Reklama

Kultura

Poety życiorys nieprosty

Dyplomata. Szef kilku zespołów filmowych. Kierownik literacki wielu teatrów, w tym Teatru Telewizji. Dziennikarz. Krytyk literacki. Tłumacz. Prozaik. Dramaturg. Autor musicali. Ale przede wszystkim - poeta. Twórca blisko 40 tomików wierszy. Wielokrotnie nagradzany i odznaczany, w czasach PRL-u i dzisiaj, w tym Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego. W bieżącym roku mija 60. rocznica jego debiutu poetyckiego.

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Dynamiczny siedemdziesięciosześciolatek. Żonaty. Ojciec trojga dzieci. Syna i dwóch córek. Dziadek i pradziadek. Dziś bez odwiecznej fajki, bo nie pozwala mu na to serce pracujące na rozruszniku. Kształtowała go władza PRL-u. Raz kijem, raz marchewką. Nie dawał się. Brnął przez swój czas. Bywało, że z komunistyczną władzą. Innym razem - przeciwko niej. Jego poezja kształtowała gusta estetyczne Polaków. A kilka dramatów - w tym „Rzecz listopadowa”, napisana w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, czy „Wieczernik” z lat osiemdziesiątych - stało się zarzewiem narodowej dyskusji: Kim byliśmy, kim jesteśmy i dokąd dążymy? Do dziś jedni krytycy piszą o nim - konformista. Drudzy - nonkonformista. Ale jego wiersze czytają zarówno konformiści, jak i nonkonformiści. Niektórzy krytycy powiadają, że jego poezja ociera się o grafomaństwo. Inni uważają go za wieszcza. Tymczasem nakłady książek Ernesta Brylla sięgają tysięcy, co jest nieosiągalne dla wydawanej współcześnie twórczości poetyckiej. A na spotkaniach z autorem bywa po kilkaset osób.

Patrzyliśmy na szaleństwa starszych

Reklama

Urodzony warszawiak, jak rzadko kto czujący Polskę, Mazowsze. Z rodziców pochodzących od pokoleń z Wielkopolski. Jedynak, rocznik 1935. Gimnazjum skończył na tajnych kompletach. Liceum - po wojnie w Gdyni. W czasie wojny - zawiszak w Szarych Szeregach. Później - harcerz. Po rozwiązaniu ZHP - współzałożyciel nielegalnej grupy skautowskiej. Unika aresztowania, przeniesiony przez rodziców do innej szkoły. Maturę zdaje jako szesnastolatek. Debiutuje wierszem „Rybaczka”, odczytanym w Radiu Gdańsk. Czuje się już dorosły. Postarzając się o dwa lata, podejmuje pracę jako robotnik w elektrowni. Gra też w amatorskim teatrze robotniczym. Kiedy zaczyna poważnie myśleć o studiach, zdaje na dziennikarstwo. Brakuje mu jednak „ideowych punktów”, za „właściwe” pochodzenie. Proponują mu więc sinologię. Ponieważ abiturient nie orientuje się nawet, co to za termin, zostaje przyjęty na polonistykę. Choć wychowany w tradycji patriotycznej II Rzeczypospolitej, bez skrupułów wchodzi w nową rzeczywistość. - Po sfałszowanych w 1947 r. wyborach opuścił nas Mikołajczyk. Wcześniej również alianci, akceptując naszą podległość wobec Sowietów. Ojciec mi wówczas powiedział: „Teraz czeka nas długa droga” - opowiada Ernest Bryll. - Dla mnie był to bardzo ciężki czas. Ojciec rozumiał dramat mojego pokolenia. Ale jednocześnie wiedział, że trzeba ponieść koszta. Wiedział, że idąc na studia, będę miał określone środowisko. Ja sam chciałem obracać się wśród intelektualistów i propozycja żałoby narodowej dla młodych, w tym dla mnie, była trudna do przyjęcia.
Dość szybko, jako dobrze zapowiadający się poeta, Bryll został przyjęty do Koła Młodych Związku Literatów Polskich. Wśród różnych korzyści stąd płynących była też możliwość czytania książek zakazanych przez cenzurę, również polskich pisarzy, którzy pozostali na Zachodzie. - I tak wsiąkałem w to lewackie środowisko - opowiada poeta. - Być może byłem zbyt głupi i zbyt leniwy, aby szukać innych. Na pewno były, ale powiem szczerze: dla mnie ich nie było. Na polonistyce spotkałem czołówkę późniejszych „rewizjonistów”. Tylko że oni byli wtedy zajadłymi stalinistami. Prof. Jan Kot mówił np., że Józef Conrad to faszystowski pisarz. Polemizowała z nim nawet Maria Dąbrowska. Patrzyliśmy na szaleństwa starszych nie tyle nawet zniesmaczeni, ile zdumieni - mówi Bryll. - Podśmiewaliśmy się m.in. z szaleństw Borowskiego, który z wielkiego pisarza runął na dno literackie, publikując w prasie teksty propagandowe.
Starzy bez pardonu kształtowali młodych. Kiedy Ernest Bryll, jako dziewiętnastolatek napisał bardzo krytyczny tekst o kradzieżach i pijaństwie w PGR-ze, dowiedział się od wybitnego pisarza Jerzego Andrzejewskiego, że napisał nieprawdę. - Zaprotestowałem wówczas dobitnie: „Panie Jerzy, to jest prawda, bo ja to widziałem!” - wspomina Ernest Bryll. - A on mi na to: „Ty to widziałeś, ale to jest twoja subiektywna prawda. A prawda obiektywna jest taka, że ty, jako pisarz, powinieneś zobaczyć i pokazać nowego rodzącego się człowieka. Ale go nie zobaczyłeś. I to jest twój błąd pisarski”. Było to dla mnie niebywale dramatyczne. No i pracowałem nad „szukaniem prawdy obiektywnej”, ale na szczęście w wierszach mi to nie wychodziło.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Koniec stalinizmu

Kończył się koszmar stalinizmu. Ernest Bryll i tysiące innych próbowali „budować socjalizm z ludzką twarzą”. Bryll w „Po prostu” i Klubie Krzywego Koła. Rok 1956 przeobrażał PRL. Po rozpadzie wszechobecnej, totalitarnej organizacji młodzieżowej ZMP powstawały niezależne organizacje demokratyczne. - Również Związek Młodzieży Demokratycznej zakładany oddolnie - wspomina Ernest Bryll. - Pamiętam, któregoś dnia przyszedł na spotkanie jakiś wściekły ideowy komunista. I opowiadał, jak za pomocą partyjnych bojówek rozbijał zebranie młodych demokratów. Zdziwiłem się. Pomyślałem: walczymy o demokrację, a tu się rozbija spotkania innej organizacji...? Nic jednak nie powiedziałem. Ale też i żaden z kolegów nie zareagował. No, bo byliśmy nauczeni, że owszem demokracja, ale... nie dla reakcjonistów. Jakiś czas temu oglądałem film o założycielu ZMD Przemysławie Górnym. Dowiedziałem się, jak był traktowany przez władzę. Że wytoczono mu proces i wtrącono na kilka lat do ciężkiego więzienia. Jak go tam okrutnie traktowano. I wtedy przychodzi smutna refleksja o sobie i pytanie - gdzieś, ty, chłopie, wtedy był?

Tyran złagodzony, tyran oświecony

Reklama

Ernest Bryll, jak podkreśla, po „odwilży” 1956 r. uwolnił się artystycznie. Nie musiał już szukać „nowego rodzącego się człowieka” i marzył o pracy we współczesnym piśmie literackim, które by prezentowało kulturę na wysokim poziomie artystycznym. I marzenie spełniło się. Został jednym z współtwórców tygodnika „Współczesność”. W 1958 r. wydał też swój pierwszy tomik, dobrze przyjęty przez krytyków, „Wigilie wariata”. Dwa lata później poeta - dotychczas choć chudo, ale jednak nagradzany marchewką - poznał, co to kij. Pismo rozwiązano, a on z kilkoma kolegami, w tym Stanisławem Grochowiakiem, otrzymał na półtora roku wilczy bilet, co w praktyce oznaczało zakaz jakiejkolwiek publikacji. Do dziś nie może zrozumieć, skąd ta mściwość ówczesnych władz? By żyć, pisał, ale inni drukowali jego utwory pod swoim nazwiskiem. Mieszkał z niepracującą żoną i maleńkim synkiem podczas srogiej zimy w podwarszawskim letnim domku. Kiedy skończyły im się pieniądze, „opiekuńcze” państwo odłączyło prąd. Jedzenie raz na dzień było normą. Nieoczekiwanie sytuację bytową zmieniła nagroda otrzymana w konkursie literackim za powieść „Studium”. Napisana pod pseudonimem w 1964 r., przyniosła mu zdecydowaną poprawę ekonomiczną.
Niebawem też odwołano kij i niespełna trzydziestoletni Ernest Bryll został w tym samym roku kierownikiem literackim Teatru Telewizji. Kilka lat później - kierownikiem literackim wielu zespołów filmowych. Po raz pierwszy wyjeżdża też na Zachód. Nawet do USA, na roczne stypendium w Iowa University. W następnych latach Ernest Bryll otrzymuje kolejne lukratywne stanowiska obejmowane w PRL-owskich instytucjach - łącznie z funkcją dyrektora Polskiego Instytutu Kultury w Londynie, co w przyszłości zaowocuje stanowiskiem ambasadora niepodległej już RP w Irlandii. Wtedy poznaje wybitnych irlandzkich poetów, m.in. Seamusa Heaneya i Brendana Kennelly’ego. Później tłumaczy ich twórczość. Ale Zachód, zdaniem Brylla, zmanierowany, egoistyczny, syty, obojętnie patrzący na Polskę, nie ekscytował go.

Czas niezgody

Reklama

Bryll nie należy do twórców, którzy tłumaczą się, że w PRL-u chcieli „dobrze, po polsku, narodowo, niepodległościowo”, ale wyszło źle. Nie używa bielinki do prania swego życiorysu. I, jak podkreśla, jego wiersze zawsze były mądrzejsze od niego. Przeczuwały, że coś się w Polsce zapowiada. Widoczne jest to w utworach składających się na musical „Kolęda Nocka”. - Nie będę ukrywał, że do roku 1979 byłem przekonany, iż podział świata zadekretowany jest na długie czasy - przyznaje Ernest Bryll. - Umacniał mnie w tym Stefan Korboński, którego odwiedziłem w USA. Powiedział: „Słuchaj, nie daj się nabierać Amerykanom i Anglikom. Bo oni potrzebują nas tylko wykorzystać i zawsze nas sprzedadzą”. Uważałem więc, że w Polsce dobrze byłoby zrobić taką konstrukcję socjalizmu, która byłaby inna niż sowiecka. Przez pewien czas sądziłem, że koncepcja Gierka była takim wyjściem. Jednak gdzieś tak po roku 1979 zrozumiałem, że to moje myślenie nie było dobre. Zacząłem wtedy czuć, że sytuacji, w jakiej się znajdujemy, nie da się dalej utrzymać. Pisałem wiele wierszy i był w nich duży ładunek pesymizmu. Redakcje pism odrzucały je, mówiąc, że wpadam w obiegowy pesymizm. Miałem zadrę, bo przecież byłem - może niespecjalnie - unurzany, ale związany z establishmentem. Patrzyłem więc ze zdumieniem, jak ludzie reagują na moje wiersze. Byli wstrząśnięci. Poruszeni. I myślałem sobie wtedy, że naprawdę coś jest nie tak z tym systemem.
Jednak rok 1980 okazał się dla poety trudny. Owszem, był za tym, by „wykuglować” więcej wolności w „baraku obozu”, ale żeby dochodziło do takiej rewolucji? Ostrożnie więc zaangażował się po stronie „Solidarności”. - Dlatego wprowadzenie stanu wojennego było dla mnie swego rodzaju psychicznym wyzwoleniem - mówi Ernest Bryll. - Bo mogłem już tu zdecydowanie powiedzieć: „tak” lub „nie”. I powiedziałem władzy: „jestem przeciw!”. Mimo że miałem wtedy najwięcej kuszących propozycji z ich strony. Później poczułem ulgę. Jeździłem na spotkania autorskie po całej Polsce, przede wszystkim kościoły stały się moim miejscem spotkań. Brałem udział w nurcie kultury podziemnej. Później napisałem „Wieczernik”.
Tym spektaklem, wystawianym w stanie wojennym w warszawskim kościele przy ulicy Żytniej, Ernest Bryll zasłużył sobie na miano rycerza podziemia kultury polskiej. W stanie wojennym, jako jeden z nielicznych twórców, uczestniczył też w strajku w Stoczni Gdańskiej. Rozmowy „okrągłego stołu” Ernest Bryll przyjął z wielką nadzieją, choć jego wiersze mówiły, że dotychczasowa jedność opozycji rozpada się. I że nastanie czas kłótni, a nie narodowej dyskusji o kształtowaniu państwa.

Czas niepodległy

W początkach RP poecie i jego małżonce irlandystce zostaje powierzone organizowanie pierwszej po wojnie ambasady w Irlandii. Nawiązywanie kontaktów z krajem pozornie tylko podobnym do Polski, bo jakże innym. Byli znakomicie do tego zadania przygotowani. I wywiązali się z niego bardzo dobrze. Poeta odszedł jednak z dyplomacji po pierwszej kadencji, ponieważ - jak mówi - placówkę zdominowała polityka. Po powrocie do kraju zajął się współtworzeniem kilku nowych sieci telewizyjnych, w tym katolickiej telewizji „Puls - Niepokalanów”. Wydał również dziesięć tomików wierszy. Wśród nich utworów niezwykłych, które składają się na tomik „Golgota Jasnogórska”. Do licznych nagród i odznaczeń twórca może dopisać także nominację do nagrody Totus. Spoglądając na minione dwudziestolecie wolnej Polski, Ernest Bryll jest zachwycony wolnością, jaką mamy. Jednak sceptycznie patrzy na naszą umiejętność korzystania z niej. - Po Mszy św. beatyfikacyjnej ks. Jerzego uczestniczyłem w dyskusji radiowej - wspomina Ernest Bryll. - Padło pierwsze pytanie: „Czy dzisiaj ksiądz Jerzy może być patronem dla polskiej młodzieży, bo mówił o wolności, a przecież już ją mamy?”. Na co powiedziałem: „Ludzie, wyście chyba zwariowali. Owszem, mamy wolność. Ale dzisiaj szczególnie powinno się o niej bardzo dużo mówić, bo młodzi ludzie w zębach zanoszą swoją wolność do różnych korporacji. Dlaczego tak się dzieje? Niestety, nie odpowiadamy na to pytanie”.

Polska idzie w pielgrzymce

Mimo takich czy innych pytań w poecie narasta jednak przekonanie, że Polska idzie w pielgrzymce. - A jak pielgrzymka wyrusza, zawsze są niebywałe fanfary. Śpiewy - mówi Ernest Bryll. - Wyruszają piękni ludzie z przekonaniem, że oto niosą światu coś niebywałego. Później jest kolejny etap pielgrzymki. Drugi, trzeci. Kurz, obtarte nogi i zaczyna się rozdrażnienie. Idzie się w grupie. Jeden drugiemu wchodzi na pięty. Oddychać trudno. Ucieramy się między sobą i jest to okres bardzo nieprzyjemny. Nie tylko kłótnie, ale i prawie nienawiść. I jest gdzieś ten moment „Przeprośnej Górki”, na której ludzie obmywają się. Odpoczywają, jedzą coś. Spowiadają się. Przed spowiedzią muszą się przeprosić uczciwie. Tak uczciwie, by zrezygnować z ciągłego przypominania swoich krzywd i popatrzeć na to, co ja zrobiłem, a nie co ktoś zrobił. I żeby znaleźć coś, co pozwala nam się przeprosić i pójść do spowiedzi. Żeby wejść w ostatni etap już jako oczyszczeni. Uważam, że Polska jest teraz na drugim, może trzecim etapie pielgrzymki. Do „Przeprośnej Górki” jest nam jeszcze daleko. I los naszego kraju zależy od tego, czy zdołamy tam dojść. Wzajem się przeprosić. Bo jeśli nie, to będzie znaczyć, że idziemy w kierunku rozpadu kraju. Formalnie może będzie istniał, ale już bez żadnej siły. Mówię o tym więcej w książce „Tam bije serce Twoje”, wydanej właśnie w Częstochowie.

(Relację z promocji książki drukujemy na stronie 19).

2011-12-31 00:00

Oceń: +5 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Prezydent: Ernest Bryll był wrażliwym badaczem duszy polskiej

[ TEMATY ]

Ernest Bryll

PAP/Piotr Nowak

Ernest Bryll swoimi utworami towarzyszył Polakom na ścieżkach codziennego życia i w marszu do upragnionej wolności. Był wrażliwym badaczem duszy polskiej - napisał prezydent Andrzej Duda w liście odczytanym na pogrzebie artysty.

W poniedziałek w kościele OO Dominikanów w Warszawie odbywają się uroczystości pogrzebowe Ernesta Brylla – poety, pisarza, autora tekstów piosenek, dziennikarza, tłumacza, krytyka filmowego i dyplomaty.
CZYTAJ DALEJ

Św. Katarzyna z Genui

Drodzy bracia i siostry! Dzisiaj chciałbym wam powiedzieć o kolejnej, po św. Katarzynie Sieneńskiej i św. Katarzynie z Bolonii świętej noszącej imię Katarzyna. Myślę o św. Katarzynie z Genui, znanej przede wszystkim z powodu jej wizji czyśćca. Tekst, który opisuje jej życie i myśl, został opublikowany w tym liguryjskim mieście w 1551 r. Jest podzielony na trzy części: „Życie i nauka”, „Udowodnienie i wyjaśnienie czyśćca” - bardziej znana jako Traktat oraz „Dialog między duszą a ciałem”. Redaktorem końcowym był spowiednik Katarzyny, ks. Cattaneo Marabotto. Katarzyna urodziła się w Genui w 1447 r. Była ostatnią z pięciorga dzieci. Została osierocona przez ojca, Giacomo Fieschi, gdy była jeszcze dzieckiem. Matka, Francesca di Negro, dała jej dobre wychowanie chrześcijańskie, na tyle, że starsza z dwóch córek została zakonnicą. W wieku szesnastu lat Katarzyna został wydana za mąż za Giuliano Adorno, człowieka, który po wielu doświadczeniach militarnych i handlowych na Bliskim Wschodzie, powrócił do Genui, aby się ożenić. Życie małżeńskie nie było łatwe, także ze względu na charakter małżonka, uzależnionego od hazardu. Sama Katarzyna miała początkowo skłonność do prowadzenia pewnego rodzaju życia światowego, w którym jednakże nie mogła odnaleźć spokoju. Po dziesięciu latach, w jej sercu było głębokie poczucie pustki i goryczy. Nawrócenie rozpoczęło się 20 marca 1473 r., dzięki wyjątkowym przeżyciom. Udawszy się do kościoła świętego Benedykta i klasztoru Matki Bożej Łaskawej, aby się wyspowiadać, klękając przed kapłanem, „otrzymała - jak sama pisze - ranę w sercu, ogromną miłość ku Bogu”, z bardzo jasną wizją swojej nędzy i wad, a jednocześnie dobroci Boga, że omal nie zemdlała. Z tego doświadczenia zrodziła się decyzja, która ukierunkowała całe jej życie: „Nigdy więcej świata, nigdy więcej grzechów” (por. Vita mirabile, 3rv). Wówczas Katarzyna uciekła, przerywając spowiedź. Gdy wróciła do domu, weszła do najodleglejszego pokoju i długo płakała. W tym momencie była już wewnętrznie pouczona o modlitwie i świadoma ogromnej miłości Boga względem niej, grzesznej. Było to doświadczenie duchowe, którego nie mogła wyrazić słowami (por. Vita mirabile, 4r). To właśnie przy tej okazji ukazał się jej cierpiący Jezus, niosący krzyż, jak jest to często przedstawiane w ikonografii świętej. Kilka dni później wróciła do księdza, by w końcu dokonać dobrej spowiedzi. Tutaj zaczęło się owo „życie oczyszczenia”, które przez długi czas było przyczyną jej stałego bólu za popełnione grzechy i pobudziło do przyjmowania pokuty i ofiar, aby ukazać Bogu swoją miłość. Na tej drodze Katarzyna coraz bardziej przybliżała się do Pana, aż do wejścia w to, co nazywa się „życiem zjednoczenia”, to znaczy relacji wewnętrznego zjednoczenia z Bogiem. W Vita mirabile napisano, że jej dusza była prowadzona i pouczana wewnętrznie jedynie słodką miłością Boga, który dawał jej wszystko, czego potrzebowała. Katarzyna oddała się niemal całkowicie w ręce Pana, aby żyć przez około dwadzieścia pięć lat - jak pisze - „bez pośrednictwa jakiegokolwiek stworzenia, żyć pouczana i rządzona przez samego Boga”(Vita mirabile, 117r-118r), karmiąc się nade wszystko nieustanną modlitwą i Komunią Świętą przyjmowaną każdego dnia, co w jej czasach nie było powszechne. Dopiero wiele lat później Pan dał jej kapłana, który zatroszczył się o jej duszę. Katarzyna zawsze niechętnie zwierzała się i wyrażała doświadczenie swej mistycznej komunii z Bogiem, przede wszystkim ze względu na głęboką pokorę, jaką doświadczała w obliczu łask Pana. Jedynie perspektywa uwielbienia i możliwości pomagania w rozwoju duchowym innych ludzi pobudziła ją, aby powiedzieć innym, co się w niej wydarzyło, począwszy od chwili nawrócenia, które było jej doświadczeniem pierwotnym i podstawowym. Miejscem jej wstąpienia na szczyty mistyki był szpital Pammatone, największy kompleks szpitalny w Genui, którego była dyrektorką i inspiratorką. Tak więc Katarzyna żyła życiem w pełni czynnym, pomimo owej głębi swego życia duchowego. W Pammatone utworzyła się wokół niej grupa zwolenników, uczniów i współpracowników, zafascynowanych jej życiem wiary oraz miłością. Sam jej małżonek Giuliano Adorno, został nim na tyle pozyskany, że porzucił rozpustne życie, aby stać się tercjarzem franciszkańskim, przenieść do szpitala, i pomagać swej żonie. Zaangażowanie Katarzyny w opiekę nad chorymi trwało aż do końca jej ziemskiej pielgrzymki, 15 września 1510 r. Od nawrócenia do śmierci nie było wydarzeń nadzwyczajnych, ale dwa elementy charakteryzują całe jej życie: z jednej strony doświadczenie mistyczne, to znaczy głębokie zjednoczenie z Bogiem, odczuwane jako unia oblubieńcza, a z drugiej opieka nad chorymi, organizowanie szpitala, służba bliźniemu, zwłaszcza najbardziej potrzebującym i opuszczonym. Te dwa bieguny - Bóg i bliźni wypełniają całkowicie jej życie, praktycznie spędzone w obrębie szpitalnych murów. Drodzy przyjaciele, nigdy nie wolno nam zapominać, że im bardziej miłujemy Boga i trwamy w modlitwie, tym bardziej potrafimy prawdziwie kochać otaczające nas osoby, ponieważ będziemy zdolni do dostrzeżenia w każdej osobie oblicza Pana, który kocha bezgranicznie, nie czyniąc różnic. Mistyka nie tworzy dystansu wobec bliźniego, nie tworzy życia abstrakcyjnego, lecz raczej przybliża do drugiego człowieka ponieważ zaczyna się postrzegać świat oczyma i sercem Boga. Myśl Katarzyny o czyśćcu, ze względu na którą jest ona szczególnie znana, jest skondensowana w ostatnich dwóch częściach cytowanej księgi: „Traktat o czyśćcu” i „Dialogu między duszą a ciałem”. Ważne, aby zauważyć, że Katarzyna w swym doświadczeniu mistycznym nie ma nigdy szczególnych objawień o czyśćcu czy też doznających tam oczyszczenia duszach. Jednakże w pismach inspirowanych naszą Świętą jest to element centralny, a sposób jego opisania ma cechy oryginalne, na tle swej epoki. Pierwszy rys indywidualny dotyczy „miejsca” oczyszczenia dusz. W jej czasach przedstawiano go głównie odwołując się do obrazów związanych z przestrzenią: sądzono, że istnieje pewna przestrzeń, gdzie miałby się znajdować czyściec. U Katarzyny jednak czyściec nie jest przedstawiony jako element krajobrazu wnętrzności ziemi: jest to ogień nie zewnętrzny, ale wewnętrzny. Czyściec jest ogniem wewnętrznym. Święta mówi o drodze oczyszczenia duszy ku pełnej komunii z Bogiem, wychodząc od swojego doświadczenia głębokiego bólu z powodu popełnionych grzechów, w porównaniu z nieskończoną miłością Boga (por. Vita mirabile, 171v). Słyszeliśmy, że w czasie nawrócenia Katarzyna nagle odczuwa dobroć Boga, nieskończoną odległość swego życia od tej dobroci oraz palący ogień w swym wnętrzu. To jest ten ogień, który oczyszcza, jest to wewnętrzny ogień czyśćca. Także i tu jest rys oryginalny w porównaniu z myślą tamtej epoki. W istocie nie wychodzi się od zaświatów, aby powiedzieć o mękach czyśćcowych - jak to było w zwyczaju w tym czasie, a być może jeszcze dziś - aby następnie wskazać drogę do oczyszczenia i nawrócenia. Nasza Święta wychodzi od własnego doświadczenia życia wewnętrznego na drodze ku wieczności. Dusza - mówi Katarzyna - przedstawia się Bogu jako nadal związana pragnieniami i cierpieniami wynikającymi z grzechu, a to uniemożliwia jej, aby cieszyła się uszczęśliwiającą wizją Boga. Katarzyna stwierdza, że Bóg jest tak święty i czysty, że dusza zbrukana grzechem nie może się znaleźć w obecności Bożego majestatu (por. Vita mirabile, 177r). Także i my czujemy, jak bardzo jesteśmy oddaleni, jak bardzo jesteśmy pełni tak wielu rzeczy, które uniemożliwiają nam widzenie Boga. Dusza jest świadoma ogromnej miłości i doskonałej sprawiedliwości Boga, i w konsekwencji cierpi, że nie odpowiedziała w sposób prawidłowy i doskonały na tę miłość, a właśnie sama miłość wobec Boga staje się tym samym płomieniem, sama miłość oczyszcza z rdzy grzechu. U Katarzyny można dostrzec obecność źródeł teologicznych i mistycznych, z których zazwyczaj czerpano w owym czasie. W szczególności odnajdujemy typowy obraz zaczerpnięty od Dionizego Areopagity, to jest złotą nić, łączącą serce człowieka z samym Bogiem. Kiedy Bóg oczyścił człowieka, wiąże go cieniutką złotą nicią, jaką jest Jego miłość, i pociąga go ku sobie uczuciem tak silnym, że człowiek staje się „pokonanym, zwyciężonym, pozbawionym siebie”. W ten sposób serce człowieka jest opanowane przez miłość Boga, która staje się jedynym przewodnikiem, jedynym poruszycielem jego egzystencji (por. Vita mirabilis, 246 rv). Owa sytuacja wyniesienia ku Bogu i powierzenia się Jego woli, wyrażona obrazem nici, jest używana przez Katarzynę, aby wyrazić działanie światła Bożego na dusze w czyśćcu, światła, które je oczyszcza i unosi do wspaniałości promienistego blasku Bożego (por. Vita mirabilis, 179r). Drodzy przyjaciele! Święci w swoim doświadczeniu zjednoczenia z Bogiem, osiągają tak głębokie „poznanie” Bożych tajemnic, w którym nawzajem przenikają się miłość i poznanie, że stanowią pomoc dla teologów w ich wysiłkach badawczych, intellectus fidei rozumienia tajemnic wiary, rzeczywistego zgłębienia tajemnic, na przykład, czym jest czyściec. Poprzez swe życie święta Katarzyna poucza nas, że im bardziej kochamy Boga i wchodzimy w zażyłość z Nim na modlitwie, to tym bardziej pozwala się On poznawać i rozpala nasze serca swoją miłością. Pisząc o czyśćcu, Święta przypomina nam podstawową prawdę wiary, która staje się dla nas zachętą do modlitwy za zmarłych, aby mogli oni osiągnąć uszczęśliwiającą wizję Boga w komunii świętych (por. Katechizm Kościoła Katolickiego, 1032). Pokorna, wierna i wielkoduszna służba, jaką Święta zaoferowała przez całe życie w szpitalu Pammatone, to jasny przykład miłości dla wszystkich i szczególna zachęta dla kobiet, które wnoszą fundamentalny wkład na rzecz społeczeństwa i Kościoła, wraz ze swą cenną pracą, ubogaconą przez ich wrażliwość i poświęcenie się dla najbiedniejszych i najbardziej potrzebujących. Dziękuję. Tłum. st (KAI)/Watykan
CZYTAJ DALEJ

Przejmujące świadectwa podczas Jubileuszu Pocieszenia

2025-09-15 19:48

[ TEMATY ]

jubileusz

świadectwa

PAP/EPA/RICCARDO ANTIMIANI

O trudzie przekształcania tragedii w zalążek nadziei mówiły podczas czuwania modlitewnego Jubileuszu Pocieszenia w bazylice watykańskiej dwie kobiety.

Pierwsza z nich Lucia Di Mauro z Neapolu opowiedziała o swej tragedii, kiedy 4 sierpnia 2009 roku jej mąż ochroniarz, został zamordowany przez grupę młodych ludzi podczas pracy na placu Carmine, w historycznym centrum miasta. Miał zaledwie 45 lat.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję