Reklama

Droga…

Niedziela przemyska 24/2011

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Szukałem Was, a teraz Wy przyszliście do mnie…”. Te słowa, wypowiedziane przez Jana Pawła II na łożu śmierci, są niejako echem jego posłannictwa, do którego wezwał go Chrystus jako młodego studenta, a później kapłana i biskupa. „Szukałem Was…”, jak Dobry Pasterz, który życie swoje oddaje za owce (por. J 10, 11), a zagubione odnajduje i z powrotem przyprowadza do owczarni (por. Łk 15, 1-7). Takim było jego kapłaństwo. Dziś, kiedy wspominamy śmierć, a także ceremonię pogrzebową Papieża Polaka, odnajdujemy wiele śladów Bożej obecności w tamtych wydarzeniach. Jednym z nich były tłumy wiernych na Placu św. Piotra i w innych miejscach, którzy jednoczyli się na modlitewnym czuwaniu w ostatnich godzinach jego ziemskiego życia. Innym był wiatr przewracający kartki Ewangeliarza na trumnie Jana Pawła II - jakby znak, że biografia zmarłego to Dobra Nowina dla ubogich, strapionych, chorych, opuszczonych, więźniów; że ten pontyfikat był „rokiem łaski od Pana!”. Przypomnijmy sobie również, że na Mszy św. pogrzebowej, gdzie uobecniło się misterium śmierci i zmartwychwstania Chrystusa w celebracji Eucharystycznej, byli obecni przedstawiciele wielu religii oraz narodowości świata. Osoba zmarłego Namiestnika Chrystusa niejako po raz kolejny stała się symbolem jedności ludów i narodów.
Te i inne z wielu czytelnych znaków Bożego wołania o zawierzenie swojego życia, powołania i wieczności Chrystusowi stały się tłem dla naszego młodzieńczego dorastania. W tamtych chwilach, kiedy cały świat ze łzami w oczach kierował swoje myśli w stronę watykańskich apartamentów, jakoś intuicyjnie wykuwały się nasze decyzje dotyczące wstąpienia do seminarium, do pójścia za Chrystusem! Atmosfera całego pontyfikatu, życia i śmierci Papieża była dla niejednego z nas namacalnym dowodem bliskości Jezusa, który pierwszy kocha, ale i wzywa do miłości; Chrystusa, który domaga się radykalizmu ewangelicznego jako zasady nowego i pełnego życia w Bogu: „Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je” (Mk 8, 35). Rok śmierci Papieża stał się rokiem naszego wstąpienia do Wyższego Seminarium Duchownego w Przemyślu. Tak zaczęła się nasza formacja w szkole Chrystusa.
Zasadniczym, ale trudnym zadaniem w pierwszych latach naszej seminaryjnej drogi stało się w pierwszej kolejności rozeznanie swojego powołania do kapłaństwa, a następnie ugruntowanie własnej odpowiedzi na nie. I choć wezwanie do wyłącznej służby Bogu jest odwiecznym darem i zamysłem Opatrzności względem wybranego (Jr 1, 5), wolny z natury człowiek może odmówić Chrystusowi i pójść za tym, co świat proponuje. Podobnie jak było to w przypadku bogatego młodzieńca (Mk 10, 17-22). Można śmiało stwierdzić, że niczego tu na ziemi mu nie brakowało, a jednak przyszedł do Jezusa z jakimś wielkim pragnieniem trwałego szczęścia: „Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?”. Kiedy okazało się, że nawet samo przestrzeganie przykazań dotyczących relacji z bliźnimi nie nasyciło młodzieńczego serca, Jezus „spojrzał z miłością na niego i rzekł mu: «Idź, sprzedaj wszystko, co masz i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną!». Lecz on spochmurniał na te słowa i odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości” (Mk 10, 21-22). Jezus powołał go, ale ten nie był w stanie zostawić swojego „ziemskiego skarbu” i odszedł zasmucony. My dzisiaj z radością dziękujemy Bogu, że bez żadnej naszej zasługi powołał, formował i doprowadził nas do przyjęcia sakramentu święceń kapłańskich.
Kiedy patrzymy wstecz na tajemnicę naszego sześcioletniego kroczenia za Chrystusem, trochę podobni jesteśmy do uczniów wędrujących z Jerozolimy do Emaus. Przejęci wydarzeniami krzyżowej śmierci Nauczyciela, niewiele rozumieli z tego, co się dokonało. Ich brak wiary w świadectwo kobiet, które widziały aniołów zapewniających, że On żyje, stała się przyczyną wielu pytań i wewnętrznych rozterek. Aż do chwili, kiedy Jezus wyjaśnił im Pisma i połamał dla nich chleb - wtedy Go poznali.
Na drodze naszej seminaryjnej formacji odkrywaliśmy przemieniające działanie Dobrego Pasterza w sakramentach i celebracjach liturgicznych. Obecność Pana odkrywaliśmy przede wszystkim w Postaciach Eucharystycznych, proklamowanym Słowie Bożym, w samym zgromadzeniu liturgicznym oraz posłudze kapłana, który w imieniu Kościoła składa Najświętszą Ofiarę. Dzięki całemu bogactwu znaków i treści sprawowanych liturgii, mogliśmy przeżywać zbawcze działanie Boga w życiu każdego z nas. Doświadczenie Bożego miłosierdzia towarzyszyło nam w regularnym przystępowaniu do sakramentu pokuty i pojednania. Jest i pozostanie to przestrzeń uprzywilejowanego miejsca spotkania z kochającym Ojcem, który przebacza i oczyszcza nasze dusze z grzechów.
Niezastąpione znaczenie miały tzw. praktyki życia duchowego, w których poznawaliśmy objawiającego się Boga. Codzienne medytacja Słowa Bożego, adoracja czy Różaniec to tylko niektóre z tych form pogłębiania naszej komunii z Chrystusem, na wzór latorośli zakorzenionych w winnym krzewie (J 15, 1-11). Jednocześnie dzięki posłudze naszych przełożonych formowaliśmy się do dojrzałego człowieczeństwa i życia z wiary. Stąd naszą wdzięczność kierujemy dziś pod adresem wychowawcy ks. Piotra Kandefera i ojców duchownych, ks. Kazimierza Gadzały i ks. Krzysztofa Chudzio oraz wszystkich, którzy wpłynęli na kształt naszej formacji.
Kiedy otworzyły się oczy uczniów i poznali Pana przy łamaniu chleba, w tej samej godzinie pośpiesznie udali się do Jerozolimy, do Apostołów zebranych w Wieczerniku (Łk 24, 33). To nie my wybraliśmy sobie wspólnotę kursu, na którym przyszło nam wzrastać i uczyć się miłości, ale uczynił to Pan. Mamy świadomość, że braterstwo, jakiego uczyliśmy się we wspólnym życiu, będzie stanowić dla nas wielką wartość w posłudze Bogu i Kościołowi. Z perspektywy czasu wspominamy wiele chwil i wydarzeń, w których doświadczaliśmy, jak piękne i radosne jest życie, kiedy miłujemy się wzajemnie, według woli Pana: „To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali” (J 15, 12). Jednak wspólnota ma to do siebie, że daje również sposobność na konfrontowanie i kształtowanie własnego charakteru. Stąd trudne sytuacje w kontaktach międzyosobowych zawsze były szansą do lepszego rozwoju. Wspólnie spędzony wolny czas, wycieczki, wyprawy czy wspólnie podejmowane prace, obowiązki lub dyżury nie były bez znaczenia w naszym dojrzewaniu do odpowiedzialnego kapłaństwa.
Ważną rolę w naszej formacji seminaryjnej odegrały coroczne jesienne oraz wielkopostne rekolekcje całej braci kleryckiej. Prowadzone przez zaproszonych z zewnątrz rekolekcjonistów były szansą na gruntowne nawrócenie i ukierunkowanie swojego rozwoju duchowego. Na kolejnych etapach drogi ku przyjęciu święceń prezbiteratu, za zgodą Kościoła przyjęliśmy posługę lektora oraz akolity, a następnie święcenia diakonatu. Były one jakby zwieńczeniem następujących po sobie odcinków drogi formacji seminaryjnej. Nasze umysły rozwijaliśmy przez regularne studia filozoficzno-teologiczne, które zwieńczyliśmy obroną pracy magisterskiej i uzyskaniem tytułu magistra.
Nieustannie w sposób duchowy towarzyszyli nam na tej drodze nasi święci patronowie, z których należy tu przywołać św. biskupa J. S. Pelczara oraz bł. Jana Balickiego. Są nam wyjątkowo bliscy, gdyż mury naszego seminarium, „pamiętając” ich życie, zostały niejako przeniknięte ich świętością. Można powiedzieć, że jesteśmy spadkobiercami ich „dorobku duchowego”. Św. bp. Pelczar będzie zawsze przypominał nam o czci i miłości do Serca Jezusowego, a bł. Jan Balicki uczył nas pokornego życia. Po sześciu latach Jan Paweł II, którego obraliśmy sobie na patrona naszego kursu, został ogłoszony błogosławionym. On, zawierzając się całkowicie miłosierdziu Boga i matczynemu wstawiennictwu Maryi, ukazał nam żywy obraz Jezusa Dobrego Pasterza, wskazując świętość, która jest miarą życia chrześcijańskiego. Jego słowa są dla nas wezwaniem do radykalnego pójścia za naszym Mistrzem: „Światu (...) potrzeba Bożych szaleńców, którzy będą szli przez ziemię, jak Chrystus, jak Chrystus, jak Wojciech, Stanisław czy Maksymilian Maria Kolbe (...), którzy będą mieli odwagę miłować i nie cofną się przed żadną ofiarą” (Bydgoszcz 7 czerwca 1999 r.).
Odpowiadając na Boży głos powołania, całe nasze kapłaństwo zawierzamy Niepokalanej, która kocha swoje dzieci miłością wymagającą i uczy nas składać ofiarę z samego siebie. „Niepokalana Matko Jezusa Chrystusa, byłaś z Nim u początków Jego życia i misji, szukałaś Go wśród tłumów, gdy nauczał, stałaś przy Nim, gdy został wywyższony ponad ziemię, wyniszczony przez jedyną i wieczną ofiarę, a przy Tobie był Jan jako Twój syn. PRZYGARNIAJ nas, powołanych, OSŁANIAJ od początku nasze wzrastanie, wspomagaj nas w życiu i w przyszłej posłudze, A DZIŚ UZNAJ ZA TWOICH SYNÓW, Matko kapłanów. Amen”.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2011-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Marcin Zieliński: Znam Kościół, który żyje

2024-04-24 07:11

[ TEMATY ]

książka

Marcin Zieliński

Materiał promocyjny

Marcin Zieliński to jeden z liderów grup charyzmatycznych w Polsce. Jego spotkania modlitewne gromadzą dziesiątki tysięcy osób. W rozmowie z Renatą Czerwicką Zieliński dzieli się wizją żywego Kościoła, w którym ważną rolę odgrywają świeccy. Opowiada o młodych ludziach, którzy są gotyowi do działania.

Renata Czerwicka: Dlaczego tak mocno skupiłeś się na modlitwie o uzdrowienie? Nie ma ważniejszych tematów w Kościele?

Marcin Zieliński: Jeśli mam głosić Pana Jezusa, który, jak czytam w Piśmie Świętym, jest taki sam wczoraj i dzisiaj, i zawsze, to muszę Go naśladować. Bo pojawia się pytanie, czemu ludzie szli za Jezusem. I jest prosta odpowiedź w Ewangelii, dwuskładnikowa, że szli za Nim, żeby, po pierwsze, słuchać słowa, bo mówił tak, że dotykało to ludzkich serc i przemieniało ich życie. Mówił tak, że rzeczy się działy, i jestem pewien, że ludzie wracali zupełnie odmienieni nauczaniem Jezusa. A po drugie, chodzili za Nim, żeby znaleźć uzdrowienie z chorób. Więc kiedy myślę dzisiaj o głoszeniu Ewangelii, te dwa czynniki muszą iść w parze.

Wielu ewangelizatorów w ogóle się tym nie zajmuje.

To prawda.

A Zieliński się uparł.

Uparł się, bo przeczytał Ewangelię i w nią wierzy. I uważa, że gdyby się na tym nie skupiał, to by nie był posłuszny Ewangelii. Jezus powiedział, że nie tylko On będzie działał cuda, ale że większe znaki będą czynić ci, którzy pójdą za Nim. Powiedział: „Idźcie i głoście Ewangelię”. I nigdy na tym nie skończył. Wielu kaznodziejów na tym kończy, na „głoście, nauczajcie”, ale Jezus zawsze, kiedy posyłał, mówił: „Róbcie to z mocą”. I w każdej z tych obietnic dodawał: „Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych” (por. Mt 10, 7–8). Zawsze to mówił.

Przecież inni czytali tę samą Ewangelię, skąd taka różnica w punktach skupienia?

To trzeba innych spytać. Ja jestem bardzo prosty. Mnie nie trzeba było jakiejś wielkiej teologii. Kiedy miałem piętnaście lat i po swoim nawróceniu przeczytałem Ewangelię, od razu stwierdziłem, że skoro Jezus tak powiedział, to trzeba za tym iść. Wiedziałem, że należy to robić, bo przecież przeczytałem o tym w Biblii. No i robiłem. Zacząłem się modlić za chorych, bez efektu na początku, ale po paru latach, po którejś swojej tysięcznej modlitwie nad kimś, kiedy położyłem na kogoś ręce, bo Pan Jezus mówi, żebyśmy kładli ręce na chorych w Jego imię, a oni odzyskają zdrowie, zobaczyłem, jak Pan Bóg uzdrowił w szkole panią woźną z jej problemów z kręgosłupem.

Wiem, że wiele razy o tym mówiłeś, ale opowiedz, jak to było, kiedy pierwszy raz po tylu latach w końcu zobaczyłeś owoce swojego działania.

To było frustrujące chodzić po ulicach i zaczepiać ludzi, zwłaszcza gdy się jest nieśmiałym chłopakiem, bo taki byłem. Wystąpienia publiczne to była najbardziej znienawidzona rzecz w moim życiu. Nie występowałem w szkole, nawet w teatrzykach, mimo że wszyscy występowali. Po tamtym spotkaniu z Panem Jezusem, tym pierwszym prawdziwym, miałem pragnienie, aby wszyscy tego doświadczyli. I otrzymałem odwagę, która nie była moją własną. Przeczytałem w Ewangelii o tym, że mamy głosić i uzdrawiać, więc zacząłem modlić się za chorych wszędzie, gdzie akurat byłem. To nie było tak, że ktoś mnie dokądś zapraszał, bo niby dokąd miał mnie ktoś zaprosić.

Na początku pewnie nikt nie wiedział, że jakiś chłopak chodzi po mieście i modli się za chorych…

Do tego dzieciak. Chodziłem więc po szpitalach i modliłem się, czasami na zakupach, kiedy widziałem, że ktoś kuleje, zaczepiałem go i mówiłem, że wierzę, że Pan Jezus może go uzdrowić, i pytałem, czy mogę się za niego pomodlić. Wiele osób mówiło mi, że to było niesamowite, iż mając te naście lat, robiłem to przez cztery czy nawet pięć lat bez efektu i mimo wszystko nie odpuszczałem. Też mi się dziś wydaje, że to jest dość niezwykłe, ale dla mnie to dowód, że to nie mogło wychodzić tylko ode mnie. Gdyby było ode mnie, dawno bym to zostawił.

FRAGMENT KSIĄŻKI "Znam Kościół, który żyje". CAŁOŚĆ DO KUPIENIA W NASZEJ KSIĘGARNI!

CZYTAJ DALEJ

Nasz pierwszy święty

Niedziela Ogólnopolska 16/2021, str. VIII

[ TEMATY ]

św. Wojciech

Wikipedia/Obraz malarstwa Zbigniewa Kotyłło

Jest nim św. Wojciech, patron Polski, który został wyniesiony do chwały ołtarzy w niecałe 2 lata po męczeńskiej śmierci.

Wojciech żył w drugiej połowie X stulecia. Był Czechem z pochodzenia, niemniej jednak można o nim powiedzieć, że był obywatelem Europy, którą bardzo dobrze znał, bo wiele po niej podróżował. Był świetnie wykształconym duchownym, choć początkowo miał zostać rycerzem. Jako że pochodził z możnego rodu Sławnikowiców, utrzymywał zażyłe relacje z tzw. wielkimi tego świata – zarówno w kręgach świeckich, jak i kościelnych, również papieskich. Nigdy jednak nie zaniedbywał ludzi gorzej od siebie sytuowanych, troszczył się o nich, o czym świadczą jego biografowie.

CZYTAJ DALEJ

Dar przyjaźni

2024-04-24 10:17

Magdalena Lewandowska

O przyjaźni w małżeństwie i między małżeństwami mówili Monika i Marcin Gomułkowie.

O przyjaźni w małżeństwie i między małżeństwami mówili Monika i Marcin Gomułkowie.

– Duchowość chrześcijańska jest duchowością przyjaźni – mówił podczas Inspiratora Małżeńskiego ks. Mirosław Maliński.

Duży kościół w parafii NMP Królowej Pokoju u ojców oblatów na wrocławskich Popowicach wypełnił się małżeństwami wspólnie się modlącymi i słuchającymi o przyjaźni z Bogiem i drugim człowiekiem. Wszystko za sprawą projektu "Inspirator Małżeński". O przyjaźni mówił ks. Mirosław Maliński – znany wrocławski duszpasterz akademicki związany m.in. z ruchem wspólnoty Spotkań Małżeńskich – oraz Monika i Marcin Gomułkowie – autorzy projektu „Początek Wieczności” prowadzący liczne warsztaty i rekolekcje. Z koncertem wystąpił duet „Jedno ciało”, a zwieńczeniem spotkania była Eucharystia, której oprawę muzyczną zapewni zespół BŁOGOsfera.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję