Stanisław Bujak urodził się w Kielcach przy ul. Sienkiewicza, naprzeciw nieistniejącego dziś kina Warszawa. Rodzina była liczna, Staś miał trzy siostry i trzech braci. W domu każde dziecko było przyjmowane z miłością, jako dar od Pana Boga. Rodzice wychowywali dzieci w duchu katolickim i patriotycznym - o Bogu i Ojczyźnie dużo się mówiło u Bujaków. Zawsze była modlitwa i obowiązkowa niedzielna Msza św., a bracia Bujakowie byli ministrantami w kieleckiej katedrze. Dzisiaj pasją jego życia stało się zaangażowanie w działalność na rzecz Towarzystwa Szkoły Katolickiej w Kielcach.
Droga do kościoła
Reklama
Dom rodzinny Bujaków często odwiedzał opiekun ministrantów ks. Stefan Nowaczek. Ministranci za nim przepadali. W czasie świąt Bożego Narodzenia organizował jasełka grane przez ministrantów, a latem urządzał wyjazdy wakacyjne. Podczas tych obozów uczył chłopaków gotować w warunkach polowych oraz urządzał zawody sportowe. Przychodząc do Bujaków, często bawił się z małym Stasiem i brał go na kolana.
Do kościoła szło się całą rodziną, dzieci trzymały rodziców za ręce - tak szli do kieleckiej katedry. Pamięta tragiczne lata prześladowań Kościoła w czasach komunistycznych. Lata 50. ubiegłego wieku były szczególnie tragiczne dla Kościoła kieleckiego. Po kilkuletnim przebywaniu w więzieniu został wreszcie wypuszczony bp Czesław Kaczmarek. Schorowany pasterz diecezji był objęty aresztem domowym, mógł wychodzić tylko do bazyliki, aby odprawiać Msze święte. Stanisław z całą rodziną chodził w niedzielę na Mszę o godz. 11, gdy Eucharystię odprawiał bp Kaczmarek. Ludzie tłumnie przychodzili wcześniej, ustawiali się, tworząc szpaler od drzwi kurii do drzwi katedry, wstrzymywali ruch na ulicy, a Biskup przechodził przez środek szpaleru, witany gorąco przez wszystkich. Pasterz diecezji szedł, uśmiechał się, błogosławił ludzi i zdarzało się, że przytulił do siebie jakieś dziecko. Takich momentów się nie zapomina. Stanisław nie zapomniał także rodzinnych „wyjazdów pielgrzymkowych” do Częstochowy. To była prawdziwa wyprawa. Rodzice kupowali bilety na pociąg i ich dziewięcioosobowa familia pakowała się do wagonu. Do Częstochowy jechało się kilka godzin, później od stacji szło się dzisiejszymi Alejami Najświętszej Maryi Panny. Jasna Góra rosła im w oczach. Czy można takie chwile zapomnieć? Takie rodzinne spotkania z Maryją? Te wszystkie wspomnienia wywołują refleksję. - Tamte czasy były jakieś inne, lepsze… Było biedniej, ale ludzie się szanowali, nie było chyba takiej zawiści jak dziś… Inaczej wyglądał świat. W domu Bujaków się nie przelewało, ale mama starała się, żeby wszystkie dzieci były ubrane schludnie, czysto wyglądały. Nie było łatwo, każdy grosz był dobrze zagospodarowany. Rodzice dawali sobie radę, mimo licznej rodziny, a dzieci uczone od najmłodszych lat pomagały sobie i rodzicom.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Rodzina
W czasie wojny rodzice działali w Armii Krajowej. Tato był podporucznikiem, mama stopień porucznika otrzymała przed śmiercią. Cała rodzina była w konspiracji, brat mamy był wysoko postawionym dowódcą oddziału. Rodzice brali udział w różnych akcjach, przechowywali broń, ukrywali partyzantów. Tato uczestniczył w działaniach zbrojnych. Podczas jednej z nich został poważnie ranny w nogę. Nie mógł zgłosić się do szpitala - Niemcy od razu by się zorientowali, gdzie został ranny. Mama musiała go leczyć domowymi sposobami. Cudem przeżył, ale noga już nigdy nie była sprawna.
Stanisław przez czterdzieści lat pracował w handlu i usługach. Dwukrotnie zdobył nagrodę dla najlepszego handlowca. - To była nagroda ministra handlu w latach 80. Tak, wtedy był „dobry handel”, nie trzeba było reklamy, wszystko sprzedawało się od ręki - śmieje się. Gdy przychodził wagon z towarem, to było pewne, że długo nie trzeba będzie się męczyć, klienci kupowali wszystko, czy było im to potrzebne, czy też nie. Uciekali od pieniędzy, które zżerała inflacja.
Blisko Papieża
Reklama
Ciotka Stanisława była siostrą zakonną w klasztorze w podkieleckich Chęcinach. Gdy Jan Paweł II po raz pierwszy przyjechał do Polski, siostry otrzymały bilety na Msze święte, które odprawiał Papież. Miejsca były w pierwszych rzędach, siostry miały także specjalne przepustki, żal by było nie skorzystać. Stanisław został poproszony o to, aby był kierowcą i woził siostry samochodem. W Nowym Targu na Mszy św. zgromadziły się setki tysięcy ludzi. - Pamiętam, jak reżimowa propaganda podawała, że zebrało się kilka tysięcy osób, ja tam byłem, widziałem to, tam było chyba z milion ludzi. Każdy Polak chciał zobaczyć Papieża - wspomina. Z Nowego Targu pojechali za Ojcem Świętym do Kalwarii Zebrzydowskiej. Spali w klasztorze. Jakież było ich zdumienie, gdy w refektarzu spotkali Papieża. Ojciec Święty przywitał się, pobłogosławił. Byli jak w innym świecie. Tego nie mogli sobie nawet wymarzyć. Potem byli z Ojcem Świętym w jego rodzinnych Wadowicach „w których wszystko się zaczęło”. Następnym punktem pielgrzymki był Kraków. W dawnej stolicy Polski spali u ojców franciszkanów, a Ojciec Święty spał tuż obok. Stanisław jeździł z siostrami przez 4 dni, każdego dnia byli blisko Papieża. Wrócili z podróży radośni, dumni, z niesłychanym entuzjazmem i zapałem. Nareszcie przez te kilka dni czuli się w socjalistycznej Polsce jak wolni ludzie. Wiele lat później Stanisław oglądał film z pielgrzymki Jana Pawła II w Polsce w 1979 r. Na filmie pokazany był Ojciec Święty w Kalwarii Zebrzydowskiej, nagle zobaczył tam siebie stojącego blisko Papieża. Wróciły wspomnienia…
Po spotkaniu z Janem Pawłem II „wszystko wróciło do normy”. Komuniści nadal rządzili i nadal robili wszystko, by utrudnić życie Kościołowi. Siostrom bernardynkom w Chęcinach władze „wciskały” do klasztoru lokatorów i kazały ich zakwaterowywać. Taki był przymus, nie można się było odwołać. A kierowali do zamieszkania w klasztorze „nieciekawy element”, aby jak najmocniej utrudnić im życie. Pobliski klasztor Franciszkanów komuniści zamienili na hotel, w kościele urządzili restaurację. Dopiero w 1991 r. w klasztorne mury wrócili bracia zakonni.
„Biskupiak”
Reklama
Dwa lata po reaktywowaniu Szkoły Katolickiej im. św. Stanisława Kostki w Kielcach, pod koniec lat 90. ubiegłego wieku, Stanisław posłał do liceum swoją córkę Iwonę. Później w jej ślady poszedł syn Michał, który obecnie uczęszcza do „Biskupiaka”. Iwona w szkole poznała swojego obecnego męża Kamila. - Ta szkoła naprawdę jest wyjątkowa - podkreśla p. Stanisław. Pamięta - bo to przecież nieodległa historia, jak Towarzystwo Szkoły Katolickiej przejmowało od Państwa budynek. Był tak zdewastowany, że mało kto wierzył, iż zdążą go wyremontować do września, do rozpoczęcia roku szkolnego. Budynek przejęli dopiero 1 sierpnia… Rozpoczął się wyścig z czasem. Sprzątanie, malowanie, remontowanie. Nie starczało dnia, więc sale lekcyjne malowano przez całe noce. Nie wszystko się udało skończyć do pierwszego dzwonka. Jeszcze we wrześniu remontowano i wykańczano zniszczone pomieszczenia. Zapał się opłacił. Stanisław z bratem pomagali w zorganizowaniu szkoły, widzieli potrzebę reaktywowania katolickiej placówki i włączyli się w jej zorganizowanie. Pewnego dnia dyrektor Szkoły ks. Jacek Kopeć zaprosił go na rozmowę, podczas której zapytał, czy nie chciałby zostać członkiem Towarzystwa Szkoły Katolickiej. Zgodził się. Podczas walnego zebrania ks. Kopeć zaproponował jego kandydaturę na prezesa Towarzystwa. Jednogłośnie został wybrany. Na początku 2012 r. skończyła się jego kadencja, ale członkowie stowarzyszenia znowu jednogłośnie wybrali go na swego prezesa, doceniając jego pracę, wysiłek i zaangażowanie na rzecz Szkoły.
Pierwsze lata działalności Towarzystwa były trudne. Gdy objął prezesurę, kasa świeciła pustkami, nie było pieniędzy na działalność statutową, na pomoc uczniom. Po kilku latach wszystko się zmieniło - Teraz jest znacznie lepiej, nasze możliwości finansowe poprawiły się - mówi.
Wychowują i pomagają
Towarzystwo Szkoły Katolickiej w Kielcach należy do najstarszych w regionie, powstało bowiem w 1923 r. - Celem naszego Towarzystwa jest między innymi troska o edukację i wychowanie dzieci i młodzieży zgodnie z etyką katolicką, podejmowanie inicjatyw społecznych i gospodarczych mających na celu nauczanie i wychowanie dzieci i młodzieży oraz propagowanie wśród młodych wzorców życiowych bez alkoholu, narkotyków i agresji. Honorowym członkiem Towarzystwa od 2010 r. jest m.in. bp Kazimierz Ryczan, który jako pasterz diecezji sprawuje pieczę nad działalnością szkoły i wspiera ją w wymiarze duchowym oraz materialnym. Pracy członkowie Towarzystwa mają wiele, ponieważ potrzeb jest dużo, a szkoła z roku na rok pięknieje oraz jest wyposażana w nowe meble i urządzenia dydaktyczne. Już wkrótce rozpocznie się budowa profesjonalnej hali gimnastycznej. Są już wszystkie potrzebne pozwolenia i zgody, można ruszać z pracami. - Pomagamy w miarę swoich możliwości. A szkoła rzeczywiście żyje, non stop coś się w niej dzieje, a Towarzystwo pomaga uczniom w zdobywaniu wiedzy i w organizowaniu wypoczynku. Pomaga uczniom finansowo, organizuje dotacje do wycieczek szkolnych oraz dłuższych wyjazdów, np. do Francji. Dofinansowywało także rewizytę gości znad Sekwany, która miała miejsce na początku tego roku. Współorganizowało wycieczkę dla uczniów do Lwowa, zakup sprzętu sportowego, funduje nagrody na konkursy i szkolne turnieje. Nie tak dawno Towarzystwo zakupiło kserokopiarkę do dyspozycji uczniów. Fundowanie obiadów dla potrzebujących to już norma, podobnie jak współorganizowanie uroczystości ślubowania dla uczniów klas pierwszych oraz zakup dla maluchów: „rogów obfitości”.
Dzielą dobro
Wraz z młodzieżą i nauczycielami Towarzystwo organizuje zbiórkę żywności w okresie Bożego Narodzenia i Wielkanocy. Żywność ta przekazywana jest mieszkańcom ul. św. Stanisława Kostki. - Pamiętam pewne wydarzenie. Byłem z młodzieżą u jednego z mieszkańców naszej dzielnicy, przynieśliśmy mu paczkę. Gospodarz nie był zachwycony „najściem uczniów”. Nawet był trochę niegrzeczny w stosunku do nich. Posypały się pytania: Po co ta paczka? Na co mi to? Czego chcecie w zamian? Dzieci odpowiedziały, że to jest prezent, że zbliżają się święta, że chcą się podzielić tym, co mają, co zebrały. Starszy pan stał zakłopotany. - Co ja wam mogę dać za to? Głośno się zastanawiał. Gdy dzieci odpowiedziały, że nic nie chcą w zamian, ze smutkiem w oczach stwierdził, że jeszcze nigdy w życiu nic od nikogo nie otrzymał za darmo. - Niech się pan nie martwi, będziemy się za pana modlić - zadeklarowali uczniowie. - Dobrze, to i ja będę się modlił za was - stwierdził staruszek, którego od tego czasu, jak zdrowie mu pozwala, można zobaczyć w szkolnej kaplicy.
- Nie ma nic lepszego niż podzielić dobro. Ono zawsze wraca - podsumowuje Stanisław Bujak.
W następnym numerze sylwetka Tomasza Bugajnego, kierownika Warsztatów Terapii Zajęciowej w Ostrowie i Kossowie