Edyta Stein związana była z Wrocławiem. Tutaj przyszła na świat w żydowskiej rodzinie 12 października 1891 r. i tu spędziła dzieciństwo i młodość. Tu kosztowała szarlotki z bitą śmietaną w cukierni Ilgena, chodziła do przedszkola, które – jak wspomina – „strasznie poniżyło jej godność”, jako że chciała od razu do dużej szkoły. W tym mieście słuchała koncertów Bacha i zwiedzała wystawy. A przy tym marzyła o szczęściu i sławie i poszukiwała prawdy. Marzycielka, ambicjuszka, wybitny naukowiec, filozof z najwyższej półki, święta...
Umysł Edyty zaprzątnięty trudnymi pytaniami egzystencjalnymi nie odnajdywał żadnych odpowiedzi w judaizmie. Jako 15-latka postanowiła również przerwać naukę, gdyż mimo sukcesów, zniechęciła się do edukacji szkolnej. Po roku wróciła jednak do szkoły i nadrobiła zaległości. W 1911 r. rozpoczęła studia na Uniwersytecie Wrocławskim. Wybrała germanistykę, historię, psychologię i filozofię. „Dobrze, że pewne wykłady, brane przeze mnie pod uwagę, kolidowały ze sobą w czasie, zmuszając mnie do poczynienia wyboru. W przeciwnym razie doszłabym do 40-50 godzin tygodniowo” – wspominała. O studiach psychologicznych tak pisała: „Wykłady Sterna były bardzo proste i zrozumiałe. Siedziałam na nich jak na miłej pogawędce i byłam nieco rozczarowana”. Na uczelni była jedną z pierwszych kobiet, dlatego swoją sympatię skierowała w kierunku feministek, wypracowała sobie mocną pozycję a przed nią roztaczała się perspektywa kariery pedagogicznej. Nadal jednak nie czuła się spełniona. „W wolnych godzinach, znalazłszy pustą salę wykładową, lubiłam siedzieć na jednej z szerokich desek okiennych, wypełniających głębokie nisze w murze i tam pracowałam. Z tej wysokości mogłam patrzeć na rzekę i most uniwersytecki, na którym wrzało życie i miałam wrażenie, że jestem księżniczką na zamku”. Pociągały ją budowle kościelne na Ostrowie Tumskim, ale nigdy tam nie wchodziła – „Nie miałam tam nic do szukania i uważałam, że postąpię taktowniej, gdy innym nie zakłócę modlitwy”. Z najbliższymi koleżankami przeprowadzała długotrwałe dyskusje na temat kobiety i pracy zawodowej. Koleżanki były w rozterce, czy dla małżeństwa nie należy zaniechać pracy zawodowej. Edyta trwała na straży poglądu, iż zawodu nie należy poświęcać za żadną cenę. Wiele lat później napisała o tym: „Wszystkie trzy przyjaciółki wyszły za mąż i mimo to pracowały zawodowo. Ja jedna pozostałam niezamężna, ale weszłam w takie powiązania, dla których każdy zawód z radością złożyłabym w ofierze”. Dyskusje prowadzone w budynku uniwersytetu przenosiły się później do Parku Szczytnickiego, gdyż budynek wcześnie zamykano, i kończyły się słuchaniem śpiewu słowików. Po czterech semestrach studiów Edyta odczuła rozczarowanie. Metody badawcze ani wyniki badań naukowych nie przyczyniały się – według niej – do poznania prawdy. Wrocław nie był w stanie dać jej już nic więcej. Gnana ambicją, uległa fascynacji fenomenologią – modnym wówczas prądem filozoficznym – i pojechała do Getyngi, gdzie spotkała profesora wszystkich filozofów Edmunda Husserla, twórcę fenomenologii. Dołączyła do grona jego uczniów i niebawem została asystentką mistrza. Mimo uznania ze strony świata nauki, ciągle nie czuła się jednak na swoim miejscu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Czy mogła wtedy przewidzieć, że niebawem odnajdzie innego Mistrza i Nauczyciela, przy którym odzyska pokój serca? W Getyndze w drodze na uniwersytet mijała nagi pagórek z trzema „starganymi wiatrem drzewami”, które – jak później wspominała – przypominały jej trzy krzyże na Golgocie. Tam też na skraju rozległych łanów zbóż położony był dom jej przyjaciół Reinachów. W 1917 r. zginął na froncie prof. Adolf Reinach. Jego żona poprosiła Edytę o uporządkowanie spuścizny naukowej męża. Edyta bała się tego spotkania. Co miała powiedzieć zrozpaczonej wdowie? Nie wierzyła w życie wieczne, więc nie wiedziała, jakich słów pociechy ma użyć. A tymczasem pani Reinach, konwertytka na protestantyzm, powitała ją pełna pokoju i to ona pocieszała Edytę.
Reklama
Spotkanie to nie dawało Edycie spokoju. „To było moje pierwsze spotkanie z krzyżem i Boską mocą, która zostaje udzielona tym, którzy go niosą. Widziałam Kościół narodzony ze zbawiającego cierpienia Chrystusa w jego zwycięstwie nad ościeniem śmierci. Była to chwila, w której załamała się moja niewiara, wiara żydowska straciła znaczenie, Chrystus promieniował: Chrystus w tajemnicy krzyża”[16]. – Tak mówiła do ojca Hirschmanna.
Po spotkaniu ze Zwycięzcą śmierci sprawy potoczyły się szybko – lektura biografii św. Teresy z Avila, przyjęcie chrztu, bierzmowanie a później wstąpienie do klasztoru. Gdy poszła do kolońskiego domu karmelitanek na pierwszą rozmowę „ogarnął ją spokój człowieka, który dotarł do swego celu” – tak później wspominała. Przyjęła imię Teresa Benedykta od Krzyża, bo Krzyż stał się dla niej odpowiedzią na stawiane pytania. A Bóg obecny w tajemnicy Krzyża i Zmartwychwstania dał jej siłę do przyjęcia tego, co niebawem miało nastąpić – męczeńskiej śmierci w Auschwitz.
Jan Paweł II podczas Mszy św. kanonizacyjnej w Rzymie w 1998 r. mówił: „ Nowa święta naucza nas, że droga miłości do Chrystusa prowadzi przez cierpienie. Kto naprawdę miłuje, nie cofa się przed perspektywą cierpienia”.