Reklama

Życiem zasłużyć na spotkanie

Mieszkanie na warszawskiej Ochocie. W salonie drewniany stół, a na nim jedna gerbera w wazonie. Wokoło książki, na jednej z półek w ramkach zdjęcie ślubne Barbary i Władysława Stasiaków. I mnóstwo drobiazgów, które minister pozostawił przed wylotem do Katynia. Leżą nietknięte do dziś. Tutaj się spotykamy. Naszą rozmowę przerywa tylko głucha cisza, która zdaje się być dojmująca. To cisza, z którą pani Barbara została. Zupełnie sama.

Niedziela Ogólnopolska 44/2010, str. 10-12

Milena Kindziuk

Barbara Stasiak: Wiem, że muszę żyć, i to godnie, aby zasłużyć na spotkanie z Władkiem

Barbara Stasiak: Wiem, że muszę żyć, i to godnie, aby zasłużyć na spotkanie z Władkiem

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Milena Kindziuk: - Ma Pani pomysł na życie, które zostało?

Barbara Stasiak: - Nie. Skupiam się na przeżyciu każdego kolejnego dnia. A to jest ogromny wysiłek. Trzeba wstać, ubrać się, wyjść do pracy, coś załatwić, z kimś porozmawiać.

- W pracy poznała Pani męża. Czy to sprawia, że jest tam łatwiej czy trudniej?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

- Od czasu katastrofy smoleńskiej nie jest mi ani łatwiej, ani trudniej, ani dobrze, ani źle, ani lepiej, ani gorzej… Do pracy (w Najwyższej Izbie Kontroli - przyp. red.) wróciłam dopiero niedawno. Są tam ludzie, którzy znali Władka i którzy mi ułatwiają powrót do „poprzedniego życia”.
Wiem, że muszę żyć, i to godnie, aby zasłużyć na spotkanie z Władkiem… Staram się narzucić sobie codzienną dyscyplinę. Wierzę, że dyscyplina „kalendarzowa” pomaga uporządkować sprawy ducha.

- W jaki sposób?

- Jesteśmy przecież jednością duszy i ciała. Jeśli będę starała się uporządkować rzeczywistość wokół siebie, to łatwiej będzie mi uporządkować wnętrze.

- Czy to duchowe porządkowanie rzeczywistości pomaga Pani przeżywać żałobę?

Reklama

- Nie tylko pomaga, ale umożliwia mi funkcjonowanie. Jestem osobą wierzącą i nie wiem, jak mogłoby w ogóle być inaczej. Wiara zawsze była dla nas obojga ważna. Pochodzimy z rodzin tradycyjnych, patriotycznych. Ja byłam oazowiczką, studiowałam na KUL-u, Władek należał do Duszpasterstwa Akademickiego. Wiara nie była roślinką, którą podlewaliśmy, lecz była jak powietrze, którym oddychaliśmy.

- Jak konkretnie wiara pomaga Pani po stracie męża?

- Staram się właśnie w świetle wiary szukać sensu tej tragedii. Nie rozumiem tego, co się stało, ale wierzę, że istnieje w tym wszystkim jakiś Boży plan i że Pan Bóg wie, co robi. Ufam, że kiedyś poznam odpowiedź na pytanie o sens, podejrzewam jednak, że będzie to już w przyszłym życiu. Pewnych rzeczy, w tym sensu śmierci i cierpienia, nie da się rozpoznać tutaj, na ziemi.

- Ks. Twardowski napisał kiedyś, że nie ma odpowiedzi na pytanie: „Dlaczego cierpienie”...

- Wierzymy jednak, że każde cierpienie, tak jak w przypadku cierpienia Chrystusa, ma sens. Wierzę, że moje też. Ale jaki…? Dlaczego musiało zginąć tak wielu wspaniałych ludzi, którzy mogli jeszcze wiele uczynić dla Polski, dla swoich rodzin?

- Nie miała Pani żalu do Boga po 10 kwietnia? Nie buntowała się Pani, nie pytała: Dlaczego ja?

- Tak, pojawiały się takie myśli. Ale w momencie, gdy rodziła się we mnie myśl: Dlaczego ja?, okazywało się, że nie jestem sama. Od razu było nas tak dużo i pojawiało się pytanie: Dlaczego my? I zmieniała się perspektywa. Bo była to już jakaś wspólnota stojąca przed Bogiem.

- Wspólnota w cierpieniu pomaga je przeżyć?

Reklama

- Na pewno łatwiej jest, gdy obok są ludzie, których wsparcie się czuje. A ja czułam je od początku. Momentem zawiązania owej wspólnoty w cierpieniu był chyba nasz pobyt w Moskwie, w czasie identyfikacji ciał naszych bliskich. Jak się okazuje, każdy z nas niewiele z tego pobytu pamięta, ale między nami stworzyły się więzy.

- Pani pobyt w Moskwie stanowił formę pożegnania z mężem?

- Raczej przekonania się i ujrzenia na własne oczy, że to, co się stało, to prawda. Jadąc do Moskwy, w ogóle nie wierzyłam, że znajdę tam Władka. Najpierw myślałam, że on jest wśród tych trzech osób, które miały przeżyć katastrofę, a później byłam przekonana, że on żyje i pomaga innym, albo w ostateczności - że jemu trzeba pomóc. I tam, w Moskwie, przekonałam się, że on nie żyje. Ale i tak mam wrażenie, że on jest. Wierzę, że jest cały czas ze mną.

- Namacalne doświadczenie prawdy o świętych obcowaniu?

- Namacalne może nie. Raczej świadomość tego, czym to świętych obcowanie jest.

- Do tej pory była to pewnie prawda bardziej abstrakcyjna, uświadamiana 1 listopada...

Reklama

- Niezupełnie. Do tej pory nie odnosiła się może do osoby mi najbliższej, ale samą tematyką śmierci, umierania, życia po śmierci interesowałam się chyba od zawsze. Śmierć nie była dla mnie czymś „obcym”. Teraz myślę, że może to było przygotowanie do tego, co się stało…
Co więcej - my z Władkiem często rozmawialiśmy o śmierci. Jedną z takich rozmów pamiętam do dziś, kiedy na Mszy św. u Dominikanów we Wrocławiu ksiądz powiedział, że każdy z nas pewnie chciałby, żebyśmy wszyscy spotkali się kiedyś razem po śmierci. Zapadło to nam bardzo w pamięć. Rozmawialiśmy później z mężem, że musimy coś zrobić, żeby się kiedyś spotkać. Umówiliśmy się nawet, że ten, kto odejdzie pierwszy, da drugiemu jakiś znak. Nie przypuszczaliśmy, że dotknie nas to tak szybko. Planowaliśmy długie wspólne życie, co najmniej do dziewięćdziesiątki… Teraz przypomina mi się także wiele innych rzeczy, które wydają się symboliczne.

- Na przykład?

- W ostatnie Święta Wielkanocne, a więc tuż przed katastrofą smoleńską, we wrocławskiej katedrze przystąpiłam do spowiedzi. Władek był wcześniej w Warszawie, a ja poszłam dopiero w Wielką Sobotę. I ksiądz w konfesjonale nieoczekiwanie powiedział do mnie: Dlaczego tak późno? A co by było, gdyby się coś stało, tak bez spowiedzi…? Tłumaczył mi wtedy, że życie duchowe to dbanie o stałą łączność duchową z Bogiem, to modlitwa, Msza św., sakramenty. To bycie przygotowanym na spotkanie z Panem. Kiedy na koniec kapłan oznajmił: Udzielam ci rozgrzeszenia i otwieram ci bramy nieba, w tym samym momencie w kościele zabrzmiało głośne: „Alleluja!” - była to bowiem Liturgia Światła.
Opowiadałam to później Władkowi, byłam uśmiechnięta, w dobrym humorze. A on wcale się nie roześmiał, tylko zamyślił się głęboko. Odniosłam wrażenie, że zaczął się martwić o mnie. Teraz myślę, że mógł mieć przeczucie, że to może dotyczyć jego... Wtedy też pomyślałam sobie, że z fasonem weszłam w tę Wielkanoc do nieba bram. Teraz myślę, że oni wszyscy prosto z samolotu weszli z fasonem do nieba bram.

- Czuje Pani obecność męża?

- I tak, i nie. Brakuje mi go bardzo w wymiarze czysto ludzkim. Ta nieobecność jest mocna, dojmująca.

Reklama

- Mimo że dużo przebywała Pani sama, jako minister słynął bowiem z tego, że dużo pracował...

- Ale wtedy było inaczej, wiedziałam, że wróci, wiedziałam, gdzie jest. Byliśmy małżeństwem, które przykładało wagę do tego, aby być w ciągu dnia w kontakcie i zawsze pod komórką. Czasem się odgrażałam, że nie będę czekać na Władka, jak będzie późno przychodził, a i tak czekałam, i jedliśmy razem kolację - zwykle już po północy.
Tak było ostatniego wieczoru, 9 kwietnia. Obchodziliśmy wtedy moje urodziny. Kupiłam ciastka. I Władek też kupił ciastka. Dokładnie takie same. Bo oboje wiedzieliśmy, co lubimy.

- Idealne małżeństwo?

- Nie, wcale nie. Nie było tak, że zawsze byliśmy zgodni. Niekiedy się ścieraliśmy, oboje byliśmy impulsywni. Staraliśmy się jednak nie rozwodzić nad drobiazgami.

- Czy owego pamiętnego wieczoru ktoś z Państwa miał jakieś złe przeczucia?

- Chce Pani zapytać, czy baliśmy się tego lotu? Wie Pani, zawsze, jak mąż miał wyjechać w delegację, to się o niego bałam. A tym razem nie. Nawet przez chwilę. To miała być krótka podróż, Władek tego dnia miał być wcześniej w domu, mówił, że wróci zaraz po siedemnastej. Cieszyłam się, że leci w tak szlachetnym celu, ze wspaniałymi ludźmi. A później wszystko się zmieniło…

- Jak dowiedziała się Pani o katastrofie?

Reklama

- W sobotę rano zadzwoniła mama Władka. Potem w moim mieszkaniu zrobiło się tłoczno, przychodzili znajomi, przyjaciele. Pamiętam, że pojawiły się jakieś dodatkowe krzesła w pokoju, ktoś nawet siedział na podłodze. Tylko ciastka, które zostały z moich urodzin, wędrowały z rąk do rąk i nikt nie mógł ich jeść.

- Dzisiaj potrafi się Pani już uśmiechać... Jest ponoć „taka cierpienia granica, za którą się uśmiech pogodny zaczyna...”.

- Myślę, że Władek chciałby, abym się uśmiechała, bym była dzielna. Sam nigdy nie tracił nadziei, zawsze wierzył, że będzie dobrze. I zawsze było dobrze. Na cokolwiek miał wpływ, wychodziło dobrze. Jeździł np. z prezentami do jednego z domów dziecka. Pamiętam, że jednemu z chłopców kupił zegarek. Później widziałam tego chłopca, wraz z grupką kolegów, przy trumnie męża wystawionej w Pałacu Prezydenckim, nie miałam jednak siły, by do nich podejść i im podziękować.
Staram się uśmiechać, gdyż jestem przekonana, że Władek żyje i że czuwa z nieba nade mną. Wierzę, że jest już zbawiony. Cieszę się, że był po spowiedzi i Komunii św., a więc był na śmierć przygotowany, zresztą jak większość pasażerów tego samolotu. Wierzę, że była to dla nich wymarzona, piękna śmierć. Odeszli w czasie oktawy wielkanocnej, przed Niedzielą Miłosierdzia Bożego, w stanie łaski uświęcającej. Czego chcieć więcej?

- Czym jest więc dla Pani śmierć? Hamlet mówił, że „to nieznany kraj, z którego granic nie wrócił żaden podróżny”.

- Dla mnie na pewno śmierć nie jest końcem, tylko przerwaniem. I przejściem w lepszy wymiar. W wieczność.

Reklama

- Wyobraża sobie Pani jakoś życie w wieczności?

- Na pewno jest tam inaczej niż tutaj. Z jednej strony lepiej, a z drugiej - wydaje mi się, że życie na ziemi jest wartością niepowtarzalną, której już nie odzyskamy. Śmierć jest czymś nieodwracalnym, i to jest bolesne. Myślę, że nie zaznamy tam już tego, czego zaznajemy w życiu na ziemi. Nie wiem, czy w wieczności będą zachody słońca. Albo start samolotu - bo ja nadal lubię latać samolotem. Kocham moment startu, wznoszenia się ku górze, czuję wtedy szczęście i wolność. Albo czy w niebie będzie można trzymać kogoś za rękę...

- Chciałaby Pani powiedzieć mężowi coś, czego Pani nie zdążyła?

- Nie. Wszystko zdążyłam mu powiedzieć. On mi też zdążył wszystko powiedzieć. Jedyne, co bym teraz chciała, to pojechać do Smoleńska.

- Dlaczego?

- To było ostatnie miejsce na ziemi, w którym Władek był żywy. Pragnęłabym tam się znaleźć, ale bez kamer, bez dziennikarzy. Sama, ewentualnie z przyjaciółmi. Ta ziemia to dla mnie miejsce święte. Uświęcone krwią wielu szlachetnych Polaków. Jest coś symbolicznego w tym, że oni lecieli do Katynia. Stąd na nagrobku Władka chcę napisać, że zginął w drodze do Katynia, a nie w Smoleńsku.

- Często chodzi Pani na grób męża na warszawskie Powązki?

- Teraz już niecodziennie. Jest to trudne miejsce, bardzo publiczne, nie spodziewałam się, że aż tak bardzo. Jestem jednak wdzięczna wszystkim, którzy przychodzą, zapalają znicze i modlą się przy grobie Władka. Nieraz mnie ludzie tam zaczepiają i wspominają, że go poznali, że im w czymś pomógł. Każde wspomnienie zatrzymuję jak paciorek różańca. I zbieram siły na uroczystość Wszystkich Świętych. Zwykle ten dzień spędzaliśmy razem. Jeździliśmy do Wrocławia na grób ojca i dziadka. W tym roku będzie to pierwszy moment graniczny, kiedy będę bez Władka. Kiedy będę sama.

2010-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Realizm duchowy św. Teresy od Dzieciątka Jezus

Niedziela Ogólnopolska 28/2005

[ TEMATY ]

święta

pl.wikipedia.org

Wielką zasługą św. Teresy jest powrót do ewangelicznego rozumienia miłości do Boga. Niewłaściwe rozumienie świętości popycha nas w stronę dwóch pokus. Pierwsza - sprowadza się do tego, iż kojarzymy świętość z nadzwyczajnymi przeżyciami. Druga - polega na tym, że pragniemy naśladować jakiegoś świętego, zapominając o tym, kim sami jesteśmy. Można do tego dołączyć jeszcze jedną pokusę - czekanie na szczególną okazję do kochania Boga. Ulegając tym pokusom, często usprawiedliwiamy swój brak dążenia do świętości szczególnie trudnymi okolicznościami, w których przyszło nam żyć, lub zbyt wielkimi - w naszym rozumieniu - normami, jakie należałoby spełnić, sądząc, iż świętość jest czymś innym aniżeli nauką wyrażoną w Ewangelii. Teresa nie znajdowała w sobie dość siły, aby iść drogą wielkich pokutników czy też drogą świętych pełniących wielkie czyny. Teresa odkrywa własną, w pełni ewangeliczną drogę do świętości. Jej pierwsze odkrycie dotyczy czasu: nie powinniśmy odsuwać naszego kochania Boga na jakąś nawet najbliższą przyszłość. Któraś z sióstr w klasztorze w Lisieux „oszczędzała” siły na męczeństwo, które notabene nigdy się nie spełniło. Dla Teresy moment kochania Boga jest tylko teraz. Ona nie zastanawia się nad przyszłością, gdyż może się czasami wydawać zbyt odległa lub zbyt trudna. Teraz jest jej ofiarowane i tylko w tym momencie ma możliwość kochania Boga. Przyszłość może nie nadejść. „Dobry Bóg chce, bym zdała się na Niego jak maleńkie dziecko, które martwi się o to, co z nim będzie jutro”. Czasami myśl o wielu podobnych zmaganiach w przyszłości nie pozwala nam teraz dać całego siebie. Zatem właśnie chwila obecna i tylko ta chwila się liczy. Łaska ofiarowania czegoś Bogu lub przezwyciężenia jakiejś pokusy jest mi dana teraz, na tę chwilę. W chwili wielkiego duchowego cierpienia Teresa pisze: „Cierpię tylko chwilę. Jedynie myśląc o przeszłości i o przyszłości, dochodzi się do zniechęcenia i rozpaczy”. Rozważanie, czy w przyszłości podołam podobnym wyzwaniom, jest brakiem zdania się na Boga, który mnie teraz wspomaga. „By kochać Cię, Panie, tę chwilę mam tylko, ten dzień dzisiejszy jedynie” - pisze Teresa. Jest to pierwsza cecha realizmu jej ducha - realizmu ewangelicznego, gdyż Chrystus mówi nieustannie o gotowości i czuwaniu. Ten, kto zaniedbuje teraźniejszość, nie czuwa, bo nie jest gotowy. Wkłada natomiast energię w marzenia, a nie w to, co teraz jest możliwe do spełnienia. Chrystus przychodzi z miłością teraz. To skoncentrowanie się na teraźniejszości pozwala Teresie dostrzec wszystkie możliwe okazje do kochania oraz wykorzystać je. Do tego jednak potrzebne jest spojrzenie nacechowane wiarą, iż ten moment jest darowany mi przez Boga, aby Go teraz, w tej sytuacji kochać. Nawet gdy sytuacja obecna jawi się w bardzo ciemnych barwach, Teresa nie traci nadziei. „Słowa Hioba: Nawet gdybyś mnie zabił, będę ufał Tobie, zachwycały mnie od dzieciństwa. Trzeba mi jednak było wiele czasu, aby dojść do takiego stopnia zawierzenia. Teraz do niego doszłam” - napisze dopiero pod koniec życia. Teresa poznaje, że wielkość czynu nie zależy od tego, co robimy, ale zależy od tego, ile w nim kochamy. „Nie mając wprawy w praktykowaniu wielkich cnót, przykładałam się w sposób szczególny do tych małych; lubiłam więc składać płaszcze pozostawione przez siostry i oddawać im przeróżne małe usługi, na jakie mnie było stać”. Jeśli spojrzeć na komentarz Chrystusa odnośnie do tych, którzy wrzucali pieniądze do skarbony w świątyni, to właśnie w tym kontekście możemy uchwycić zamysł Teresy. Nie jest ważne, ile wrzucimy do tej skarbony, bo uczynek na zewnątrz może wydawać się wielki, ale cała wartość uczynku zależy od tego, ile on nas kosztuje. Zatem należy przełamywać swoją wolę, gdyż to jest największą ofiarą. Przezwyciężając miłość własną, w całości oddajemy się Bogu. Były chwile, gdy Teresa chciała ofiarować Bogu jakieś fizyczne umartwienia. Taki rodzaj praktyk był w czasach Teresy dość powszechny. Jednak szybko się przekonała, że nie pozwala jej na to zdrowie. Było to dla niej bardzo ważne odkrycie, gdyż utwierdziło ją w przekonaniu, że nie trzeba wiele, aby się Bogu podobać. „Dane mi było również umiłowanie pokuty; nic jednak nie było mi dozwolone, by je zaspokoić. Jedyne umartwienia, na jakie się zgadzano, polegały na umartwianiu mojej miłości własnej, co zresztą było dla mnie bardziej pożyteczne niż umartwienia cielesne”. Teresa nie wymyślała sobie jakichś ofiar. Jej zadaniem było wykorzystanie tego, co życie jej przyniosło. Umiejętność docenienia chwili, odkrycia, że wszystko jest do ofiarowania - tego uczy nas Teresa. My sami albo narzekamy na trudny los i marnujemy okazję do ofiarowania czegoś trudnego Bogu, albo czynimy coś zewnętrznie dobrego, ale tylko z wygody, aby się komuś nie narazić lub dla uniknięcia wyrzutów sumienia. Intencja - to jest cały klucz Teresy do świętości. Jak wyznaje, w swoim życiu niczego Chrystusowi nie odmówiła, tzn. że widziała wszystkie okazje do czynienia dobra jako momenty wyznawania swojej miłości. Inną cechą, która przybliża ją do nas, jest naturalność jej modlitwy. Teresa od Dzieciątka Jezus, która jest córką duchową św. Teresy od Jezusa, jest jej przeciwieństwem odnośnie do szczególnych łask na modlitwie. Złożyła nawet z tych łask ofiarę, bo czuła, że w nich można szukać siebie. Jej życie modlitwy było często bardzo marne, gdyż zdarzało się jej zasypiać na modlitwie. Po przyjęciu Komunii św. zamiast rozmawiać z Bogiem, spała. Nie dlatego, że chciała, ale dlatego, że nie potrafiła inaczej. Ważny jest fakt, iż nie martwiła się za bardzo swoją nieumiejętnością modlenia się. Wierzyła, że i z takiej modlitwy Chrystus jest zadowolony, gdyż ona nie może Mu ofiarować nic więcej poza swoją słabością. Aby się przekonać, jak daleko lub jak blisko jesteśmy przyjmowania Ewangelii w całej jej głębi, zastanówmy się, jak podchodzimy do niechcianych prac, mniej wartościowych funkcji, momentów, gdy nie jesteśmy doceniani, a nawet oskarżani. Czy widzimy w tym okazję, aby to wszystko ofiarować Chrystusowi, czy też walczymy o to, aby postawić na swoim lub zwyczajnie zachować twarz? Jak postępujemy wobec osób, które są dla nas przykre? Czy je obgadujemy, czy też widzimy w tym okazję, aby im pomóc w drodze do Boga? Teresa powie, gdy nie może już przyjmować Komunii św. ze względu na zaawansowaną chorobę, że wszystko jest łaską. Czy każda trudna sytuacja, trudny człowiek jest dla mnie łaską?
CZYTAJ DALEJ

Nowe informacje o życiu siostry Łucji, uczestniczki objawień fatimskich

2025-09-30 19:10

[ TEMATY ]

objawienia fatimskie

nowe informacje

siostra Łucja

Coimbra – Muzeum S. Łucji/ zdjęcia: Grażyna Kołek

Na rynku wydawniczym w Portugalii pojawiły się dwie publikacje zawierające wspomnienia siostry Łucji dos Santos, karmelitanki bosej, która była jedną z trojga uczestników objawień maryjnych w Fatimie trwających pomiędzy 13 maja i 13 października 1917 roku.

Jedną z nowości jest książka autorstwa siostry Ângeli Coelho, wicepostulatorki procesu beatyfikacyjnego portugalskiej wizjonerki, zatytułowana „Viver na Luz de Deus” (Żyjąc w Bożym świetle). Publikacja, której współautorem jest francuski karmelita bosy o. François Marie Léthel, została wydana przez Edições Carmelo. Rzuca ona nowe światło na życie siostry Łucji.
CZYTAJ DALEJ

W Krakowie więcej uczniów uczęszcza na religię niż edukację zdrowotną

2025-10-02 06:50

[ TEMATY ]

religia

edukacja zdrowotna

religia w szkole

Adobe Stock

Około 33 proc. uczniów szkół w Krakowie będzie chodziło na lekcje edukacji zdrowotnej – wynika z danych urzędu miasta. To mniej niż przewidywały władze samorządowe. Im starsi uczniowie, tym mniejsze zainteresowanie przedmiotem.

To 17 081 uczniów z 51 116 uprawnionych – powiedziała w środę PAP dyrektor Wydziału Edukacji i Projektów Edukacyjnych w Urzędzie Miasta Krakowa Magdalena Mazur.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję