Anna Mularska: - Ukończył Pan dziennikarstwo na UW i pracuje w redakcji Telewizji Polskiej. Jednocześnie mówi Pan o sobie: artysta i muzyk z wyboru. Czy te obie funkcje dają się łatwo ze sobą pogodzić?
Marcin Styczeń: - Nie jest to łatwa sprawa, ale jakoś się udaje. Rzeczywiście z wykształcenia jestem dziennikarzem, mam tytuł magistra dziennikarstwa i komunikacji społecznej. Chociaż - według polskiego prawa prasowego - dziennikarzem jest osoba zatrudniona przez redakcję. Aktualnie jestem współpracownikiem Telewizji Polskiej, więc mogę mówić o sobie, że jestem dziennikarzem. Muzyka natomiast jest moją największą pasją, a - jak mówią - pierwsza miłość najważniejsza. Tworzenie muzyki i występowanie na scenie jest mi bliższe niż dziennikarstwo i chyba tak już pozostanie. Tylko w muzyce mogę wyrazić siebie w pełni.
- Na czym ma polegać ta sztuka wyrażania siebie samego?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
- Na kontakcie ze swoim wnętrzem i wyrażaniu go w taki sposób, aby poruszyć drugiego człowieka. W twórczości nie chodzi tylko o to, by śpiewać to, co się czuje, ale przede wszystkim o to, by to „coś” poczuł drugi człowiek. Kiedy śpiewam bardzo osobistą piosenkę pt. „Bez korzeni nie ma skrzydeł” dedykowaną mojej mamie, to w tej piosence odnajduje się bardzo wielu ludzi. W ubiegłym roku, gdy grałem koncert w Zamościu, podeszła do mnie jakaś dziewczyna i powiedziała: „Dziękuję Panu za tę piosenkę, bo dzięki niej poprawiłam sobie relację z mamą”. Dzięki takim słowom, wiem, że moja twórczość ma głęboki, namacalny sens. Nie chodzi bowiem tylko o to, by człowiek przyszedł na koncert, pobawił się i poklaskał, ale żeby coś dostał od artysty.
- Pańskie koncerty są entuzjastycznie przyjmowane przez słuchaczy. Wielu ludzi określa je jako niezwykłe przeżycie estetyczne i duchowe. A jak podczas koncertu czuje się wykonawca tej muzyki?
- Bardzo różnie. Ostatnio usłyszałem fajne zdanie mówiące o tym, że trema artysty jest karą za pychę. Człowiek staje przed publicznością i jest niejako na piedestale. Trema chroni go przed poczuciem, że jest kimś wyjątkowym i że wszyscy muszą go teraz słuchać i wielbić. Dlatego ja podczas koncertu staram się śpiewać piosenki najprościej i najszczerzej jak tylko potrafię. Chcę, by śpiewanie wypływało z głębi mojego serca. Tylko wtedy moje piosenki mogą dotrzeć do ludzi.
- Czy czuje się Pan muzykiem chrześcijańskim?
Reklama
- Nie lubię określenia„ muzyka chrześcijańska”, ponieważ uważam, że muzyka może być dobra albo zła. Nie lubię bowiem takiej szuflady, w którą wsadza się konkretny rodzaj muzyki. Takie kategoryzowanie muzyki do niczego nie prowadzi. Jeżeli śpiewam o Bogu, to śpiewam muzykę chrześcijańską? A jeśli o człowieku, to jestem muzykiem ateistycznym? Szczerze powiem, że mnie interesuje bardziej człowiek. Szukam Boga w drugim człowieku i w swoim wnętrzu. Nie lubię też określenia „śpiewanie na chwałę Boga”. Co to bowiem oznacza? Że jak w mojej piosence trzy razy pada słowo „Bóg”, to jest na Jego chwałę, a jak nie pada, to Go obraża? Ja pragnę moimi piosenkami poruszać serca ludzi. I wydaje mi się, że jeśli się to udaje, to Bóg się cieszy. Bo tak jak piekarz służy ludziom, piekąc dla nich chleb, tak muzyk służy ludziom, poruszając ich dusze. Bo służenie innym to jest właśnie oddawanie Bogu czci.
- Pańska debiutancka płyta „Pieśń o Bogu ukrytym” nawiązywała do wierszy Karola Wojtyły, Wielkiego Papieża Jana Pawła II. Dlaczego akurat on stał się „drugim autorem” tej płyty? Czy jest dla Pana kimś wyjątkowym?
- Tak, jest dla mnie kimś bardzo wyjątkowym. Ale kiedy sięgałem po twórczość Karola Wojtyły, musiałem zapomnieć o wielkości tego świętego Papieża. Gdybym tak myślał, dzieło to nigdy by nie powstało. Nie czułbym się bowiem godny stworzyć muzyki do słów tak wielkiego człowieka. Traktowałem te poezję jak każdą inną. Ale chcę powiedzieć o jednej rzeczy. Rok 2005 był dla mnie bardzo trudny, przeżyłem wtedy wiele osobistych dramatów. Zbiegły się one w czasie ze śmiercią Jana Pawła II. Wtedy też wróciłem do młodzieńczej poezji Karola Wojtyły. Stała się ona swego rodzaju lekarstwem na moje codzienne zmagania. Muzyka do tych wierszy napisała się sama. Nie planowałem tej płyty, ale ona po prostu powstała poza mną.
- Kolejna płyta nosi bardzo zagadkowy tytuł: „21 gramów”. Proszę go rozszyfrować.
Reklama
- Chciałem, aby ta płyta przemawiała do ludzkiej duszy, aby się do niej odwoływała. Przed wojną amerykańscy naukowcy usiłowali zważyć ludzką duszę. Odkryli, że ciało ludzkie po śmierci jest lżejsze właśnie o 21 gramów. Badania te zostały później obalone przez naukę. Ale ta liczba zainspirowała mnie do napisania piosenki pod tym samym tytułem „21 gramów”, w której śpiewam: „Dwadzieścia jeden gramów/Tyle ponoć w nas jest duszy/Dwadzieścia jeden gramów/A tak trudno ją poruszyć”. Tytuł płyty ma sugerować, że piosenki, które się na niej znalazły, napisane były prosto z duszy i kierowane są do ludzkich dusz.
- W recenzjach płyta ta jawi się jako zapis Pańskiej drogi artystycznej: od buntu do afirmacji. Dlatego chciałabym zadać Panu pytanie filozoficzne. Jaki jest, według Pana, sens ludzkiego życia?
- To trudne pytanie, ponieważ każdy z nas ma swój indywidualny sens w życiu. Niektórzy, głównie osoby niewierzące w Boga, uważają, że „żyjemy po to, aby innym było lepiej”. Według mnie, sensem jest miłość, dzielenie się sobą, wspieranie i służenie.
- Efektem współpracy z Ernestem Bryllem jest m.in. płyta „Bryllowanie”. Co chciał Pan przekazać światu, wyśpiewując jego poezję?
- Kiedy to pytanie zadał mi jakiś czas temu Ernest - mój mistrz i mentor, wtedy odpowiedź na nie jeszcze we mnie nie dojrzała. Jego twórczość zmusza do refleksji nad światem i człowiekiem. On mówi, że jesteśmy niedojrzali i wewnętrznie zakłamani, odcięliśmy się od swoich korzeni, że staramy się być otwarci, modni, europejscy, zatracając nasze dziedzictwo kulturowe i duchowe. Ernest w swojej twórczości wyraża prawdę o nas, czasami gorzką, ale prawda boli. I właśnie tę prawdę staram się przekazać moim słuchaczom.
- Na zakończenie chciałabym zapytać o sukces. Patrząc na Pański dorobek artystyczny i grafik koncertowy, można powiedzieć, że jest Pan człowiekiem sukcesu. Jak się Pan z tym czuje? Czym dla Pana jest sukces?
- Nie wiem, czy jestem człowiekiem „sukcesu”. Myślę, że w kategoriach tego świata nie. Moje piosenki nie są grane w masowych mediach, moja twarz nie pojawia się na billboardach czy w telenowelach. Gram jednak coraz więcej koncertów, w ubiegłym roku zagrałem blisko 50. Moja muzyka rozpowszechnia się drogą pantoflową. Zyskuję nowych, wspaniałych, wiernych słuchaczy. Może więc jestem „człowiekiem sukcesu”. Bo dla mnie sukces to takie realizowanie siebie, które służy innym.
* * *
Marcin Styczeń - pieśniarz, kompozytor, dziennikarz i lektor. Ukończył dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim. W 2005 r. założył własną Agencję Artystyczną SM - ART, której nakładem zostały wydane 3 jego płyty: „Pieśń o Bogu ukrytym” do wierszy Karola Wojtyły, autorska „21 gramów” oraz „Bryllowanie” do tekstów poety Ernesta Brylla. Koncertuje w kraju i za granicą. W TVP 1 prowadzi serwis informacyjny i czat z widzami w programie „Między niebem a ziemią” oraz wcześniej w Telewizji Puls Magazyn (Pro) rodzinny „Niedzielnik”. Jest głosem Lotto, TVN Warszawa, Fox Life i AXN Crime.