Michał Pochyła, tato Haliny, w 1918 r. walczył w obronie Lwowa. Zgłosił się na ochotnika. Ojczyzna umiała docenić bezinteresowny patriotyzm. Gdy nadszedł czas pokoju, odznaczony kilkoma medalami otrzymał państwową pracę na kolei w Łucku. Daleko od Kielc, bardzo daleko.
Zawierucha wojenna
Reklama
Mama, Halina i siostra Wanda przyjechały do ojca w 1937 r. Znowu byli razem. Układali sobie życie w nowym miejscu. Wszystko szło po ich myśli. Na początku 1939 r. wpadli na pomysł, żeby odwiedzić rodzinę w Kielcach. Mama nie chciała jechać, na jej głowie był cały dom. Tato starał się pokazywać dzieciom miejsca, z których się wywodzili, aby nie zapomnieli o korzeniach. Była to bardzo sentymentalna podróż. We wrześniu rozpoczęła się II wojna światowa. Zdążyli wrócić do Łucka. Zaczęła się gehenna tysięcy Polaków.
Wujek Ignacy Podolski z synem Zdzisławem - uciekinierzy przed Niemcami - znaleźli się w Kowlu. Od kolejarzy dowiedzieli się, że Michał Pochyła pracuje w Łucku. Odnaleźli rodzinę. Jakież to było spotkanie. Ile radości. Żyli. Wujek był ranny w nogę i przebywał u nich jakiś czas. Gdy się podleczył, postanowił wrócić do Kielc. Nie chciano go wypościć. Wojna, a on chciał wracać. - Muszę, moja żona jest w stanie błogosławionym - powtarzał - muszę tam wrócić. I wrócił. Przekradał się przez granicę niemiecko-sowiecką. Udało się. Jeden z jego synów - Zdzisław poślubił siostrę ks. Tadeusza Cabańskiego.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Czas strachu
Uciekinierów przed Niemcami było mnóstwo. Polacy łudzili się, że jak pojadą na Wschód, znajdą ocalenie. Jakżeż się omylili. Tam wpadali w łapy sowieckich żołnierzy i NKWD. Cały Łuck zapełnił się uciekinierami. Wagony były ustawione na trasie Łuck - Lwów. Mosty na Styrze zerwane, tory zniszczone, byli odcięci od świata. Tato Haliny był służbistą, mimo zagrożenia szedł do pracy. Pewnego dnia z tłumu dyskutujących osób wyłowił znajomy głos. Nie dawało mu to spokoju. Podszedł do mężczyzny i zapytał: - Czy pan nie nazywa się Niemczyk? Człowiek oniemiał, zrobił wielkie oczy i zapytał: - Chłopie, a skąd ty mnie znasz? - Był pan moim dowódcą we Włocławku - odpowiedział - tam służyłem w artylerii. Spotkanie po tylu latach. Radość niesamowita. Były dowódca zamieszkał jakiś czas w domu swojego podwładnego. Zdecydował jednak, że wróci z rodziną do Krakowa. Zapraszał swoich dobroczyńców, żeby przyjechali do Krakowa. - Tam mnie wszyscy znają, mam restaurację - zachęcał. Rodzina pani Haliny została.
Sowieckie prześladowanie
Reklama
Rozpoczął się terror. Sowieci wyłapywali oficerów i wywozili ich nie wiadomo gdzie. Strach padł na wszystkich. Nikt nie czuł się bezpiecznie. W tym tyglu narodów: Polaków, Ukraińców, Białorusinów, Rosjan i Żydów, każdy mógł być donosicielem i zdrajcą. Na rodzinę Haliny donosił Ukrainiec. Funkcjonariuszom nowej, robotniczej władzy donosił, że tato należy do związków rezerwistów i ochotników, że walczył z bolszewikami. To były najstraszniejsze chwile w ich życiu. Strach paraliżował do głębi. Te ciągłe, niekończące się przesłuchania na NKWD. I trwoga przed rozstrzelaniem albo wywózką na Sybir. Nie wiadomo, co było lepsze. Na szczęście to nie był ich czas. Tato ukrył swoje odznaczenia na strychu domu, żeby Sowieci nie znaleźli. Na szczęście wcześniej, przed Sowietami, znalazła je mama i wyrzuciła je do rzeki. To był ostatni ślad bohaterskiej postawy ojca, ale za takie medale szło się pod mur. Inni nie mieli tyle szczęścia.
Transporty
Mieszkali blisko mostu kolejowego. Pociąg zanim go przejechał, musiał zwolnić, prawie się zatrzymywał. Halina pamięta tamte pociągi jadące na wschód. W pamięci utkwił jej jeden transport. Nadjechały bydlęce wagony, małe zakratowane okienka i buchający smród. Nagle w okienku zobaczyła dłonie zaciśnięte na kratach. To staruszek, siwiutki jak gołąbek, podciągnął się, aby zapytać: - Dziewczynko, co to za miasto? - Łuck - odpowiedziała. Usłyszała tylko rozpaczliwy głos: - Boże, gdzie oni nas wiozą? A potem szloch ludzi. Bydlęce wagony nie były opalane. Nie było ubikacji, miejsca do spania, ludzie stali stłoczeni jak zwierzęta. Kto nie przeżył, był wyrzucany na kolejnych stacjach. Wielu nie przeżyło.
W Bogu nadzieja
Reklama
Chodziła do szkoły prowadzonej przez siostry zakonne. Siostry w szkole prowadziły sierociniec, opiekowały się dziećmi. Lubiła tę szkołę i siostry, które im tyle mówiły o Panu Bogu, tak samo jak tato, który zawsze znajdował czas, aby z dziećmi iść do kościoła. To była dobra szkoła. Gdy przyszli Sowieci, wszystko się zmieniło. Żołnierze w walonkach założyli łańcuch i wyrwali traktorem święte obrazy i rzeźby. Straszny widok. Szkołę zlikwidowano, siostry aresztowano, nastał nowy porządek. Zaczęła uczęszczać do szkoły handlowej. Krótko to trwało. Rosjanie szybko stwierdzili: „nam spekulantów nie nada”, po co uczyć ludzi handlu, jeżeli nic nie można było kupić? Halina poszła do szkoły krawieckiej, ale i ta szybko została zamknięta: - Nam krawcowych nie trzeba, u nas wszystko fabryki diełajut! Usłyszała od komunistycznego funkcjonariusza.
Rosjanie nie zdążyli wszystkiego zniszczyć, wszystkich wywieźć i zabić, a już nadeszli kolejni mordercy. W 1941 r. Niemcy napadli na swojego sojusznika. Znowu naloty, bomby, ludzkie cierpienie. Ukrywali się w piwnicy. Gdy przyszli Niemcy, wyciągnęli ich i chcieli rozstrzelać ojca, był w zielonej koszuli, myśleli, że jest rosyjskim żołnierzem. Wszyscy się modlili. Na szczęście jeden z Polaków znał język niemiecki i wyjaśnił, że to pomyłka. Cudem uszli z życiem. Halina znalazła pracę w domu, w którym zatrzymywali się niemieccy żołnierze jadący na front, lub z niego wracający. Sprzątała, gotowała, z czasem została kelnerką. Chcieli ją wysłać na roboty do Niemiec, uratowało ją zaświadczenie lekarskie stwierdzające słaby stan zdrowia.
Sąsiedzi Ukraińcy
Nowe, niemieckie porządki nie oznaczały, że było lepiej. Niemcy faworyzowali Ukraińców, którzy im wiernie służyli. Ukraińcy czując się bezkarnie napadali na Polaków, mordując i grabiąc. Byli panami życia i śmierci. Pamięta tamto Boże Narodzenie, gdy do sąsiadów przyszli goście - Ukraińcy. Sąsiad był Polakiem żonatym z Ukrainką, mieli małe dzieci. Ukraińcy szukali go, chcąc go zabić. Ten schował się z najmłodszym dzieckiem pod stół przykryty długim do ziemi obrusem. Jedną ręką mocno tulił synka do piersi, a drugą zasłaniał mu usta, żeby dziecko nie kwiliło. Bandyci ukraińscy zmasakrowali kobietę, która nie chciała powiedzieć, gdzie jest mąż. Dobili ją kolbami karabinów. To wszystko działo się tak blisko, tuż obok. Wkrótce Ukraińcy zabili przeszło dwudziestu Polaków - mężczyzn, kobiety i dzieci. Rodzina Haliny wyprowadziła się na wieś.
Droga do kościoła
Reklama
Do kościoła było daleko. Blisko była kaplica na miejscowym cmentarzu. To w niej odprawiane były Msze św. Jakimś cudem ocalał ksiądz i niezmordowanie nadal prowadził pracę duszpasterską. Wiara wszystkich trzymała przy życiu. Wiara i nadzieja. To w tej kaplicy młodsza siostra Haliny - Wanda przystępowała do Pierwszej Komunii Świętej. Halina pierwszy raz do stołu Pańskiego przystąpiła w Kielcach w kościele Świętego Krzyża. Tacie zawdzięcza patriotyzm i wiarę. Żywą, głęboką wiarę. Dla niego nie było nic ważniejszego od Mszy św. Brał dzieci za ręce i szedł z nimi do kościoła w niedziele i w dni powszednie. To on je nauczył, że ufność trzeba pokładać w Bogu. Wojna się skończyła. Ale nie skończyła się gehenna tysięcy Polaków. Wracali do Kielc. Teraz oni jechali bydlęcymi wagonami. Mało tego. Gdy trafili pod Poznań, okazało się, że nie ma nawet bydlęcych wagonów, są tylko węglarki. Aby ochronić się przed wiatrem i śniegiem, budowali prowizoryczne zadaszenia, z desek i blach. Do Kielc wrócili w 1944 r.
Blisko Boga
Pani Halina jest namiętną czytelniczką. Nie ma tygodnia, aby nie kupiła „Niedzieli”. - O, proszę, tutaj mam całe stosy, nic nie wyrzucam, często wracam do artykułów, znowu je czytam, przypominam sobie, lubię ten świat. Uśmiecha się, opowiadając pewne zdarzenie. Pewnej niedzieli, gdy tradycyjnie szła do zakrystii seminaryjnego kościoła Trójcy Świętej, spotkało ją niemiłe zaskoczenie: zabrakło gazet. - Jak to zabrakło? Jaka to będzie niedziela bez katolickiej gazety? - zapytała. Ks. prof. Tomasz Rusiecki uśmiechnął się i dał jej książkę. Ta niedziela również nie była bez katolickiej lektury.
Wzrastała w poczuciu bliskości Boga. Należała do Sodalicji Mariańskiej, dzięki której pogłębiła wiedzę religijną i swoją duchowość. Szczyciła się legitymacją członkowską Sodalicji, na której widniał podpis o. Maksymiliana Kolbe. Wtedy jej obowiązkową lekturą był „Rycerz Niepokalane”. Niestety, minęły czasy, kiedy sama chodziła do kościoła. - Lata dają znać o sobie, a nogi odmawiają posłuszeństwa. Nie wychodzi z domu, słucha Mszy św. w radiu albo ogląda w telewizji. Ubolewa, że nie może uczestniczyć w Eucharystii. Na szczęście kapłan przychodzi do niej z Najświętszym Sakramentem w pierwsze czwartki miesiąca.
Jej Papież
Mimo swoich 86 lat i problemów zdrowotnych, jest uśmiechnięta. Wiadomo, są problemy, ale taka jest kolej rzeczy. Na ścianie pokoju wisi portret bł. Jana Pawła II. Ma do niego olbrzymi sentyment. Uczestniczyła w kilku spotkaniach z Papieżem Polakiem. Są to dla niej niezapomniane chwile. I te w Krakowie, kiedy to była bardzo blisko ołtarza polowego, i w Częstochowie, kiedy stała z daleka w tłumie wiernych. Papieża z bliska widziała także tu, w Kielcach, na Krakowskiej Rogatce, jechał pozdrawiając wszystkich ludzi. Pani Halina uśmiecha się, - Ja Jana Pawła II spotkałam także w Chicago, gdy odwiedzałam swoją siostrę Wandę. Ależ to było przeżycie. Przedstawiciele Polonii witali Papieża w strojach góralskich, łza w oku się zakręciła. Jan Paweł II został ogłoszony błogosławionym, modli się do niego, choć tak naprawdę, modliła się do niego od dawna. Od zawsze uważała go za osobę szczególną, za dar od Boga dany nam, Polakom. - Czy my ten dar doceniamy? - pyta.
Wspomnienia
Teraz pani Halina ma więcej czasu na wspomnienia. Otwieranie opasłych albumów i przypominania sobie chwil zatrzymanych w kadrze. - O, tu jestem na schodach kościoła Świętego Krzyża w dniu Pierwszej Komunii Świętej. Opowiada śmiejąc się o „przyjęciu komunijnym”. Wszystkie dzieci miały wspólne przyjęcie w salce przy kościele. Przygotowali je rodzice wraz z księżmi salezjanami. Każde dziecko dostało kubek kakao i bułeczkę i to były wszystkie prezenty komunijne.
- A tu na tym zdjęciu jest bp Jan Gurda, gdy przebywał w Chicago. Tu jest moja siostra Wanda, ona to wszystko organizowała i gościła Księdza Biskupa u siebie w domu. Na zdjęciach uśmiechnięty Biskup idzie do ołtarza polowego, a obok polscy emigranci. Siostra pani Haliny jest aktywną działaczka polonijną. Organizuje spotkania i różne zbiórki na cele dobroczynne. Od lat wspomaga Uniwersytet Wileński - ma sentyment do Kresów.
- I jeszcze ostatnie zdjęcie muszę panu pokazać… O, tu, Wanda jest z Georgem Bushem, byłym prezydentem USA, jej działalność została zauważona i doceniona przez prezydenta Ameryki. To takie nasze wspólne radości.
Przewraca strony albumu i oto pojawiają się czarno-białe fotografie, smutni ludzie, szare ubrania i stare domy. - Tak, to są zdjęcia z tamtych lat, z lat, z których zostały ciężkie wspomnienia i rany w sercu. Już nie chcę ich oglądać - mówi cicho.
W następnym numerze sylwetka Marzanny Wiśniewskiej, wiceprzewodniczącej Polskiego Stowarzyszenia na rzecz Osób z Upośledzeniem Umysłowym (Koło w Kielcach)