Ojca generała Alojzego Wrzalika poznałam jesienią 1954 r. Ojciec naszego Instytutu Prymasowskiego - Stefan Wyszyński, Prymas Polski, był aresztowany i już od roku przebywał w więzieniu, w nieznanym
dla nas miejscu. Postanowiłam modlić się dniami i nocami na Jasnej Górze o jego uwolnienie. Miałam w tym celu zamieszkać blisko klasztoru, przy ul. Kordeckiego 14, u znajomych sióstr zakonnych. Powiedziałam
o tym naszemu serdecznemu przyjacielowi - ówczesnemu przeorowi Jasnej Góry - o. Jerzemu Tomzińskiemu. Zareagował zdecydowanie w sposób dla mnie niespodziewany: „Będziesz mieszkała na
samej Jasnej Górze, na tzw. Pokojach Królewskich, razem z Mirką Hankiewicz (która właśnie została wyrzucona z pracy za przynależność do grupy Prymasowskiej; Mirka była prawnikiem i zdążyła poprowadzić
jako sędzia jedną rozprawę sądową). Będziecie tu mieszkały - ciągnął o. Jerzy - aby wymodlić Prymasowi wolność. Rzeczywiście, w tej intencji ktoś musi nieustannie trwać na kolanach”.
Tak się stało. 25 września 1954 r., dokładnie w rocznicę aresztowania Prymasa Polski, rozpoczęłyśmy z Mirką nasze „jasnogórskie więzienie” modlitewne. Postanowiłyśmy pójść również
do generała Paulinów - o. Alojzego Wrzalika, aby wyrazić mu wdzięczność za to, że zgodził się na nasze zamieszkanie na Jasnej Górze. Ujrzałyśmy człowieka wielkiej mocy duchowej, połączonej z pokorą
i jakąś przedziwną cichością, nawet nieśmiałością. Nie wiedziałam, że tak wiele będzie mnie z tym człowiekiem w przyszłości łączyło.
Modliłyśmy się z Mirką wytrwale. Ale oto nadszedł 1955 r. - 300-lecie cudownej obrony Jasnej Góry, rok zwany Rokiem Ojca Augustyna Kordeckiego, bohaterskiego jej obrońcy. Ojcowie Paulini
postanowili przygotować wystawę okolicznościową, aby cała Polska dowiedziała się, kim był Ojciec Kordecki dla Jasnej Góry i dla całego Narodu.
Zaproszono nas - Mirkę i mnie - do współpracy. I zaczęło się - oprócz modlitwy o uwolnienie Księdza Prymasa - szaleństwo pracy. Na początku wystawy umieszczono portret o. Augustyna
Kordeckiego, a dokładnie vis-à-vis - portret uwięzionego Prymasa. I tu zaczęły się ostre przetargi: władze komunistyczne zażądały natychmiastowego zdjęcia portretu Prymasa: „Bo wy chcecie
pokazać - mówili do Paulinów - że Prymas Wyszyński to współczesny Kordecki”. (Któż by ich posądził o tak trafne i inteligentne myślenie!). Zagrozili, że w razie sprzeciwu wystawa będzie
zamknięta.
Przy tej okazji ujrzeliśmy wspaniałą postawę Ojca Generała: „Portretu Księdza Prymasa nie pozwolę zdjąć - powiedział. - Nie wolno go ruszać. On nie tylko walczył w obronie Kościoła
i Narodu, on cierpi za ten Kościół i Naród”. I mimo dalszych najrozmaitszych nacisków portretu Prymasa nie zdjęto.
Jesienią 1955 r. otrzymaliśmy wiadomość o przewiezieniu kard. Wyszyńskiego do Komańczy w Bieszczadach, pojawiła się więc możliwość dotarcia do niego. Natychmiast pojechałyśmy do Komańczy. Ojciec
Generał czynił wszystko, aby nas zaopatrzyć na drogę. Po kilku dniach pobytu w Komańczy wróciłyśmy na Jasną Górę, aby tam kontynuować modlitwę o uwolnienie Księdza Prymasa.
Jakaż była radość Ojca Generała, gdy podałyśmy mu list od Księdza Prymasa, odręcznie pisany. Miał oczy pełne łez. O wszystko wypytywał, także o to, kiedy znowu się wybieramy, bo musi coś przygotować.
Okazało się potem, że polecił zrobić dla kard. Wyszyńskiego miękkie i wygodne buty: „Przecież - mówił - jeżeli Ksiądz Prymas ma prawo chodzić po górach, musi mieć odpowiednie obuwie”.
Gdy nadeszło Boże Narodzenie, znowu udałyśmy się do Komańczy. Z błogosławieństwem i darami od Ojców Paulinów dla Prymasa wyruszyłyśmy w drogę. Musiałyśmy mieć przepustki, bo w Komańczy utworzono „pas
graniczny”. Najbardziej cieszyłam się, że wiozę do Prymasa list od Ojca Generała Wrzalika, pełen najserdeczniejszej miłości.
Po świętach spędzonych w Komańczy - powrót na Jasną Górę, aby dalej pracować na chwałę Matki Bożej, już w Roku Królowej Polski, w 300-lecie Ślubów Królewskich Jana Kazimierza. Jakże cudowny
list wiozłyśmy w drugą stronę, do Ojca Generała - pisany miłością i bezmierną wdzięcznością.
I odtąd zaczęła się wzruszająca korespondencja między Księdzem Prymasem a Ojcem Generałem, w różny sposób przemycana. Ksiądz Prymas pisał do Generała za każdym razem jak syn do ojca, jak podwładny
do przełożonego - całując jego dłonie, jako konfrater Zakonu Paulinów. Pisał, czym jest Jasna Góra dla Narodu i czym ma pozostać nadal, zwłaszcza w Roku Królowej Polski.
A my pracowałyśmy, ile sił starczyło. Nie podobało się to najwidoczniej władzom komunistycznym. Przeor Jasnej Góry - o. Jerzy Tomziński został wezwany do Urzędu Bezpieczeństwa w Częstochowie,
gdzie wysoki funkcjonariusz z Warszawy zażądał od niego, abym w ciągu kilku dni opuściła Jasną Górę. W razie sprzeciwu zagrożono Paulinom przykrymi konsekwencjami, jak np. zabranie ich domów zakonnych
w Warszawie.
Po powrocie z rozmowy o. Tomziński powtórzył mi to wszystko. Byłam gotowa przyjąć każdą decyzję Paulinów. Pobiegłam do Ojca Generała z zapytaniem, co mam robić. Generał już wiedział o groźbach UB
i najspokojniej odpowiedział: „Na Jasnej Górze rządzi nie UB, lecz Generał Zakonu. Nigdzie się Pani stąd nie ruszy. Jest Pani pod moją opieką i będzie dotąd, dopóki Ksiądz Prymas, już uwolniony,
nie stanie tutaj i nie zarządzi inaczej”. Byłam do głębi wzruszona taką postawą Ojca Generała. Ukazała się tu cała jego moc i dobroć.
Wysłali mnie wkrótce ojcowie paulini i niektórzy księża biskupi do Prymasa Polski z prośbą, by w 300-lecie powstania Ślubów Królewskich napisał tekst Ślubów Narodu.
I tak się stało. Kard. Wyszyński napisał tekst Ślubów Jasnogórskich, które potem zostały złożone przed Matką Bożą przez bp. Michała Klepacza, pełniącego obowiązki przewodniczącego Episkopatu Polski,
przez biskupów, kapłanów i lud Boży zgromadzony na Jasnej Górze 26 sierpnia 1956 r.
Aż nadszedł dzień uwolnienia Księdza Prymasa. W Niedzielę Chrystusa Króla 28 października 1956 r. Ksiądz Kardynał pojawił się w Warszawie na Miodowej, w rezydencji prymasowskiej. Kilka dni później
- 2 listopada przyjechał na Jasną Górę, aby podziękować Matce Bożej za przywrócenie mu wolności.
W progach Jasnej Góry witał go ojciec generał Alojzy Wrzalik. On też z największym wzruszeniem wprowadził Prymasa Polski do Kaplicy Cudownego Obrazu. Ileż miłości serdecznej i szczęścia było w twarzy
Ojca Generała, który czynił wszystko dla uwolnienia kard. Wyszyńskiego, a teraz - już wolnego - wprowadzał do Kaplicy Matki Bożej. Ale równocześnie ileż było męki i cierpienia w tej bladej
twarzy zakonnika, który złożył za niego dobrowolną ofiarę ze swojego życia. W tym momencie nie miałam już żadnej w tym względzie wątpliwości.
Na drugi dzień Ksiądz Prymas przyszedł do nas, na Pokoje Królewskie, gdzie zebrała się cała Ósemka. Prowadził go Ojciec Generał, który sam nie chciał wejść do środka, bo - jak mówił -
Ojciec musi być sam ze swoimi dziećmi.
Kard. Wyszyński wrócił do Warszawy, do swych obowiązków prymasowskich, a Ojciec Generał - coraz bardziej chory - znalazł się w szpitalu. Zanim to się stało, wiele cierpiał. O. Ferdynand
Pasternak, nasz serdeczny przyjaciel, który opiekował się Ojcem Generałem w chorobie, widząc jego mękę, wprost płakał, a my razem z nim. Nie wszyscy wierzyli w jego straszne bóle, a ten cichy, pokorny
człowiek po prostu umierał w męczarniach. Potem lekarz przepraszał paulinów za to, że nie mógł pomóc choremu i w konsekwencji musiał on przeżywać wielkie męki fizyczne i moralne.
Czas mijał, a bóle chorego się wzmagały. O. Ferdynand, który nie odstępował od łóżka Ojca Generała w szpitalu w Krakowie, zawiadomił nas: „Ojciec Generał Alojzy Wrzalik jest umierający”.
Ksiądz Prymas, jak zwykle w każdy Wielki Piątek, był wtedy w Laskach pod Warszawą, a my byłyśmy razem z nim. Podałam tę wiadomość razem z prośbą: „Czy mogę zaraz jechać do Krakowa?”. Ojciec
nie tylko zgodził się, ale nakazał: „Jedź natychmiast, ode mnie”. Napisał najczulszy, krótki, synowski list i wyruszyłam w drogę.
Na drugi dzień - w Wielką Sobotę o świcie byłam w Krakowie. O. Ferdynand, zawiadomiony o moim przyjeździe, czekał już w holu szpitalnym. Zaprowadził mnie do łóżka chorego (leżał w separatce).
Ojciec Generał był blady jak ściana, tylko oczy mu gorzały. Był przytomny. Powiedziałam, że jestem od Księdza Prymasa. Listu już nie mógł przeczytać. Wzięłam jego ręce w swoje dłonie i czytałam wolno,
głośno, wyraźnie, słowo po słowie. Słyszał, rozumiał. Po jego twarzy spływały łzy. Zapytałam: „Ojcze Generale, czy to prawda, że swoje życie dobrowolnie oddałeś za wolność i życie Prymasa?”.
Spojrzał zupełnie przytomnie w moje oczy, a jego oczy i rozchylone usta mówiły: „Tak!”. Ogromne łzy przypieczętowały to ciche: „Tak”. Ucałowałam jego czoło i ręce. Powiedziałam,
że jadę wprost do Księdza Prymasa i zabieram tę jego heroiczną ofiarę, aby ją złożyć w dłonie Prymasa. Wydawało mi się, że jeszcze słyszy, że rozumie. Ale już nie reagował. Wiedziałam, że widzę go ostatni
raz na tej ziemi: „Ojcze Generale! Jak Ci podziękować za Twoje męczeńskie życie? Za wszystko, coś uczynił dla nas, dla Ósemki, a zwłaszcza dla naszego Ojca, oddając życie za niego” -
wołało moje serce. „Ojcze Generale, do widzenia w Niebie...”.
Wybiegłam, aby jeszcze w Wielką Sobotę zdążyć do Prymasa.
O. Alojzy Wrzalik odszedł do Pana w środę po Wielkanocy - 23 kwietnia 1957 r. Niezwłocznie zawiadomiłyśmy o tym Księdza Prymasa, który przebywał w Gnieźnie. Przerwał swoje prace gnieźnieńskie
i przyjechał na pogrzeb Przyjaciela. Trumna była biała, bielusieńka, ustawiona na bardzo wysokim katafalku, tak iż się zdawało, że sięga Nieba. Góra białych kwiatów... paulini w białych pelerynach -
biel, biel, sama biel. W powietrzu czuło się zapach Nieba. Bo też święty człowiek poszedł do Nieba.
Pomóż w rozwoju naszego portalu