Siostra Beata Piekut wysiadła z tramwaju niedaleko Franciszkańskiej i - nie spiesząc się - poszła w kierunku Kurii Arcybiskupiej. Zupełnie nie miała ochoty na to spotkanie, ale nie było wyjścia. Kilka dni temu zadzwoniła do niej przełożona z wyraźnym poleceniem.
- Siostro, proszę się zgłosić do arcybiskupa Wojtyły i wybadać, czy nie zająłby się sprawą Faustyny - poleciła. - Może mógłby to popchnąć w Rzymie.
- Matko, ja? - zdziwiła się siostra Beata. - Przecież ja się na tym zupełnie nie znam.
- Ale znała siostra Faustynę, prawda? To na razie wystarczy.
Tak, znała ją. Jednak wtedy ani ona, ani inne zakonnice ze Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia nie wiedziały, że ta prosta dziewczyna z okolic Łodzi miała mistyczne widzenia, w których Jezus uczył ją kultu Miłosierdzia Bożego. Niektóre nawet podśmiewały się z niej, nazywając ją „teologiem”, ponieważ nawet chwast potrafiła opisać jako przykład stwórczej mocy Boga. Ale już wtedy siostra Beata doświadczyła dziwnej rzeczy.
W 1936 roku została skierowana do Walendowa pod Warszawą. Opierała się, jak mogła, ponieważ przełożona zleciła jej zadanie kierowania kolonią karną dla kobiet skazanych za działalność przestępczą. Miała to robić tylko przez miesiąc, a potem wrócić do stolicy. Wtedy, wiosną, przyjechała tam Faustyna. Pewnego dnia podeszła do niej i zapytała:
- Dlaczego siostra taka smutna?
- Tęsknię za Warszawą.
- Ale przecież siostra tak szybko stąd nie wyjedzie...
- To co, mam tutaj umrzeć?
- Nie, siostra zostanie tu, jednak nieco dłużej niż sobie planuje. A ja, w przeciwieństwie do siostry, długo tutaj nie będę...
- Siostra chyba jakimś prorokiem się robi - burknęła Beata. - To niemożliwe, ja mam zostać w Walendowie dłużej, choć zostałam oddelegowana tylko na miesiąc, a siostra chce nas szybko opuścić, mimo że przyjechała tutaj na stałe?!
- Może dla siostry byłoby lepiej, żeby wyjechała, ale Pan Bóg to siostrze wynagrodzi.
Była zła na Faustynę, ale równocześnie ciekawa. Skąd wiedziała, co się wydarzy? W Wielki Piątek Beata otrzymała karteczkę z decyzją matki przełożonej. Miała zostać. Okazało się, że na 10 lat. A Faustyna rzeczywiście wyjechała. Dwa i pół roku później zmarła.
Dopiero wtedy zaczęły wychodzić na jaw jej mistyczne doświadczenia. Pojawił się „Dzienniczek”, w którym opisywała objawienia. Między innymi dzięki temu w czasie wojny bardzo się rozpowszechniło nabożeństwo do Miłosierdzia Bożego, a „Dzienniczek” przepisywano w dziesiątkach egzemplarzy. Różni zapaleńcy tłumaczyli go też na inne języki. Nie zawsze poprawnie. Skutek był opłakany. W 1959 roku Watykan wydał zakaz rozpowszechniania kultu Miłosierdzia Bożego w formach przekazanych przez siostrę Faustynę. Czy w takich okolicznościach możliwe było otwarcie jej procesu beatyfikacyjnego? Wydawało się to wielce nieprawdopodobne. Ale arcybiskup Wojtyła jechał do Rzymu, i to już jako metropolita krakowski, więc trzeba było skorzystać z okazji. Tylko dlaczego akurat ona musiała wykonać tę misję?
Weszła na pierwsze piętro pałacu arcybiskupiego i zapukała do drzwi kancelarii. Słysząc głośne „proszę”, uchyliła drzwi.
- Ksiądz arcybiskup za chwilę siostrę przyjmie - zakomunikował ksiądz przy biurku, gdy się przedstawiła.
Kilka minut później weszła do przestronnego salonu. Wojtyła wstał.
- Ekscelencjo, przysłała mnie matka przełożona - zaczęła. - Chodzi o siostrę Faustynę.
- Dobrze, że siostra przyszła. Mnie tu z Rzymu bombardują pytaniami o inaugurację jej procesu beatyfikacyjnego, a ja nic nie jestem w stanie powiedzieć. Niech siostra napisze mi przynajmniej życiorys Faustyny i prośbę o wszczęcie procesu.
Beatę zamurowało.
- Zdziwiła się siostra? - zapytał Wojtyła. - Jak to pogodzić, że Watykan wydaje zakaz kultu Miłosierdzia Bożego i jednocześnie pyta o proces beatyfikacyjny tej, która go rozpowszechniała? No cóż, matka prefekta Kongregacji ds. Świętych została uzdrowiona ze śmiertelnej choroby po modlitwie do Faustyny. Proszę przyjść szybko z papierami. Najdalej jutro, bo wyjeżdżam na Sobór.
- Ależ Ekscelencjo, ja nie mam takich kompetencji, a matki generalnej nie ma w Łagiewnikach.
- Niech siostra pisze, o resztę się nie martwi, bo przecież za to siostry nie powieszą.
Rada nierada wróciła do domu i zabrała się za pisanie. Zebrała dostępne w klasztorze dokumenty i usiłowała sklecić z nich jakąś spójną całość. Dopadły ją wątpliwości. Przecież nie znała nawet zasad postępowania procesowego. Kiedy ponownie pojawiła się u arcybiskupa, była jeszcze bardziej zgaszona niż poprzednio. Niepewnie wręczyła maszynopis Wojtyle. On uważnie go przeczytał.
- Z tym pojadę do Rzymu - powiedział.
- Ekscelencjo, martwię się brakiem podpisu matki generalnej. Może lepiej poczekać na nią...
- Jak się boi, jak się boi - uśmiech nie znikał z twarzy arcybiskupa. - Nie oddam siostrze pisma, bo jutro wyjeżdżam. Niech siostra będzie spokojna. I z siostry pismem załatwię wszystko, co będę mógł.
Proces beatyfikacyjny siostry Faustyny na szczeblu diecezjalnym rozpoczął się z polecenia arcybiskupa Wojtyły w następnym, 1965 roku. Wiosną roku 1978 watykańska Kongregacja Nauki Wiary zdjęła interdykt zakazujący rozpowszechniania kultu Miłosierdzia Bożego w formach przekazanych przez siostrę Faustynę. Pół roku później Karol Wojtyła został wybrany na Stolicę Piotrową. W książce „Wstańcie, chodźmy” Jan Paweł II napisze:
„Dane mi było rozpocząć procesy kanonizacyjne wielkich chrześcijan związanych z krakowską archidiecezją. Później, jako biskup Rzymu, mogłem stwierdzać heroiczność ich cnót, a po zakończeniu procesów wpisywać ich w poczet błogosławionych i świętych.
Pamiętam, że podczas wojny, gdy byłem robotnikiem w fabryce «Solvay», miejscu, które łączy się z Łagiewnikami, nieraz chodziłem do grobu s. Faustyny, gdy jeszcze nie była ogłoszona błogosławioną. To wszystko było przedziwne, nie do przewidzenia, gdy się brało pod uwagę, że to była prosta dziewczyna. Czy mogłem wtedy przypuszczać, że będzie mi dane najpierw ją beatyfikować, a potem kanonizować?”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu