Reklama

Historia

Zrzuceni do dołów

Ilu zamordowano w komunistycznych więzieniach podczas eksterminacji narodu polskiego w latach 40. i 50. minionego wieku - do dziś nie wiadomo. Podobnie, jak nie są znane miejsca wielu pochówków, m.in. gen. Augusta Fieldorfa, Witolda Pileckiego czy tysięcy bezimiennych, po których ślad zaginął z chwilą aresztowania przez Urząd Bezpieczeństwa, Informację Wojskową czy NKWD

Niedziela Ogólnopolska 36/2012, str. 18-19

[ TEMATY ]

historia

MATEUSZ WYRWICH

Archeolodzy przy grobach ofiar stalinizmu na cmentarzu Powiązkowskim w Warszawie

Archeolodzy przy grobach ofiar stalinizmu na cmentarzu Powiązkowskim w Warszawie

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

W Warszawie miejsc kaźni było kilka. Mordowano nie tylko w najbardziej znanym z okrutnej powojennej historii więzieniu na Rakowieckiej, ale także m.in. na Służewcu, w Miedzeszynie, Włochach, na ulicy 11 Listopada, w powiatowym czy wojewódzkim Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego na warszawskiej Pradze. Również w głównej siedzibie MBP na Koszykowej, gdzie dziś znajduje się Ministerstwo Sprawiedliwości, oraz w siedzibie Informacji Wojskowej. Łącznie w granicach obecnej Polski miejsc takich było kilkaset. Podczas śledztw, prowadzonych przez pion prokuratorski IPN, prawie żaden ze zbrodniarzy nie chciał ujawnić, gdzie były organizowane tajne pochówki, gdzie jest pochowany gen. Fieldorf czy mjr Szendzielarz. Być może poszukiwania na wojskowym cmentarzu Powązkowskim w Warszawie, w granicach tzw. „Łączki”, pokażą, do kogo należą spoczywające tu szczątki zamordowanych w komunistycznych katowniach.

Wywożono ich pod osłoną nocy

Reklama

Oprawcy mordowali na ogół „strzałem katyńskim” - z pistoletu przyłożonego do tyłu głowy. Uczono ich tego na kursach NKWD. Przekazywano w szkołach - esbeckich, milicyjnych czy wojskowych. Ciała wywożono pod osłoną nocy, chowano w zbiorowych dołach. Równano z ziemią. Niekiedy oddawano do Zakładu Medycyny Sądowej Akademii Medycznej - cywilnej bądź wojskowej. Bywało, że po wykorzystaniu przez medyków szczątki wywożono na wysypiska śmieci.
„Przechodniu, pochyl czoło, wstrzymaj krok na chwilę,/Tu każda grudka krwią męczeńską broczy. To jest Służewiec, to są nasze Termopile,/Tu leżą ci, co chcieli bój do końca toczyć./Nie odprowadził nas tu kondukt pogrzebowy,/Nikt nie miał honorowej salwy ani wieńca./W mokotowskim więzieniu krótki strzał w tył głowy,/A potem mały kucyk wiózł nas do Służewca (…)” - pisał więzień z Rakowieckiej, oficer AK Tadeusz Porayski. Ale to było tylko jedno z miejsc, gdzie chowano więźniów politycznych w dole wykopanym przy płocie cmentarza. Największą jednak nekropolią ofiar komunizmu, według przekazów miejscowych grabarzy, były warszawskie Powązki. Dlatego też od kilku tygodni trwały tu poszukiwania szczątków ofiar terroru komunistycznego. Prowadził je zespół pracowników naukowych różnych specjalizacji pod kierownictwem historyka dr. hab. Krzysztofa Szwagrzyka z wrocławskiego IPN-u. Badania prowadzone były na zlecenie Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Zespół składał się z archeologów, antropologów, genetyków, medyków sądowych. Pracowali po kilkanaście godzin dziennie, by odkryć tajemnice powązkowskiej ziemi. Ci młodzi, ale już z ogromnym doświadczeniem fachowcy, prowadzili wcześniej badania z dr. Krzysztofem Szwagrzykiem na cmentarzu Osobowickim we Wrocławiu, gdzie również chowano rozstrzelanych więźniów politycznych.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Tu mogą być pochowani ludzie z czwartej komendy WiN

- Podczas prac na cmentarzu Osobowickim udało się odnaleźć szczątki ponad 300 więźniów i oznaczyć ich mogiły - mówi dr hab. Krzysztof Szwagrzyk. - Byli to w ogromnej większości więźniowie polityczni. Metody, jakie tam opracowaliśmy, wykorzystujemy tutaj, w Warszawie. Jednak mimo iż mamy doświadczenia z tamtej ekshumacji, to na Powązkach praktycznie musimy każdego dnia je weryfikować. We Wrocławiu więźniowie byli chowani w pojedynczych grobach - tu nie ma pojedynczych grobów. We Wrocławiu więźniowie byli odnotowywani w księgach cmentarnych - tu żaden więzień nie jest odnotowany. We Wrocławiu wiemy, gdzie się zaczyna i gdzie kończy cmentarz więźniów. Na Powązkach nie ma żadnej dokumentacji. Równie dobrze może być tu pochowany gen. Fieldorf, jak i Łukasz Ciepliński. Mamy strzępki informacji, które można uznać za prawdziwe, ale też należy do nich podchodzić bardzo krytycznie. Trudno też powiedzieć, na ile grabarze mówili prawdę. Tutaj nieboszczycy nie mają trumien. Są ułożeni warstwami i to powoduje, że nasi, choć znakomici, specjaliści mają spore problemy z określeniem, do kogo należą te kości. Kiedy leży kilka ciał na sobie, skala problemu jest przeogromna. Na przykład dziś udało nam się odnaleźć jakiś dziwny grób. Znajdujący się tutaj szkielet jako jedyny miał na szyi krzyżyk. Również fifkę do papierosów. Może to znaczyć, że ktoś został zamordowany jeszcze przed śledztwem w siedzibie UB, bowiem rozstrzeliwanych w więzieniach przywożono bez jakichkolwiek rzeczy.

Czaszka numer osiemnaście

- Szczątki są ułożone w taki sposób, że widać, iż były zrzucane do dołu z pewnej wysokości. Prawdopodobnie z samochodu - mówi Agata Tannhäuser, antropolog sądowy. - Czyli na głowie jednego człowieka znajdują się nogi następnego, i tak leżą tu warstwami. Czasem obok siebie, najczęściej jednak na sobie. Większość z nich była zastrzelona „metodą katyńską”, czyli strzałem w potylicę z przyłożenia z bliskiej odległości. Udało nam się dzisiaj odnaleźć pierwszy pocisk, którym zgładzono jedną z ofiar. Pocisk nie przebił czaszki i znaleźliśmy go we wnętrzu. Zdarza się bowiem takie ułożenie pistoletu w stosunku do czaszki, że jeżeli lufa jest źle ustawiona, to zamiast przebić czaszkę od przodu, w okolicach twarzo-czaszki, pocisk zostaje w czaszce.
- Innego dnia znaleźliśmy trzy szkielety, a na ich kościach ślady po przebytych chorobach - opowiada Katarzyna Kuźniarska, antropolog z Zakładu Antropologii Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu. - U jednego z nich na kości piszczelowej można było zobaczyć stan przewlekły choroby. Na tyle poważny, że wytworzył się w piszczeli otwór długości kilku centymetrów. Kiedy sprawdziliśmy tę kość wykrywaczem metalu, okazało się, że tkwi tam kula. Oprócz tego mieliśmy kilka kości z odłamkami. Według naszej wiedzy, nie tkwiły tam długo. Ta osoba zmarła krótko po tym urazie. Ale nie to było przyczyną śmierci, tylko strzał w tył głowy.
Dr n. med. Łukasz Szleszkowski, z Zakładu Medycyny Sądowej we Wrocławiu, zajmuje się również ekshumacjami z czasów II wojny światowej, także za granicą. W swojej pracy przebadał już tysiące szczątków. Mówi, że rekonstrukcje „powązkowskich” szkieletów są jednak bardzo trudne również dlatego, że więźniowie byli potwornie zmaltretowani. - Na przykład w tej chwili pracuję nad bardzo źle zachowaną czaszką. Ocalone jest tylko jej sklepienie. Jednak mimo tych zmian widać szczeliny pęknięć, które wskazują na zmiany pourazowe. Ten człowiek musiał być więc strasznie katowany. Przy czaszce nr 18, która jest również źle zachowana, po sklejeniu ukazał nam się otwór wlotowy kuli. Często nad taką czaszką najpierw trzeba długo popracować, aby później móc ją poddać ocenie sądowo-lekarskiej i odpowiedzieć, jaki dokładnie był charakter urazu.
Żeby prace mogły zakończyć się sukcesem, w zespole pracuje również genetyk sądowy Andrzej Ossowski z Zakładu Medycyny Sądowej w Szczecinie. Do jego zadań należy m.in. zabezpieczenie do badań identyfikacyjnych najlepszego materiału genetycznego. - Dziś genetycy sądowi standardowo biorą udział w zabezpieczaniu materiału genetycznego - mówi Andrzej Ossowski. - Na Powązkach zajmuję się zabezpieczaniem materiału genetycznego kostnego. Szkielety są zachowane w bardzo różnym stanie. I muszę wybrać taki materiał, który najlepiej będzie się nadawał do badań porównawczych. Jednym z najważniejszych elementów naszej pracy jest pozyskanie materiału genetycznego od rodzin zamordowanych. To bardzo prosta metoda, polegająca na pobraniu wymazu z jamy ustnej. Materiał zabezpieczamy i porównujemy z materiałem uzyskanym z poszczególnych szczątków. Nie ma lepszej metody. Ta daje nam prawie sto procent pewności, że mamy do czynienia z konkretną osobą. Zajmuję się też zabezpieczaniem materiałów porównawczych od rodzin. To jest bardzo ważna część naszych badań, bo tak naprawdę tworzymy tutaj polską bazę ofiar totalitaryzmu. Jeśli dzisiaj nie zabezpieczymy materiału od rodzin, to nie będziemy mieli na czym pracować za dziesięć czy piętnaście lat. Już dzisiaj mamy problem, żeby znaleźć bliskich członków rodziny.
- Po miesiącu badań wydobyliśmy 108 szkieletów, w tym jeden kobiecy - mówi dr Krzysztof Szwagrzyk z wrocławskiego IPN-u. - Badania dodatkowe wskazują, że obszar pochówków więźniów politycznych jest dużo rozleglejszy, niż początkowo przypuszczaliśmy. Pracujemy na terenie wyznaczonym na podstawie badań archiwalnych, ale już po miesiącu, czyli po pierwszym etapie eksploracji wiemy, że ciała są też pod alejkami cmentarza. Prawdopodobnie konieczne będzie jeszcze przeszukanie miejsc oznaczonych literami „M” i „M 2”. Wstępne oględziny terenu bowiem wykazały, że również tam znajdują się ciała. Dziś nie możemy jeszcze powiedzieć, kto był tu pochowany, ale wiemy na pewno, że może znajdować się tu kilkaset ciał. Ale czy tak naprawdę jest, dowiemy się po ponownych badaniach na powązkowskiej „Łączce”.

2012-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Pałac pełen tajemnic

Niedziela sandomierska 31/2020, str. IV

[ TEMATY ]

historia

turystyka

Agnieszka Łatka

Pałac wybudowany został na sztucznie usypanym wzgórzu

Pałac wybudowany został na sztucznie usypanym wzgórzu

Poruszając się po szlaku mało znanych zakątków diecezji sandomierskiej, warto wybrać się w podróż malowniczą trasą z Sandomierza do Czyżowa Szlacheckiego. U celu czeka na nas spotkanie z historią zespołu pałacowo-parkowego, umiejscowionego na lokalnym wzgórzu.

Według historycznych źródeł w 1412 r. Michał Ligęza z Czyżowa herbu Półkozic z materiałów przeznaczonych na budowę kościoła i klasztoru w Zawichoście postanowił zbudować sobie zamek. Jan Aleksander Zaklika Czyżowski herbu Topór postanowił nie odbudowywać pierwotnego zamku, ale postawić pałac, który w swojej historii kilka razy został przebudowany i zachował się do dnia dzisiejszego.
CZYTAJ DALEJ

Wincenty, czyli tam i z powrotem

Czy można zapanować nad wstydem? Podobno jeśli mocno wbije się paznokcie w kciuk, to czerwona twarz wraca do normy. Ale od środka wstyd dalej pali, choć może na zewnątrz już tak bardzo tego nie widać. Jeśli ktoś się wstydzi, że zachował się jak świnia, to w sumie dobrze, bo jest szansa, że tak łatwo tego nie powtórzy. Tylko że ludzkość tak jakoś coraz mniej się wstydzi rzeczy złych.

Ludzie wstydzą się: biedy, pochodzenia, wiary, wyglądu, wagi… I nie jest to wcale wynalazek dzisiejszych napompowanych, szpanujących i wyzwolonych czasów. Takie samo zażenowanie czuł pewien Wincenty, żyjący we Francji na przełomie XVI i XVII wieku. Urodził się w zapadłej wsi, dzieciństwo kojarzyło mu się ze świniakami, biedą, pięciorgiem rodzeństwa i matką - służącą. Chciał się z tego wyrwać. Więc wymyślił sobie, że zostanie księdzem. Serio. Nie szukał w tym wszystkim specjalnie Boga. Miał tylko dość biedy. Rodzice dali mu, co mogli, ale szału nie było, więc chłopak dorabiał korepetycjami, jednocześnie z całych sił próbując ukryć swoje pochodzenie. Dlatego, kiedy ojciec przyszedł go odwiedzić w szkole, Wincenty nie chciał z nim rozmawiać. Sumienie wyrzucało mu to potem do późnej starości.
CZYTAJ DALEJ

Watykan: włoski kapłan drugim sekretarzem osobistym Leona XIV

2025-09-27 16:08

[ TEMATY ]

Watykan

Papież Leon XIV

Agata Kowalska

Biskup San Miniato, Giovanni Paccosi, ogłosił, że ks. Marco Billeri, prezbiter diecezji toskańskiej, został mianowany przez Ojca Świętego jego drugim sekretarzem osobistym.

Wyświęcony w 2016 roku, ks. Billeri kontynuował studia w Rzymie, uzyskując doktorat z prawa kanonicznego. Mianowany sędzią Trybunału Kościelnego Toskanii oraz obrońcą węzła małżeńskiej przy Trybunale Diecezjalnym w San Miniato i Volterra, był również ceremoniarzem biskupim i sekretarzem Rady Kapłańskiej. Do tej pory pełnił funkcję wikariusza parafii św. Szczepana i Marcina w San Miniato Basso.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję