Uroczystości żałobne odbywały się najpierw w katedrze w Mińsku, a następnie w Pińsku.
W mińskiej katedrze Eucharystii, celebrowanej wraz z innymi biskupami i kapłanami, przewodniczył metropolita wileński kard. Audrys Juozas Backis, obecny był też o. Sergiusz Gajek administrator apostolski grekokatolików na Białorusi oraz przedstawiciele różnych wyznań i poglądów: Cerkwi prawosławnej, Korpusu Dyplomatycznego i władz Białorusi. List kondolencyjny nadesłał Prezydent Białorusi i Minister Spraw Zagranicznych Polski.
Pierwszy kardynał Białorusi
Reklama
W homilii obecny metropolita mińsko-mohylewski abp Tadeusz Kondrusiewicz, przypomniał trudną drogę kapłańską, którą podążał pierwszy w historii Białorusi kardynał. Przypomniał, że był na niej także jego pobyt w celi śmierci w Brześciu, okrutne przesłuchania i 10 lat pobytu w syberyjskich łagrach.
Wieczorem odprawiona została również Eucharystia przez bp. Antoniego Dziemiankę z Mińska z homilią biskupa witebskiego Władysława Blina, po której trumnę z ciałem zmarłego przewieziono do Pińska.
W Pińsku uroczystości pogrzebowe rozpoczęła Eucharystia, celebrowana na placu przed katedrą. Przewodniczył jej metropolita krakowski kard. Stanisław Dziwisz, który powiedział m.in., iż Papież Polak znalazł w kard. Świątku człowieka, na którym mógł odbudować Kościół zniszczony w czasach prześladowania komunistycznego.
Jego niezłomną, ewangeliczną postawę przybliżył w homilii abp Tadeusz Kondrusiewicz. Przypomniał zdarzenie z łagru pod Workutą, gdy w Boże Narodzenie, więzień Świątek podszedł spokojnie z opłatkiem do radzieckiego oficera. „Spotkały się dwie ręce, w jednej pistolet, w drugiej opłatek. Pistolet - narzędzie kaźni, opłatek - znak miłości, jedności i porozumienia. Oficer opuścił dłoń z pistoletem, mówiąc: «Nie wiem czy jest Bóg» i wyszedł”. Takich sytuacji w życiu kard. Świątka było wiele. Wszystkie one są bardzo pouczające i mówiące o wielkiej prawdzie: Jeśli Bóg z nami, to kto przeciwko nam” - konkludował.
Abp Kondrusiewicz wspomniał także o przekazaniu ks. Kazimierzowi Świątkowi szczególnej decyzji bł. Jana Pawła II, biorąc pod uwagę wymogi prawa kanonicznego, minował go biskupem w 77. roku życia, gdy normalnie w wieku 75 lat duchowni przechodzą na emeryturę.
Po pierwotnym zaskoczeniu, odpowiedział on z uśmiechem: „Co tam, 75 lat już przeszło. Trzeba od nowa liczyć”.
Osobiście pamiętam spotkanie z ks. Świątkiem w grudniu 1990 r. Gdy rozmawiając z nim o możliwości zagospodarowania przylegającego do katedry pińskiej korytarza, zasugerowałem pewne rozwiązanie, powiedział: „To nie będzie już moją sprawą. Tutaj przyjdzie biskup i niech próbuje coś dalej robić”. Boże plany były jednak inne, a łaska stanu dawała mu siły przez następne 20 lat posługi biskupiej w dwóch diecezjach. Odnowa zaś pińskich budynków, w których stacjonowało przez wiele lat wojsko, stało się jednym z zadań leżących Księdzu Kardynałowi na sercu. Obecnie mieści się w nich znów Wyższe Seminarium Duchowne oraz Kuria diecezjalna. I chociaż są one pięknie odrestaurowane, to sam Ksiądz Kardynał do końca życia mieszkał w małym domku przy ul. Szewczenki, z którym był związany od początku swej trudnej posługi w Pińsku.
Jak zaznaczył w pogrzebowej homilii abp Kondrusiewicz, kard. Świątek był w wielu wymiarach długodystansowcem i atletą Bożym, który pokonał wielki maraton w swoim życiu. Troszczył się on bowiem także o odbudowę katedry mińskiej i wielu innych zniszczonych kościołów, wspomagał budowę nowych świątyń, dokonał dzieła synodalnej reformy struktur diecezjalnych. Dbał o formację duchowieństwa i wiernych.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Pożegnanie
Podczas uroczystości pogrzebowych odczytano specjalne przesłanie Benedykta XVI. Osobne kondolencje przekazał także Sekretarz Stanu Stolicy Apostolskiej kard. Tacisio Bertone. Prezydent Polski przysłał swego przedstawiciela, kondolencje napłynęły od polskiego Senatu, abp. Filareta - zwierzchnika Cerkwi prawosławnej na Białorusi oraz wielu osób i instytucji z różnych krajów. Episkopat Polski, oprócz. kard. Stanisława Dziwisza i bp. Antoniego Dydycza, podczas uroczystości pogrzebowych reprezentowali również: abp Wojciech Ziemba z Olsztyna, bp Marian Kryszyłowicz ze Szczecina, bp Ryszard Karpiński z Lublina i bp Jerzy Mazur z Ełku. Obecny był także kard. Janis Pujats z Rygi i bp Marcjan Trofimiuk z Łucka na Ukrainie, biskupi z białoruskich diecezji i prawosławny biskup Benjamin, liczni kapłani i wierni.
Związki z diecezją drohiczyńską
Reklama
Szczególne związki łączyły zmarłego z diecezją drohiczyńską. Był on kapłanem diecezji pińskiej, z której części powstała obecna diecezja drohiczyńska. Był wikariuszem generalnym tej części diecezji, która pozostała na terenie ówczesnego Związku Radzieckiego, gdy administratorem apostolskim całej diecezji był późniejszy pierwszy biskup drohiczyński Władysław Jędruszuk. Kard. Kazimierz Świątek wielokrotnie przebywał na terenie diecezji drohiczyńskiej, celebrując Eucharystie. Uczestniczył też w pamiętnym nabożeństwie ekumenicznym w Drohiczynie 10 czerwca 1999 r. z bł. Janem Pawłem II. Od ponad 20 lat w obecnej diecezji pińskiej na Białorusi, którą zarządzał, pracowało i pracuje kilku kapłanów z diecezji drohiczyńskiej.
Spoczął obok bp. Łozińskiego
Ciało śp. kard. Kazimierza Świątka spoczęło w świątyni, gdzie pochowany jest jego wielki poprzednik, pierwszy biskup piński sługa Boży Zygmunt Łoziński. Beatyfikacja bp. Zygmunta Łozińskiego leżała mu głęboko na sercu. W ubiegłym roku, na kilka dni przez wypadkiem, którym rozpoczęła się jego śmiertelna choroba udzielił na potrzeby filmu dokumentalnego wywiadu nt. duchowych związków z bp. Łozińskim. Wówczas także odprawił jedną z ostatnich Mszy sw. w pińskiej katedrze i nawiedził grób sługi Bożego bp. Łozińskiego.
W wywiadzie tym mówił: „Z bp. Zygmuntem Łozińskim spotkałem się tylko raz. Było to w Baranowiczach w 1927 r. (...), udzielał sakramentu bierzmowania. Byłem wtedy także kandydatem do tego sakramentu. Pamiętam, że gdy podszedł, stało się coś, co było dla mnie znakiem symbolicznym. Według starego rytu bierzmowania, biskup uderzał prawą ręką po policzku. Jakoby mianował na rycerza wiary katolickiej. Gdy podszedł do mnie, to nie tylko dotknął, ale porządnie uderzył. I wtedy, jako gimnazjalista zapamiętałem to. Wytłumaczyłem sobie to uderzenie biskupa, dopiero wtedy, gdy zaczęli mnie tłuc i bić. Zrozumiałem, że on jakby przeczuwał, co mnie czeka i jakie będzie to życie kapłańskie.
Następne spotkanie było już przy jego trumnie. On umiera w 1932 r., a ja w 1933 r. zdaję maturę i jadę na zamknięte rekolekcje maturalne do Pińska. Tam prefekt, który zebrał maturzystów, zaproponował nawiedzenie trumny bp. Łozińskiego w podziemiach tej katedry. (Można było przez szczelinę dotknąć trumny, wypowiedzieć jakąś prośbę i odmówić modlitwę „Ojcze nasz” - przyp. red.).
Ja, co do tego typu zachowania byłem podejrzliwy. Taka była moja natura. Byłem przede wszystkim sportowcem. Potem byłem kawalarzem i żarty trzymały się mnie na każdym kroku. Jako ostatni dotknąłem trumny i uciekłem. Potem pomyślałem jednak sobie, że zachowałem się niepoważnie. Wróciłem powtórnie i pobożnie, jak cielątko uklęknąłem, włożyłem rękę i wypowiedziałem dwie prośby: Pierwsza - Księże Biskupie spraw, abym do końca życia był wiernym sługą Chrystusowym, myśląc, abym był dobrym, praktykującym katolikiem. O powołaniu kapłańskim nie było wtedy mowy, bo zostałem już studentem filologii w Wilnie, a druga prośba - aby moja mama żyła jak najdłużej.
Kiedy wyszedłem, coś ze mną się stało i mówię kolegom, że do Wilna nie jadę. Wstępuję do seminarium i chcę być księdzem i biorę pod uwagę tylko seminarium pińskie. Koledzy zareagowali na to śmiechem, uznając że jest to mój najlepszy kawał. (...)
Złożyłem podanie do Pińska, a rektor ks. kan. Wasilewski, po kilku dniach przesłał odpowiedź, że zostałem przyjęty tylko w drodze wyjątku, gdyż lista kandydatów była już zamknięta (...).
Bp Łoziński te moje młodzieńcze prośby dosłownie przyjął i wypełnił. Zostałem kapłanem - sługą Chrystusowym, a moja mama żyła 92 lat, więc pretensji nie miałem.
Dalej było moje życie: kamery śmierci, widoki rozstrzeliwania, krwawe dezynfekcje, wywózki i konania. Miałem jednak zawsze łączność z bp. Łozińskim. Mówiłem mu wtedy: Ty mnie zrobiłeś kapłanem, to teraz pilnuj mnie, strzeż i ratuj! Tak też jest od 71 lat i nie ma dnia, w którym nie zwracałbym się do bp. Łozińskiego, dziękując, przepraszając i prosząc.
Tutaj 37 lat byłem proboszczem. Gdy wróciłem z obozu, podszedłem do jego trumny i powiedziałem: Melduje Ci, że skończyłem «uniwersytet ludowy», trwający 10 lat. Teraz przygotowany już jestem chyba do pracy wśród sowietów. Jednak, umawiamy się, to Ty będziesz tutaj proboszczem, a ja będę twoim wikariuszem. Każdego dnia będę przychodził, abyś pokazał, co mam robić, a wieczorem, zdam rachunek. Każdego dnia byłem przy jego trumnie (...)”.
Człowiek wielkiego zawierzenia
Ci, którzy mieli możliwość zetknięcia się ze śp. kard. Kazimierzem Świątkiem, pamiętają, że był to człowiek wielkiego zaufania Bogu, szczególnie w najtrudniejszych momentach życia. Nie poddawał się i pracował do końca, wprawiając w zdumienie, jak ten człowiek, w wieku prawie 100 lat, może przemierzać różne kraje, nie mówiąc o własnych diecezjach, aby dawać świadectwo zatroskania o powierzony mu ukrzyżowany Kościół.
Jednocześnie był on też obdarzony poczuciem humoru i dystansu w stosunku do otaczającej go rzeczywistości oraz do własnej osoby.
Często powtarzał, że powinniśmy zawsze być wdzięczni Bogu za to, że zachowuje nas, daje nam czas i możemy świadczyć o nim. Nie różnimy się przecież niczym, od tych, których kości rozsiane zostały w nieznanych mogiłach i nigdy nie doświadczyli wolności.
Odnosząc się zaś do swego wieku, mawiał, że czuje się jakby zawieszony pomiędzy niebem i ziemią.