Śliczna, śliczna, jak różany kwiat… W upalny piątek od rana słychać było ten śpiew na 26-kilometrowej trasie z Przemyśla do Kalwarii. Z żalem, że nie mogę uczestniczyć w tej radości, której nie potrafi umniejszyć żaden trud, zatrzymywałem się co kilka kilometrów i zza zakrętów, z bocznych dróg nasłuchiwałem tego radosnego śpiewu. W większości ludzie młodzi, ale w każdej grupie byli i starzy pątnicy, którzy jak stare dobre wino dbali o porządek, ducha modlitwy, a nade wszystko we wspominkach opowiadali, jak to ongi bywało, kiedy szło się w spokoju, niezmąconym przez samochody, z plecakami, których nie wiozły stalowe maszyny, ale które niosły pątnicze plecy.
Zatrzymałem się przy kaplicy cudownego źródełka i nieco z ukrycia kontemplowałem wysiłek, który już dosłownie oddawał prawdę tytułu tej refleksji. Pochylone sylwetki pątników mających już w nogach przeszło 20 kilometrów z trudem pokonywały kolejne metry. Ostatnie dwa kilometry na Kalwarię to topograficzny podręcznik życia duchowego. Jak wiadomo, najistotniejszą jego cechą jest cierpliwość. Adepci duchowego wzrostu dysponują ogromem zapału, ale czasem brak wytrwałości, kiedy postęp nie spełnia naszych oczekiwań. Pochyleni, podnosząc głowę, widzimy zakręt i mamy nadzieję, że już za nim zobaczymy napis „Kalwaria”. Jednak nie, jeszcze nie teraz. Ale oto kolejna serpentyna. Zmęczony myślisz - to już z pewnością ostatnia. Też nie. I tak kilka razy, aż wreszcie JEST.
W nagrodę spotyka cię, przynajmniej w kilku miejscach noclegowych, doświadczenie obce już większości takich miejsc. Stodoła, świeży zapach siana. Po chwili wytchnienia wyciągasz z plecaka maleńką miskę i wlewając zimną, studzienną wodę doświadczasz czasów, które cywilizacja jacuzzi zniszczyła już niemal zupełnie. Pierwszy rekonesans - dostrzegasz znajomych właścicieli kramów i tych, którzy po raz pierwszy próbują skorzystać na tak wielkiej liczbie ludzi. Nie, nie trzeba mieć im za złe, że są. To od zawsze wpisuje się w krajobraz Kalwarii. Zmienia się tylko asortyment, ale teraz jest lepiej niż dawniej. Policja, straż graniczna bardzo dbają o porządek i w czasie nabożeństw zupełnie nie słychać odgłosów i gwaru z tych miejsc… A kiedyś, było tu bardzo gwarnie - jakby na złość - w czasie wieczornych Mszy św. Pamiętam konsternację podczas Eucharystii sprawowanej przez metropolitę krakowskiego, kard. Macharskiego - jakby się diabeł uwziął. Z szacunkiem trzeba odnotować dbałość służb mundurowych.
Centralnym punktem wszystkich dni są wieczorne Eucharystie. Minął czas, kiedy dla wielu były one antraktem w oczekiwaniu na wieczorne koncerty. Długie minuty, jakie wielu kapłanom zajmuje rozdzielanie ciała Pańskiego, dobrze świadczą o pątnikach. Nie ma też masowego oblegania konfesjonałów, co świadczy o pracy duszpasterzy zachęcających, aby już przed wyruszeniem skorzystać z sakramentu pokuty. Daje to szansę tym, którzy rzeczywiście chcą tu na Kalwarii pod okiem Maryi porządkować kręte nieraz drogi swojego życia.
Eucharystia spina wszystkie słowa wypowiedziane przez pątników, którzy fizycznie w czasie drogi i duchowo przed obrazem Matki Słuchającej „wspinają się” na kolana Maryi, by jej opowiedzieć to, o czym nie mówią nikomu. Wpatrzone w obraz Matki pątnicze oczy, nieraz dostrzegalnie przepełnione łzami, widoczny i słyszalny szept to zmaterializowany obraz pięknej opowieści katechetycznej opowiedzianej przez biskupa Adama w piątkowy wieczór w czasie homilii. To stamtąd pochodzi sparafrazowany tytuł refleksji. Oto po stworzeniu świata, w siódmym dniu Bóg odpoczął. Ponieważ wszystko, co Bóg uczynił, było bardzo dobre, stworzenia pośpieszyły z darami wdzięczności. Każde niosło coś szczególnie wartościowego. Na końcu szedł człowiek i miał puste ręce. W długiej kolejce donatorów zastanawiał się, co zrobić, co dać Panu Bogu. Nic nie mógł wymyślić. Kiedy zatem zbliżył się do Boga, wspiął się na Jego kolana i wyszeptał mu do ucha - Kocham cię! I Bóg się uśmiechnął. Tego roku Bóg z pewnością miał wiele okazji do uśmiechu.
Zamyślenia pątniczych serc ujawnił Metropolita Przemyski w sobotnim spotkaniu podczas Eucharystii. Zachęcał, aby w domu Matki zadumać się nad czekającymi wyborami i wymodlić dar Ducha Świętego, by wybrać ludzi troski o dobro społeczne, a nie tych, którzy ufają jedynie w mamienie obietnicami i korzystny medialny PR. Upomniał się o zachowanie małych szkół - ośrodków kultury i miejsc zapewniających godziwą przyszłość tych najmniejszych ojczyzn. Dobrze, że wśród obecnych byli ludzie dziś pełniący ministerialne i wojewódzkie funkcje. Byli, ale czy słuchali, a słuchając, usłyszeli? Czas pokaże.
Wieczorne nabożeństwa pieczołowicie przygotowane przez kalwaryjskiego kaznodzieję o. Jana Grzywnę spinały kolejne dni pątniczych spotkań z Maryją. Liczba pragnących dotknąć kolan Matki rosła do tego stopnia, że w niedzielę prawie nie zdążyli na celebrację bp Marian Rojek i nasze diecezjalne radio. A byłoby szkoda. Homilia Księdza Biskupa to ważne, bardzo ważne dopowiedzenie do Wielkiego Odpustu. Nie wszystkie nasze prośby zanoszone w tym roku, a może i przez wiele poprzednich lat zostają według naszych ocen spełnione. Zda się, że Bóg milczy, może nawet odnosimy wrażenie, że jest obojętny i pytamy, dlaczego tak jest. Ksiądz Biskup w mocy Ducha wskazał na Bożą ekonomię, logikę i mądrość. Mówił: „Żyjące pod sercem matki dziecko, bezpieczne i, jak mu się wydaje, spełnione, dziwi się i pyta matkę: po co mi rosną uszy, zaczynają mi przeszkadzać coraz dłuższe ręce, i te nogi zajmują tyle miejsca, po co to wszystko, mamusiu? Gdyby było takie jak my, pewnie by się buntowało. Nawet to robi, kopiąc nocami i dając w ten sposób znać o swoim niezadowoleniu. A po dziewięciu miesiącach wszystko staje się jasne. To wszystko było potrzebne. I tak będzie z nami po tych „dziewięciu miesiącach” doczesności. Wszystko okaże się potrzebne, i dowiemy się, że warto było się wspinać na kolana Matki, choć może z każdym rokiem było trudniej, brakowało wiary. A jednak.
Kiedy 15 sierpnia od rana ze wzgórza kalwaryjskiego wyruszają pielgrzymki wracające do swoich parafii, poranne Msze św. uwielbiają Maryję Wniebowziętą. Wczesnym popołudniem przy bramie przemyskiej czekają na pątników ich bliscy, krewni, przyjaciele. W rękach mają kwiaty. Wzruszające powitania, uściski. W wielu sercach budzi się pytanie - czy za rok też się uda? Póki co świadkowie, którzy wspięli się na kolana Matki, wracają do nas, aby nam o tym opowiedzieć. Nadstawmy uszu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu