Właściwie w kwestii wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej nic już nas nie powinno zaskoczyć po tym, gdy polscy prokuratorzy pojechali badać wrak samolotu dopiero półtora roku po katastrofie. Okazuje się jednak, że ciągle odsłaniane są nowe bulwersujące fakty, dotyczące zarówno samej tragedii, jak i wydarzeń ją poprzedzających i po niej następujących.
Właśnie wyjaśniła się tajemnica nadpalenia dowodu osobistego jednej z ofiar katastrofy - Tomasza Merty. Nadpalenia dokonał - podobno przypadkowo i omyłkowo - jeden z urzędników niższego szczebla w polskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych, bo mu worek z pamiątkami po ofiarach smoleńskich cuchnął nie do wytrzymania.
Argumentacja - zakładam, że boleśnie prawdziwa - na poziomie dziecka! Do tego zupełny brak wrażliwości na uczucia rodzin ofiar. Bo owszem, kawałek plastiku ze zdjęciem czy inne rzeczy ze wspomnianego worka to nie relikwie, ale o ich zachowaniu bądź zniszczeniu powinni decydować jednak bliscy ofiar.
Mnie bulwersuje jeszcze jedna sprawa - za dużo tych „przypadków” wokół katastrofy smoleńskiej. I wokół Polski! Scenariusz dziejów „od przypadku do przypadku”, włączając w to zwłaszcza przypadki tragiczne, dla żadnego kraju nie może skończyć się dobrze.
Pomóż w rozwoju naszego portalu