Dla rodzica to kolejny obowiązek wożenia dziecka do kościoła. To nowe kolory w kalendarzu ściennym i powiadomienia w telefonie. Pojawia się czerwona lampka, bo trzeba przypomnieć sobie gdzie chrzciliśmy dziecko, pojechać i odebrać metrykę chrztu św. Kancelarie parafialne działają krótko i przeważnie w godzinach popołudniowych. Przebić się przez miasto samochodem graniczy z cudem. Czasem trzeba wykłócić się z księdzem proboszczem o pozwolenia na udzielenie sakramentu w innej parafii. Dziecko traci jedyny dzień wolny, bo ma obowiązek przyjść na wyznaczoną Mszę św. w niedzielę. A przecież należy mu się odpoczynek…
Jeżeli tak bardzo narzekamy i jest to problem w wielu rodzinach, to dlaczego zgadzamy się, żeby nasz syn czy córka do tego sakramentu przystąpili? Bo taka jest tradycja w rodzinie? Czy może babcia się obrazi, że tego nie robimy, a szkoda wprawić staruszkę w zakłopotanie? To może dzieci z klasy „pójdą” i my też wyślemy naszą pociechę, żeby nie czuła się osamotniona i nie narażała się na wytykanie palcem?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Najważniejsza jest perspektywa. Jeżeli rodzice przyjmą narrację, że przygotowanie do sakramentu Eucharystii to kolejny obowiązek czy powinność, to te kilka miesięcy do wiosny będzie przebiegać tak jak to opisałem wyżej. Jeżeli natomiast postawimy sprawę w zupełnie inny sposób, może się okazać, że będzie to bardzo radosny czas, nie tylko dla dziecka, ale dla całej rodziny.
Bardzo mi się spodobały słowa księdza w parafii, w której mój syn przygotowuje się do Pierwszej Komunii Św. Powiedział on na pierwszym spotkaniu z rodzicami, że czas, w który właśnie wchodzimy będzie przede wszystkim możliwością przypomnienia sobie podstawowych prawd wiary. Kto to jest Bóg? Ile jest Osób Boskich? Czy Dusza ludzka jest nieśmiertelna? Odpowiedzmy szczerze w tym miejscu - ile my sami pamiętamy z naszej dziecięcej katechizacji? Nie bójmy się odpowiedzi. Okaże się w większości przypadków, że wiedza z katechizmu dawno wyleciała nam z głowy.
Reklama
Przypomnijmy sobie znów to słowo – perspektywa. Kiedy dziecko przygotowuje się do Komunii Św., to robi to razem z domownikami. Angażują się rodzice, rodzeństwo, często też dziadkowie. Z nudnego obowiązku wożenia dziecka do kościoła można wyciągnąć duchowe korzyści również dla siebie. Przyznajmy się przed samym sobą, kiedy tak naprawdę uczestniczyliśmy regularnie w jakimkolwiek nabożeństwie? Narzekamy często, że uciekają nam szybko święta Bożego Narodzenia, Wielkanoc i inne. A może dlatego, że nie przygotowujemy się do nich? Kiedy mieliśmy okazję uczestniczyć codziennie w roratach? Czy pamiętamy kiedy ostatnio w październiku przychodziliśmy do kościoła na różaniec?
Zatrzymajmy się na chwilę i przemyślmy sprawę. Jeżeli my jako rodzice zbliżymy się dzięki tym praktykom do Jezusa, to czy nasze dzieci nie zapragną jeszcze bardziej spotkania z Nim? Zobaczmy jaka reakcja łańcuchowa zachodzi w tym momencie. Młodsze rodzeństwo widząc zaangażowanie mamy i taty, a przede wszystkim starszego brata lub siostry też chce w tym uczestniczyć. Ta gorliwość może potem udzielić się innym – ciociom, wujkom, stryjkom, sąsiadom i znajomym. Nie rezygnujmy z tego dobrowolnie i nie traktujmy przygotowania do Pierwszej Komunii św. jako smutnego obowiązku.