorysza odpowiedziała jej, że to na pewno konanie, ale Bóg być może chce je przedłużyć o kilka godzin. Na to Teresa: „A więc dobrze, dobrze. Nie chciałabym krócej cierpieć...”. I patrząc na krzyż, stwierdziła: „Kocham Go, mój Boże, kocham Cię”. Po tych słowach opadła powoli na poduszkę, z głową przechyloną na prawo. Przeorysza kazała natychmiast zadzwonić w dzwon infirmerii, aby wezwać wszystkie siostry. - Otwórzcie wszystkie drzwi! - nakazała.
„Te słowa miały w sobie coś uroczystego i przyszło mi na myśl, że Pan Bóg w niebie mówi je swoim aniołom. Siostry zdążyły uklęknąć dookoła łóżka i były świadkami ekstazy małej świętej umierającej. Twarz jej przybrała barwę lilii, jaką miała w pełni zdrowia, oczy jej jaśniejące szczęściem i radością utkwione były w górze. Siostra Maria od Eucharystii podeszła do niej ze świecą, żeby zobaczyć z bliska jej niebiańskie spojrzenie. Przy świetle powieki jej nawet nie drgnęły. Ta ekstaza trwała mniej więcej przez czas jednego Credo, potem oddała ostatnie tchnienie” - napisała matka Agnieszka.

Za pomoc w przygotowaniu tekstu serdecznie dziękuję ks. prof. Józefowi Naumowiczowi z UKSW

2006-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Litania nie tylko na maj

Niedziela Ogólnopolska 19/2021, str. 14-15

[ TEMATY ]

litania

Karol Porwich/Niedziela

Jak powstały i skąd pochodzą wezwania Litanii Loretańskiej? Niektóre z nich wydają się bardzo tajemnicze: „Wieżo z kości słoniowej”, „Arko przymierza”, „Gwiazdo zaranna”…

Za nami już pierwsze dni maja – miesiąca poświęconego w szczególny sposób Dziewicy Maryi. To czas maryjnych nabożeństw, podczas których nie tylko w świątyniach, ale i przy kapliczkach lub przydrożnych figurach rozbrzmiewa Litania do Najświętszej Maryi Panny, popularnie nazywana Litanią Loretańską. Wielu z nas, także czytelników Niedzieli, pyta: jak powstały wezwania tej litanii? Jaka jest jej historia i co kryje się w niekiedy tajemniczo brzmiących określeniach, takich jak: „Domie złoty” czy „Wieżo z kości słoniowej”?

CZYTAJ DALEJ

Maryja uczy nas waleczności i odwagi

2024-04-15 13:27

[ TEMATY ]

homilia

rozważania

Karol Porwich/Niedziela

Rozważania do Ewangelii J 19, 25-27.

Piątek, 3 maja. Uroczystość Najświętszej Maryi Panny, Królowej Polski

CZYTAJ DALEJ

By uczcić Maryję jako naszą Królową

2024-05-02 21:01

[ TEMATY ]

Jasna Góra

Królowa Polski

BPJG

Kiedy myślimy o Królowej, to raczej przychodzi nam na myśl zmarła niedawno królowa Elżbieta, ewentualnie królowa Belgii, Hiszpanii, Szwecji, może jeszcze Norwegii. Tylko wprawnie śledzący politykę światową potrafią wymienić więcej państw, które są monarchiami. Aż trudno uwierzyć, że Kościół zaprasza nas, byśmy 3 maja świętowali Uroczystość Królowej Polski.

Od czasów rozbiorów Polska nie ma już króla, a tymczasem my gromadzimy się, by czcić Maryję jako naszą Królową. I chociaż od 1656 roku Maryja stała się Królową Polski, to dziś pewnie już nie wielu identyfikuje się z tym tytułem. I mimo, iż króluje z wysokości jasnogórskiego tronu, to jednak jest z nami jak Matka ze swoimi dziećmi. Pragnie być blisko naszych radości i smutków. Jak Matka chce z nami dzielić przeciwności losu, samotność, niezrozumienie. Pragnie również uczyć nas wrażliwości i dobroci, byśmy zatroskani o własne potrzeby nie zapominali, że obok nas są inni, którym należy pomóc.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję