Uroczystość Chrystusa Króla Wszechświata. Jezus Chrystus -
Bóg-Człowiek - Królem wszystkiego...
Królować to znaczy panować, zajmować najważniejsze miejsce.
Z drugiej strony królestwo zakłada zgromadzenie ludzi, którzy pragną
w tym królestwie przebywać i realizować ideały, stanowiące konstytucję
tego królestwa. Konstytucja Królestwa Jezusa Chrystusa została ogłoszona
w Kazaniu na Górze (Mt 5; 6; 7). Jezus mówi tam, kiedy możemy stać
się obywatelami Jego królestwa. Mianowicie, gdy staniemy się ubodzy
duchem, pokorni, cisi, przebaczający, pokój czyniący, gdy będziemy
cierpieć prześladowanie z Jego powodu itd. - znamy Jezusowe Osiem
Błogosławieństw.
Nie jest to więc królestwo zwyczajne, królestwo władzy,
przemocy, dobrobytu, zewnętrznej, ludzkiej chwały. To wszystko obce
jest Królestwu Bożemu. Najważniejsze w tym Królestwie jest, żeby
człowiek był błogosławiony, czyli czuł się uszczęśliwiony przez Boga,
uszczęśliwiony we własnym sercu, sumieniu, i nie tylko on sam, ale
wszyscy wokół niego, żeby było wielu ludzi szczęśliwych, wewnętrznie
radosnych, przylegających do Boga.
Zastanawiam się, czy nie warto byłoby, byśmy zobaczyli,
jakie możliwości mają współczesna parafia i współczesny duszpasterz,
żeby na swoim małym odcinku, gdzie przyszło im żyć i pracować, realizować
Królestwo Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata. Pan Jezus mówi w innym
miejscu, że Królestwo Boże jest pośród nas (Łk 17, 21). Może się
więc realizować zawsze i wszędzie. Tak święci Pańscy realizowali
swoją świętość - w przeróżnych warunkach. Św. Maksymilian Maria Kolbe
szczyty świętości osiągnął w tragicznej sytuacji oświęcimskiego bunkra;
108 Męczenników II wojny światowej - kapłanów, sióstr zakonnych -
w okrucieństwie obozów koncentracyjnych i wojny światowej pokazywało
swoją wielkość, pokazywali, że realizują Królestwo Boże, że to dla
niego żyją. Trzeba nam mieć tę świadomość, iż Królestwo Boże ma moc
rozwijać się w każdych warunkach. Dzisiaj bardzo wiele narzekamy.
Można nawet powiedzieć, że Polak to istota permanentnie narzekająca.
Zawsze mu czegoś brak, coś mu doskwiera i często traci nadzieję.
A przecież tam, gdzie jest Chrystus - Zbawiciel świata, nie można
przekreślić nadziei. I trzeba tak żyć, tak realizować swoje życie,
by nie wyolbrzymiać trosk i problemów, które dotykają właściwie nas
wszystkich. Pan Jezus wyraźnie o tym mówi: "Przecież Ojciec wasz
niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie. Starajcie się najpierw
o królestwo Boga i Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam
dodane" (Mt 6, 32-33). Myślę, że niedobrze się stało, iż także wielu
kapłanów żyje i pracuje, jakby utraciło nadzieję, nadzieję, że można
dzisiaj coś zrobić, że ich praca nie pójdzie na marne.
Chciałbym, byśmy się wspólnie zastanowili nad tym, co
konkretnie czynić, żeby budować Królestwo Boże. Królestwo Boże to
królestwo miłości, która przygarnia wszystkich, która otwiera się
na innych, jest błogosławiona i pragnie nieść pomoc wszystkim ludziom.
Spróbujmy w naszej parafii przez jeden tydzień, jeden miesiąc, żyć
jako wspólnota, otwierać się na innych, pomagać sobie, podawać rękę,
dostrzegać ludzi potrzebujących, ludzi o nadwątlonym zdrowiu, ludzi,
którzy utracili kogoś bliskiego, którzy utracili pracę. Gdyby w tym
wszystkim znalazł się nasz ogień, gdybyśmy - my, kapłani, ale także
ludzie świeccy - byli płonącą żagwią, umieli stanąć wśród ludzi i
płonąć miłością Bożą, gorącą modlitwą, ogromną nadzieją i zawierzeniem
Panu Bogu, a także otwierać serce i ręce dla tych, którzy potrzebują
pomocy... Zobaczylibyśmy, że nasz świat się zmienia. Nasze wspólnoty
zaczynają żyć inaczej, zaczynają dostrzegać ludzi, których teraz
się odrzuca, być może ośmiesza, których uważa się za nieudaczników.
Jezus - Król Miłości przygarnia wszystkich do siebie,
osłania swoim królewskim płaszczem i daje pewność siebie, radość
życia, a nade wszystko daje ludziom nadzieję, że nie są sami; że
bracia nie pozwolą im zginąć; że jest w życiu tak wiele możliwości
zaradzenia nieszczęściom, a przede wszystkim jest On, który - gdy
ludzkie możliwości zawiodą - nie zawiedzie. Musimy umieć odbudowywać
ludzkie życie, musimy starać się, żeby nie było biedy i nędzy, głodnych,
zrezygnowanych. Wiele jest w naszej mocy, tylko trzeba obudzić miłość
do Boga. Uwierzyć w skuteczność modlitwy, czytać i wyciągać nauki
z Pisma Świętego, katolickiej gazety i książki; podejmować serdeczne
rozmowy ze swoimi domownikami - mężem, żoną, synem, córką, starym
ojcem, matką; nawiązać kontakt życzliwej przyjaźni ze swoimi sąsiadami;
a także otwierać oczy na potrzeby społeczne, starać się ulżyć innym.
Gdy tak będziemy postępować, będziemy mogli powiedzieć, że budujemy
Królestwo Jezusa Chrystusa, że Jezus jest naszym Królem, a my jego
wiernym, szczęśliwym ludem. A przecież o to i Jemu, i nam chodzi.
Z takimi myślami pójdźmy do naszych kościołów na uroczystość
Chrystusa Króla. Prośmy naszego Pana, by zechciał przyjąć słabe i
niedoskonałe królestwa naszych serc i dodał nam chęci i siły, byśmy
współtworzyli z Nim Boże Królestwo już tu, na ziemi.
Wielką zasługą św. Teresy jest powrót do ewangelicznego rozumienia miłości do Boga. Niewłaściwe rozumienie świętości popycha nas w stronę dwóch pokus. Pierwsza - sprowadza się do tego, iż kojarzymy
świętość z nadzwyczajnymi przeżyciami. Druga - polega na tym, że pragniemy naśladować jakiegoś świętego, zapominając o tym, kim sami jesteśmy. Można do tego dołączyć jeszcze jedną pokusę -
czekanie na szczególną okazję do kochania Boga. Ulegając tym pokusom, często usprawiedliwiamy swój brak dążenia do świętości szczególnie trudnymi okolicznościami, w których przyszło nam żyć, lub zbyt
wielkimi - w naszym rozumieniu - normami, jakie należałoby spełnić, sądząc, iż świętość jest czymś innym aniżeli nauką wyrażoną w Ewangelii.
Teresa nie znajdowała w sobie dość siły, aby iść drogą wielkich pokutników czy też drogą świętych pełniących wielkie czyny. Teresa odkrywa własną, w pełni ewangeliczną drogę do świętości. Jej pierwsze
odkrycie dotyczy czasu: nie powinniśmy odsuwać naszego kochania Boga na jakąś nawet najbliższą przyszłość. Któraś z sióstr w klasztorze w Lisieux „oszczędzała” siły na męczeństwo, które notabene
nigdy się nie spełniło. Dla Teresy moment kochania Boga jest tylko teraz. Ona nie zastanawia się nad przyszłością, gdyż może się czasami wydawać zbyt odległa lub zbyt trudna. Teraz jest jej ofiarowane
i tylko w tym momencie ma możliwość kochania Boga. Przyszłość może nie nadejść. „Dobry Bóg chce, bym zdała się na Niego jak maleńkie dziecko, które martwi się o to, co z nim będzie jutro”.
Czasami myśl o wielu podobnych zmaganiach w przyszłości nie pozwala nam teraz dać całego siebie. Zatem właśnie chwila obecna i tylko ta chwila się liczy. Łaska ofiarowania czegoś Bogu lub przezwyciężenia
jakiejś pokusy jest mi dana teraz, na tę chwilę. W chwili wielkiego duchowego cierpienia Teresa pisze: „Cierpię tylko chwilę. Jedynie myśląc o przeszłości i o przyszłości, dochodzi się do zniechęcenia
i rozpaczy”. Rozważanie, czy w przyszłości podołam podobnym wyzwaniom, jest brakiem zdania się na Boga, który mnie teraz wspomaga. „By kochać Cię, Panie, tę chwilę mam tylko, ten dzień dzisiejszy
jedynie” - pisze Teresa. Jest to pierwsza cecha realizmu jej ducha - realizmu ewangelicznego, gdyż Chrystus mówi nieustannie o gotowości i czuwaniu. Ten, kto zaniedbuje teraźniejszość,
nie czuwa, bo nie jest gotowy. Wkłada natomiast energię w marzenia, a nie w to, co teraz jest możliwe do spełnienia. Chrystus przychodzi z miłością teraz. To skoncentrowanie się na teraźniejszości pozwala
Teresie dostrzec wszystkie możliwe okazje do kochania oraz wykorzystać je. Do tego jednak potrzebne jest spojrzenie nacechowane wiarą, iż ten moment jest darowany mi przez Boga, aby Go teraz, w tej sytuacji
kochać. Nawet gdy sytuacja obecna jawi się w bardzo ciemnych barwach, Teresa nie traci nadziei. „Słowa Hioba: Nawet gdybyś mnie zabił, będę ufał Tobie, zachwycały mnie od dzieciństwa. Trzeba mi
jednak było wiele czasu, aby dojść do takiego stopnia zawierzenia. Teraz do niego doszłam” - napisze dopiero pod koniec życia.
Teresa poznaje, że wielkość czynu nie zależy od tego, co robimy, ale zależy od tego, ile w nim kochamy. „Nie mając wprawy w praktykowaniu wielkich cnót, przykładałam się w sposób szczególny
do tych małych; lubiłam więc składać płaszcze pozostawione przez siostry i oddawać im przeróżne małe usługi, na jakie mnie było stać”. Jeśli spojrzeć na komentarz Chrystusa odnośnie do tych, którzy
wrzucali pieniądze do skarbony w świątyni, to właśnie w tym kontekście możemy uchwycić zamysł Teresy. Nie jest ważne, ile wrzucimy do tej skarbony, bo uczynek na zewnątrz może wydawać się wielki, ale
cała wartość uczynku zależy od tego, ile on nas kosztuje. Zatem należy przełamywać swoją wolę, gdyż to jest największą ofiarą. Przezwyciężając miłość własną, w całości oddajemy się Bogu.
Były chwile, gdy Teresa chciała ofiarować Bogu jakieś fizyczne umartwienia. Taki rodzaj praktyk był w czasach Teresy dość powszechny. Jednak szybko się przekonała, że nie pozwala jej na to zdrowie.
Było to dla niej bardzo ważne odkrycie, gdyż utwierdziło ją w przekonaniu, że nie trzeba wiele, aby się Bogu podobać. „Dane mi było również umiłowanie pokuty; nic jednak nie było mi dozwolone, by
je zaspokoić. Jedyne umartwienia, na jakie się zgadzano, polegały na umartwianiu mojej miłości własnej, co zresztą było dla mnie bardziej pożyteczne niż umartwienia cielesne”. Teresa nie wymyślała
sobie jakichś ofiar. Jej zadaniem było wykorzystanie tego, co życie jej przyniosło.
Umiejętność docenienia chwili, odkrycia, że wszystko jest do ofiarowania - tego uczy nas Teresa. My sami albo narzekamy na trudny los i marnujemy okazję do ofiarowania czegoś trudnego Bogu,
albo czynimy coś zewnętrznie dobrego, ale tylko z wygody, aby się komuś nie narazić lub dla uniknięcia wyrzutów sumienia. Intencja - to jest cały klucz Teresy do świętości. Jak wyznaje, w swoim
życiu niczego Chrystusowi nie odmówiła, tzn. że widziała wszystkie okazje do czynienia dobra jako momenty wyznawania swojej miłości.
Inną cechą, która przybliża ją do nas, jest naturalność jej modlitwy. Teresa od Dzieciątka Jezus, która jest córką duchową św. Teresy od Jezusa, jest jej przeciwieństwem odnośnie do szczególnych łask
na modlitwie. Złożyła nawet z tych łask ofiarę, bo czuła, że w nich można szukać siebie. Jej życie modlitwy było często bardzo marne, gdyż zdarzało się jej zasypiać na modlitwie. Po przyjęciu Komunii
św. zamiast rozmawiać z Bogiem, spała. Nie dlatego, że chciała, ale dlatego, że nie potrafiła inaczej. Ważny jest fakt, iż nie martwiła się za bardzo swoją nieumiejętnością modlenia się. Wierzyła, że
i z takiej modlitwy Chrystus jest zadowolony, gdyż ona nie może Mu ofiarować nic więcej poza swoją słabością.
Aby się przekonać, jak daleko lub jak blisko jesteśmy przyjmowania Ewangelii w całej jej głębi, zastanówmy się, jak podchodzimy do niechcianych prac, mniej wartościowych funkcji, momentów, gdy nie
jesteśmy doceniani, a nawet oskarżani. Czy widzimy w tym okazję, aby to wszystko ofiarować Chrystusowi, czy też walczymy o to, aby postawić na swoim lub zwyczajnie zachować twarz? Jak postępujemy wobec
osób, które są dla nas przykre? Czy je obgadujemy, czy też widzimy w tym okazję, aby im pomóc w drodze do Boga? Teresa powie, gdy nie może już przyjmować Komunii św. ze względu na zaawansowaną chorobę,
że wszystko jest łaską. Czy każda trudna sytuacja, trudny człowiek jest dla mnie łaską?
Druga kwestia poruszona przez Jezusa dotyczy służby. Każe nam mówić: Słudzy nieużyteczni jesteśmy; wykonaliśmy to, co powinniśmy wykonać. Czy są to rzeczywiście nasze słowa? Czy jesteśmy gotowi przyznać, że jesteśmy nieużyteczni?
Apostołowie prosili Pana: «Dodaj nam wiary». Pan rzekł: «Gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, powiedzielibyście tej morwie: „Wyrwij się z korzeniem i przesadź się w morze”, a byłaby wam posłuszna. Kto z was, mając sługę, który orze lub pasie, powie mu, gdy on wróci z pola: „Pójdź zaraz i siądź do stołu”? Czy nie powie mu raczej: „Przygotuj mi wieczerzę, przepasz się i usługuj mi, aż zjem i napiję się, a potem ty będziesz jadł i pił”? Czy okazuje wdzięczność słudze za to, że wykonał to, co mu polecono? Tak i wy, gdy uczynicie wszystko, co wam polecono, mówcie: „Słudzy nieużyteczni jesteśmy; wykonaliśmy to, co powinniśmy wykonać”».
Amerykański aktor i komik Tim Allen, znany z ról w ponad 30 filmach i w kilku serialach telewizyjnych, wyznał, że wybaczył zabójcy swego ojca sprzed ponad 60 laty. Na stronie X napisał, że do podjęcia tej decyzji skłonił go "przejmujący gest" Eriki Kirk, która niedawno oświadczyła przed milionami widzów w Stanach Zjednoczonych i w innych krajach, iż wybacza mordercy jej męża Charliego. Aktor zapewił, że jej przykład sprawił, iż znalazł w sobie siłę, aby przebaczyć człowiekowi, który pozbawił życia jego ojca, gdy on sam miał 11 lat.
Podziel się cytatem
Przywołał w tym kontekście niedawne "poruszające" słowa wdowy po zamordowanym 10 września działaczu chrześcijańskim Charlie Kirku, która przez łzy powiedziała m.in.: "Ten człowiek... ten młody człowiek... wybaczam mu". Aktor oświadczył, że właśnie te słowa głęboko go poruszyły i to pod ich wpływem postanowił po ponad 60 latach przebaczyć temu, kto zabił jego ojca.
W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.