Kurialne archiwum pozbywa się ostatnio patyny przeszłości, a to dzięki częstym prośbom ludzi z różnych stron Polski i świata o dane o ich przodkach. W szaleństwie umierającej praktyki epistolografii, ludzie szukają czegoś trwałego, fundamentu swojego „dzisiaj” i ratowania przed niebytem nieznanego jeszcze jutra.
Z pewnością, stojąc nad grobami bliskich, myśl ta przedrze się do naszej świadomości. Może więc wróćmy do praktyki wypominków. Może inaczej - do celebracji próśb za wieczny pokój zmarłych. Dziś leżą gotowe formularze na bocznych ołtarzach. A kiedyś bywało tak: - Weź wydrzyj kartkę ze środka zeszytu, weź długopis i chodź tutaj. Siadało się przy stole kuchennym. W różnych miejscach kuchni siedział ojciec, dziadek, mama i zaczynało się. Prowodyrem była babcia. Powoli, z namaszczeniem dyktowała: „za zbawienie: Wawrzyńca, Marynki…”, a widząc zdziwione spojrzenie wyjaśniała: „W Ameryce umarła. Nie chciała jechać, ale kazali, to i pojechała. Nie ułożyło się jej. Do dziś widzę ją, jak tak strasznie płacze…”. Po chwili ojciec nieco nieśmiało proponuje: „Napisz za ks. Toporowskiego”. I znów, widząc, że ciekawi mnie ten ksiądz, dodaje: „To greckokatolicki proboszcz sprzed wojny. Jak wybuchła wojna, uciekł do Rosji. Tam zmuszali go do przejścia na prawosławie, nie ugiął się. Dziesięć lat spędził na Syberii. Męczennik”.
A potem, w kościele, kiedy słyszałem te imiona, byłem ważny - to ja je pisałem. I przez to pisanie wiele dowiedziałem się o moich korzeniach. A dziś? Cóż, kartek jest dużo. Historii też. Czasu dla siebie jakby za mało i miłości też coraz mniej.
Pomóż w rozwoju naszego portalu