Reklama

Mówią Przyjaciele ze „Środowiska” Ojca Świętego Jana Pawła II

Życie bez „Wujka”

W 1949 r. ks. Karol Wojtyła został przeniesiony z Niegowici do parafii św. Floriana w Krakowie. Wokół młodego kapłana zaczęli gromadzić się młodzi ludzie, studenci. Oni dali początek grupie Przyjaciół Ojca Świętego Jana Pawła II, którą w późniejszych latach nazwał „Środowiskiem”. W długim liście do swych krakowskich przyjaciół ze „Środowiska”, datowanym na 8 stycznia 1997 r. Ojciec Święty wspomina:
„Początki [«Środowiska»] sięgają parafii św. Floriana, na terenie której znajdował się «Nazaret» - dom studentek, a także Politechnika Krakowska. Wokół kościoła św. Floriana, od czasu kiedy tam przybyłem jako wikariusz - a był to rok 1949 - rozwinęło się duszpasterstwo akademickie, w obrębie którego zaczęło się także kształtować to, co później przywykliśmy nazywać «Środowiskiem«. Było to już poniekąd na dalszym etapie naszych kontaktów, które z początku miały charakter kościelny, liturgiczny, a w miarę poszukiwania możliwości pełniejszego duszpasterstwa indywidualnego rozwinęły się, zwłaszcza po moim odejściu od św. Floriana, przybierając stopniowo takie formy, jakie trzeba było znaleźć w ówczesnych warunkach”.
W „czasach stalinowskich”, w pierwszym okresie PRL-u, gdy panował terror policyjny i zastraszanie ludzi w atmosferze systemowej walki z religią i Kościołem, nie było łatwo prowadzić duszpasterstwa młodzieży i trzeba było działać niemal w konspiracji. Skupieni wokół Księdza Karola studenci nazywali go „Wujkiem” i takim dla nich pozostał do końca. Ojciec Święty wspomina: „Od katechezy prowadziła droga do powstawania takich środowisk, jak nasze, które nie ulegając naciskowi, starały się szukać form spotykania się i tworzenia wspólnot, wprawdzie nieformalnych, niemniej autentycznych”. W okresie świętofloriańskim wspólnotę tę nazywano „Rodzinką”, a gdy się poszerzyła, stała się „Środowiskiem”, które skupione było wokół swego duszpasterza - ks. Karola Wojtyły, najpierw wikariusza, potem biskupa, kardynała i Ojca Świętego.
Zwróciliśmy się z prośbą do osób ze „Środowiska”, aby wspominając ten niezwykły dla nich czas życia w stałym niemal kontakcie z Ojcem Świętym Janem Pawłem II, podzielili się swoimi odczuciami i refleksjami.

Niedziela Ogólnopolska 16/2005

Jerzy Rieger

Czarna Woda, kajaki, 1956 r.

Czarna Woda, kajaki, 1956 r.

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Stanisław Abrahamowicz

Od ponad 50 lat związany z krakowskim „Środowiskiem” Ojca Świętego. Kawaler Zakonu Rycerskiego Bożego Grobu w Jerozolimie. Rzecznik odpowiedzialności zawodowej Małopolskiej Okręgowej Izby Inżynierów Budownictwa w Krakowie

- Wiadomość o śmierci Ojca Świętego powaliła nas na kolana. Oboje z żoną tylko tak mogliśmy przyjąć ten fakt. To, że były łzy, to nic dziwnego, bo to szczególnie bliska nam Osoba. Tym bardziej że mieliśmy z żoną w tym roku w sierpniu umówione spotkanie z Nim w Castel Gandolfo na 50-lecie naszego małżeństwa, które On pobłogosławił.
Z tych kolan trzeba się jednak podnosić i żyć. Żyć tak, jak On nas uczył. A zwłaszcza jak uczył, kiedy już był papieżem.
Adresował do nas wiele pism. To jest spuścizna, która teraz, gdy przestało bić serce Ojca Świętego, nabiera szczególnego znaczenia. Trzeba ją na nowo odkrywać, poznawać i zachować...
Zanim do tego doszło, znałem Ojca Świętego jako „Wujka” - tak go nazywaliśmy - bo to były czasy, w których kapłan nie mógł się z młodzieżą pokazywać i działać. Ale było działanie. To było duszpasterstwo przy św. Florianie, były wycieczki - i te górskie, i kajakowe. Podczas Mszy św. śpiewaliśmy „gregoriankę”. To nas spajało, a On był naszym duchowym przewodnikiem i powiernikiem. U Niego się spowiadałem, On znał wszystkie moje sprawy.
To na jednej z wycieczek z „Wujkiem” poznałem moją żonę. 15 czerwca 1952 r. była wycieczka przez Magórkę do Bielska. Dojechaliśmy na nocleg do Kóz, gdzie w parafii wikariuszem był ks. Franciszek Macharski. Dojechały także dziewczęta z Bielska. Następnego dnia - w niedzielę rano wycieczkę rozpoczęliśmy Mszą św. Pamiętam, że śpiewaliśmy wtedy Missa de Angelis. Zachowało się zdjęcie z tej wycieczki, które znajduje się w Muzeum Jana Pawła II w Wadowicach. Tam też zobaczyłem po raz pierwszy swoją przyszłą żonę, wówczas 17-letnią maturzystkę. Tak się to zaczęło. Opieka duchowa, wychowanie... „Wujkowi” - myślę, że mogę tak powiedzieć - nie było z nami łatwo. Ja nie byłem człowiekiem, który od razu rozumiał, co należy robić i to robił... Byłem raczej typem człowieka, który bardziej kierował się uczuciami. Nie byłem intelektualistą tak jak „Wujek”, a to już jakoś utrudniało ten wpływ. Miałem też słabość do poezji, którą zresztą zdradziłem „Wujkowi”...
Przyjaźń z Ojcem Świętym od czasów akademickiej „Rodzinki”, która potem przerodziła się w „Środowisko”, to ważny wymiar mojego życia, który jakoś przenosi się na naszą rodzinę. Mamy troje dzieci. Najstarszy syn Jan został kapłanem i obecnie jest proboszczem w parafii Świętego Krzyża w Krakowie. Dwa lata młodsza córka jest inżynierem i dwa lata młodszy od niej syn Kuba - aktorem w Teatrze Polskim w Bielsku.
Po latach mogę powiedzieć, że wiele z tego, co najważniejsze i najwartościowsze w naszym życiu, wniósł „Wujek”. Widać to po naszych dzieciach i wnukach.
Kiedy Jego nowe życie, jako Ojca Świętego, zaczęło się na Watykanie, to pierwszy list do „Środowiska” napisał już 30 października 1978 r. Napisał w nim m.in.: „Skoro piszecie, że kajak zamieniłem na łódź, to widzicie, że trzeba mi teraz więcej wioślarzy, więcej siły duchowej, którą spodziewam się od Was otrzymywać przez Wasze modlitwy. Liczę na nie”.
Dzisiaj te słowa zmieniły dla nas swoje znaczenie, ale przez cały czas pontyfikatu miały one swoją odpowiedź w postawie wielu osób ze „Środowiska” w tym i w naszej.
Ojciec Święty odwzajemniał się tym, że zapraszał nas do siebie - czy to do Watykanu, czy do Castel Gandolfo. Spotykaliśmy się z „Wujkiem” - Ojcem Świętym z okazji świąt Bożego Narodzenia. Ostatnie takie spotkanie mieliśmy w styczniu 2003 r. Ojciec Święty jeszcze bardzo sprawnym głosem wtórował i śpiewał wespół z nami kolędy, a był to mocny śpiew. Muszę wyraźnie podkreślić, że nie nadużywaliśmy możliwości widywania się z Ojcem Świętym w przeświadczeniu, że zabieramy mu cenny czas. Dziś uważam, że było to błędne mniemanie, bo On wtedy odpoczywał. Nie była to chwila stracona dla Niego. Podczas tych spotkań wracał najchętniej do wspomnień, do wycieczek, do bycia z nami w tamtym najbardziej odległym czasie, tzn. przed czterdziestu, pięćdziesięciu laty.
Ojciec Święty zawsze był człowiekiem modlitwy i swoją postawą i przykładem uczył nas modlitwy. Przypominam sobie Jego biskupią konsekrację w katedrze Wawelskiej 28 września 1958 r. Przed konsekracją przez kilka dni modlił się w Tyńcu. A zaraz po święceniach wraz z młodymi przyjaciółmi był w Częstochowie, aby podziękować Matce Bożej. Pamiętam, jak podczas jakiejś wycieczki wyszedłem w nocy z szałasu i o coś się potknąłem. To były kolana Ojca Świętego, który klęcząc w ciemną noc, modlił się. Jak się modlił, to widzieliśmy podczas ostatniej Jego bytności w Polsce - na Wawelu czy w Kalwarii Zebrzydowskiej.
Gdy wyjechał do Watykanu, my co miesiąc spotykaliśmy się na wspólnej Eucharystii, którą dla „Środowiska” celebrował ks. inf. Obtułowicz u Braci Albertynów. Po śmierci ks. Obtułowicza jego obowiązki przejął mój syn Jan i to trwa do dziś. I to będzie trwało nadal, tylko w nieco innym wymiarze. Przedtem modliliśmy się o pomoc Bożą dla „Wujka”, a teraz będziemy się modlić do Boga za wstawiennictwem „Wujka” o pomoc dla nas...
To, kim był, zobowiązuje nas do tego, kim my mamy być, i to jest przesłanie adresowane do wszystkich, do wielopokoleniowego grona tych, którzy byli w kontakcie z Ojcem Świętym, ale i do wszystkich Polaków. I daj Boże, aby dzięki temu Polska stała się inną, lepszą Polską.

Reklama

Maria Rybicka

Związana ze „Środowiskiem” Ojca Świętego Jana Pawła II od 1957 r.

- Ojcu Świętemu zawdzięczam piękną młodość i - mimo różnych trudnych chwil - piękne życie. Przyjaźń z Ojcem Świętym była czymś niezwykłym dla mnie i dla całej mojej rodziny.
Do grupy osób skupionych przy Nim weszłam w 1957 r. Stało się to dzięki mojemu późniejszemu mężowi, Krzysztofowi. Poznaliśmy się na studiach. Można powiedzieć, że ten początek był dla mnie całkowicie przypadkowy - jak mawiał potem mój śp. mąż, „wygraliśmy ten los na loterii - bez żadnej własnej zasługi”. Właśnie w 1957 r. pierwszy raz pojechałam w Bieszczady, a potem na spływ kajakowy po Krutyni z „Wujkiem” i całą grupą, później zwaną „Środowiskiem”. Dzieje tej grupy - na prośbę Ojca Świętego - spisaliśmy w książce Zapis drogi, wydanej przez Wydawnictwo św. Stanisława.
Jestem jakby kolejnym pokoleniem studentów ze środowiska „Wujkowego”. Było to już po okresie Jego wikariatu u św. Floriana, w momencie gdy starsi członkowie z grupy już się pobierali. Po Październiku ’56 nastała pewna odwilż polityczna, ale i tak w grupie obowiązywała dyskrecja. Do naszego grona - ze względów bezpieczeństwa - nie przychodził każdy, kto chciał, ale z polecenia zaufanych osób. Wspólnota rozwijała się. Z tych różnych par koleżeńskich powstawały często pary narzeczeńskie, a potem małżeńskie. Wreszcie przyszedł czas na nasze małżeństwo, które „Wujek” pobłogosławił w 1961 r. w katedrze na Wawelu.
Wracając do najwcześniejszych wspomnień, trzeba powiedzieć, że nasze wspólnotowe życie nie ograniczało się do wypraw górskich i kajakowych czy różnych „imprez” w ciągu roku, ale wpływało na kształtowanie się w nas światopoglądu zupełnie innego od tego, jaki lansowały władze komunistyczne. Ksiądz, który z jednej strony śmiał się z nami, a czasem i z nas żartował, z drugiej - naprowadzał na poważne tematy. Było zazwyczaj tak, że ktoś coś powiedział, poruszał jakiś problem i zaczynała się dyskusja. On najpierw słuchał, słuchał i kiwał głową. A gdy już wszyscy się wypowiedzieli, włączał się do rozmowy. „Tak myślicie? - pytał. - Tak myślicie? Posłuchajcie, co ja mam do powiedzenia”. I zabierał głos. Często burzyliśmy się i protestowaliśmy względem tego, co do nas mówił. Nigdy jednak nie używał swego autorytetu w ten sposób, że ogłaszał ex cathedra: „Ja jestem księdzem i wiem lepiej”, ale starał się nas przekonać. Był dla nas prawdziwym autorytetem. Budował go swoim postępowaniem i swoją mądrością, wiedzą, bezpośredniością i traktowaniem nas z pełnym szacunkiem. Jeśli miało się problemy, to przychodziło się do Niego - jeszcze na Kanoniczą - porozmawiać, i nikt nie wstydził się mówić szczerze o sobie i swoich problemach, nic nie ukrywając, żeby wydać się lepszym.
Oczywiście, kontakt z „Wujkiem” był najłatwiejszy wtedy, gdy był jeszcze „zwykłym” księdzem. Ale i kiedy został biskupem, podkreślił, że „«Wujek» zawsze będzie «Wujkiem»”, i te kontakty też były intensywne. Chrzcił nasze dzieci, wspierał w trudnych chwilach, w nieszczęściach. Wtedy mieliśmy w Nim oparcie i zawsze mogliśmy na Niego liczyć.
Był taki okres w mojej rodzinie - dzieci małe, a my intensywnie pracowaliśmy naukowo, szczególnie mąż, ale i ja też wtedy robiłam doktorat - gdy z naszej strony było mniej tego kontaktu w ciągu roku. Za to rekompensowaliśmy te braki w czasie wakacji.
Na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych skończyły się wędrowne kajaki z „Wujkiem” - wtedy był przecież już kardynałem - zaczęła się era wakacji stacjonarnych nad jeziorami - też z „Wujkiem,” z kajakami i namiotami.
Październik 1978 r. był dla nas wstrząsem: szczęściem, smutkiem, że Go tracimy, radością - wszystkim naraz. Zupełnie nie przypuszczaliśmy, że dalsze kontakty będą możliwe. Tymczasem pierwszy raz udało nam się odwiedzić Ojca Świętego w Rzymie już w 1979 r. w czasie świąt Bożego Narodzenia. Byliśmy wtedy przez rok w Genewie, gdzie mąż pracował jako fizyk w Instytucie CERN, i wówczas marzyło się nam, by odwiedzić Ojca Świętego. Napisaliśmy do obecnego abp. Dziwisza, prosząc o audiencję. Zgłosiliśmy się przed Wigilią i po wzruszającym powitaniu zostaliśmy zaproszeni na wspólne kolędowanie. I tak to się zaczęło - jakby od nowa. Później, ile razy była możliwość, choć na chwilę jeździliśmy do Ojca Świętego.
W 1980 r. wracaliśmy do Polski w dniu podpisania Porozumień Gdańskich. Potem był zamach na życie Ojca Świętego, stan wojenny. Nastąpiła przerwa. A potem zaczęła się nadzwyczajna przygoda. Mąż miał przez cały czas eksperymenty w Genewie - po roku przerwy wypuszczono go za granicę. Znów mógł - czasem i z nami - odwiedzać Ojca Świętego w Rzymie lub Castel Gandolfo, rozmawiać z Nim przez telefon i przedstawiać mu szczegóły naszej ówczesnej, polskiej rzeczywistości ze strony zwykłych, świeckich ludzi, nie tylko nas, ale i wielu osób związanych z opozycją. Wtedy prowadziliśmy z Nim wiele zasadniczych rozmów, które silnie wpłynęły na nasze dalsze ukształtowanie...
Ostatni raz byłam u Ojca Świętego z dziećmi i wnukami już po śmierci męża. Było to po Bożym Narodzeniu 2003 r. Ojciec Święty już się źle czuł, ale zażądał opowieści o chorobie męża - zresztą w czasie tej choroby kilkakrotnie do niego telefonował. On sam nic się nie zmienił. Pomimo tej zasadniczej fizycznej zmiany - z superwysportowanego młodego księdza do stanu pochylonego, niesprawnego, starego człowieka - w swoim zachowaniu nie tylko w kontakcie z nami, ale i z ludźmi na całym świecie zachował całą swoją naturalność i ciepło.
Oprócz spotkań były też listy. Były to tzw. listy sprawozdawcze mojego męża, potem już krótsze, moje. Ostatni list, będący odpowiedzią na mój, z życzeniami świątecznymi, otrzymałam od Ojca Świętego w połowie stycznia tego roku.
I tego wszystkiego będzie teraz szalenie brakowało. To koniec pewnej epoki w naszym życiu - i w życiu całego świata. Tak naprawdę to zaczęliśmy się już do Niego modlić... A ci, którzy dopiero zaczynają dorosłe życie, mam nadzieję, zapamiętają Go i zaczną sięgać do tego, co nam pozostawił, i zmieniać siebie, i świat.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Jerzy Rieger

Muzyk, wykładowca Akademii Muzycznej w Krakowie, od 50 lat związany z krakowskim „Środowiskiem” Ojca Świętego.
Poznał ks. Karola Wojtyłę przez swego brata Janusza - wówczas ministranta w kościele św. Floriana

- Miałem to szczęście - wspomina - że jako szesnastolatek trafiłem do grupy młodych ludzi, którzy skupili się wokół osoby ks. Karola Wojtyły. Zawdzięczam mu piękną młodość i wiele cudownych wspomnień, także z wycieczek górskich czy kajakowych.
Był wspaniałym współwędrownikiem, grał z nami w piłkę, jeździł na nartach i pływał na kajakach, ale sprowadzał nas na grunt religijny. Zawsze w czasie wypraw była codzienna Msza św., odprawiana na ołtarzach z wioseł, z kamieni. Nosił w swoim plecaku cały ekwipunek służący do odprawiania Liturgii. Był księdzem, potrafił utrzymać konieczny dystans, ale zawsze można było liczyć na rozmowę, radę, duchowe wsparcie w różnych życiowych sytuacjach. To był człowiek serio - wszystko, co robił, miało swój czas i swoje znaczenie. Każde słowo czemuś służyło, nawet piosenka. Dziś nasuwa mi się myśl, że podnoszenie kondycji było także w pełni świadomym kształtowaniem swojej osobowości, również w sensie fizycznym.
Był człowiekiem głębokiej modlitwy - pamiętam takie wydarzenie: jako zupełnie „zielony” kajakowicz dostąpiłem zaszczytu płynięcia z „Wujkiem” w jednym kajaku. Z braku doświadczenia strzelił mi do głowy pomysł, żeby postawić żagiel, który złapał wiatr i sytuacja groziła wywróceniem kajaka. Spojrzałem z niepokojem na „Wujka” - nawet nie drgnął. Spokojnie modlił się, zupełnie wyłączony z rzeczywistości.
Był dla nas autorytetem, który tak bardzo jest potrzebny młodzieży; miał zdolność kształtowania drugiego człowieka swoją osobowością, sposobem myślenia.
Jest oczywiste, że dzisiaj, gdy odszedł do Pana, cisną się do oczu łzy i ogarnia smutek, ale jak sobie uświadomimy, że dla Ojca Świętego spełniło się już ostateczne Totus Tuus (Cały Twój), jak sobie uświadomimy, że przez cały Pontyfikat mówił do nas: „Nie lękajcie się!”, że w ostatniej chwili powiedział: „Bądźcie radośni, bądźcie pogodni” - to mam takie głębokie przekonanie, że ustawił nam wszystko we właściwych proporcjach, a nasz smutek i żal nie mogą się przerodzić w rozpacz.

Leszek Nowosielski

Absolwent Politechniki Krakowskiej od przeszło 50 lat związany z krakowskim „Środowiskiem” Ojca Świętego, uczestnik m.in. zimowiska narciarskiego z ks. Karolem Wojtyłą w Ochotnicy Górnej

- Miał jakąś przedziwną umiejętność kontaktowania się wzrokiem z człowiekiem, który czuł się w Jego obecności nie pyłkiem, lecz bliźnim.

2005-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Maj przy kapliczkach

Zdarza się minąć je, nawet jadąc główną drogą, częściej jednak stoją w miejscach zacisznych. Po co stawiano Maryjne kapliczki? Najczęściej żeby podziękować. Albo uczcić Matkę Bożą. Człowiek, który „lubi się z Maryją”, wie, o co chodzi.

Źródła mówią, że w Polsce nabożeństwa majowe przy kapliczkach przydrożnych odprawiane były od lat 70. XIX wieku. Ale takie zbieranie się dla oddania czci Maryi nie jest naszym autorskim pomysłem, bo choćby w Żywocie św. Filipa Nereusza (1515-95) czytamy, że gromadził on dzieci przy obrazach i figurach maryjnych, gdzie wspólnie śpiewali pieśni, składali kwiaty oraz duchowe ofiary i wyrzeczenia. A żyjący jeszcze wcześniej król hiszpański Alfons X Mądry (1221-84) zalecał swoim poddanym wieczorne gromadzenie się wokół figur Matki Bożej na modlitwę właśnie w maju.

CZYTAJ DALEJ

Twórca pierwszej reguły

Niedziela Ogólnopolska 19/2023, str. 20

[ TEMATY ]

Św. Pachomiusz Starszy

commons.wikimedia.org

Św. Pachomiusz Starszy

Św. Pachomiusz Starszy

Ojciec Pustyni, ojciec monastycyzmu.

Urodził się w Esneh, w Górnym Egipcie. Jego rodzice byli poganami. Kiedy miał 20 lat, został wzięty do wojska i musiał służyć w legionach rzymskich w pobliżu Teb. Z biegiem czasu zapoznał się jednak z nauką Chrystusa. Modlił się też do Boga chrześcijan, by go uwolnił od okrutnej służby. Po zwolnieniu ze służby wojskowej przyjął chrzest. Udał się na pustynię, gdzie podjął życie w surowej ascezie u św. Polemona. Potem w miejscowości Tabenna prowadził samotne życie, jednak zaczęli przyłączać się do niego uczniowie. Tak oto powstał duży klasztor. W następnych latach Pachomiusz założył jeszcze osiem podobnych monasterów. Po pewnym czasie zarząd nad klasztorem powierzył swojemu uczniowi św. Teodorowi, a sam przeniósł się do Phboou, skąd zarządzał wszystkimi klasztorami-eremami. Pachomiusz napisał pierwszą regułę zakonną, którą wprowadził zasady życia w klasztorach. Zobowiązywał mnichów do prowadzenia życia wspólnotowego i wykonywania prac ręcznych związanych z utrzymaniem zakonu. Każdy mnich mieszkał w oddzielnym szałasie, a zbierano się wspólnie jedynie na posiłek i pacierze. Reguła ta wywarła istotny wpływ na reguły zakonne w Europie, m.in. na regułę św. Benedykta. Regułę Pachomiusza św. Hieronim w 402 r. przełożył na język łaciński (Pachomiana latina). Koptyjski oryginał zachował się jedynie we fragmentach.

CZYTAJ DALEJ

Dzień Europy: Europa w wizji Jana Pawła II

2024-05-09 10:39

[ TEMATY ]

św. Jan Paweł II

dzień europy

Karol Porwich/Niedziela

9 maja przypada Dzień Europy. Stanowi to doskonała okazję dla przypomnienia myśli europejskiej Jana Pawła II. Europa była dlań ważną przestrzenią kulturową, w której budowę chrześcijaństwo nie tylko wniosło wielki wkład, ale nadal może być cennym czynnikiem inspiracji na przyszłość. Jednocześnie od początku swego pontyfikatu - doceniając "wschodnie płuco" Europy - zabiegał o reintegrację kontynentu, co zostało zwieńczone włączeniem do europejskich struktur krajów Europy środkowej w 2004. Dokonania Jana Pawła II w tym zakresie predestynują do zaliczenia go w poczet "Ojców zjednoczonej Europy". Przypominamy analityczny tekst na ten temat.

Europa dla Jana Pawła II była nie tylko pojęciem geograficznym lecz przestrzenią kulturową, w której myśl starożytna (grecko-rzymska) spoiła się z religijną tradycją judeochrześcijańską. Formułował więc wizję zjednoczonej Europy w nawiązaniu do jej bogatego kulturowego i religijnego dziedzictwa, podkreślając dziejową rolę chrześcijaństwa. Nieustannie apelował o wierność tym korzeniom i uwzględnienie ich we współczesnych działaniach związanych z integracją kontynentu. A polskość w integralny sposób wiązał z europejskością.

CZYTAJ DALEJ
Przejdź teraz
REKLAMA: Artykuł wyświetli się za 15 sekund

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję