Reklama

Rosyjska ruletka

Obchody 70. rocznicy zbrodni katyńskiej były rozpisane pod dyktando Rosji. Po katastrofie smoleńskiej Putin również podyktował, jak ma wyglądać śledztwo

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Wciągu kilku najbliższych miesięcy możemy usłyszeć pierwsze zarzuty dotyczące wątku organizacyjnego wizyty Prezydenta RP w Katyniu 10 kwietnia 2010 r. Patrząc na rolę, jaką odegrały w przygotowywaniu wizyty Kancelaria Premiera, MON oraz MSZ, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że na ławie oskarżonych może zasiąść reprezentacja tych resortów.

Katyń bez Kaczyńskiego

Reklama

O tym, że między Kancelarią Premiera a Kancelarią Prezydenta trwała wojna podjazdowa, wiedzieliśmy już od dawna. - Gra o osłabienie i ośmieszenie Prezydenta toczyła się w najlepsze. Nie przypuszczaliśmy jednak, że będziemy musieli walczyć nie tylko o krzesło w Brukseli, ale także podczas uroczystości 70. rocznicy zbrodni w Katyniu - mówi „Niedzieli” Adam Kwiatkowski, były pracownik Kancelarii Prezydenta RP. Nikt nie spodziewał się, że w tę polityczną przepychankę włączy się też rosyjska dyplomacja, a rząd i MSZ zaczną grać z Putinem do jednej bramki, czyli przyczyniać się do osłabienia pozycji Lecha Kaczyńskiego.
Pierwszoplanowy cel był wzniosły. Premier Rosji zaprosił premiera Tuska do wspólnych obchodów w Katyniu. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie małe... ale. - Putin nie chce być w Katyniu tego dnia, co Lech Kaczyński - mówił 11 lutego 2010 r. Andrzej Kremer, wiceszef polskiego MSZ. Nieobecność prezydenta Kaczyńskiego była jednak na rękę rządowi. Premier Tusk po spotkaniu z premierem Putinem mógłby przecież ogłosić sukces swojej polityki wschodniej.
Po kilku tygodniach przepychanek problem nagle zniknął, gdy tylko dyplomacja ustaliła rozdzielenie wizyt - Tusk z Putinem będzie 7 kwietnia, a prezydent Kaczyński pojedzie dokładnie 10 kwietnia. - Początkowo były kłody, kłody, kłody... aż w końcu odpuścili - wspomina Adam Kwiatkowski, który przygotowywał wizytę 10 kwietnia. Mimo tego w notatkach MSZ wciąż wizyta Prezydenta była pomijana lub traktowana po macoszemu. Jako zło konieczne.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Autokarowy areszt

Reklama

Najsmutniejszy jest jednak fakt, że tej polsko-rosyjskiej współpracy nie zdołała przerwać nawet śmierć Lecha Kaczyńskiego. Już kilkanaście godzin po katastrofie przekonał się o tym na własnej skórze zrozpaczony brat Prezydenta. Choć samolot z Jarosławem Kaczyńskim wylądował wieczorem 10 kwietnia w Witebsku, o ponad godzinę wcześniej niż samolot rządowy, to jednak Tusk ze swoją ekipą był pierwszy na miejscu katastrofy. Jak to się stało?
Przeszkody pojawiły się tuż po przekroczeniu granicy Białorusi z Rosją. Autokar z Jarosławem Kaczyńskim został zatrzymany najpierw na jakieś 40 minut, a później ruszył i jechał po drodze szybkiego ruchu z prędkością 25 km/h. Kilkadziesiąt minut później wyprzedziła go kolumna limuzyn z rządem RP, która pędziła z prędkością ok. 180 km/h. - Do dziś trudno sobie wyobrazić, jak mógł się czuć Jarosław Kaczyński w tej sytuacji: rano zginął jego brat, a wieczorem blokuje mu się nawet dostęp do jego ciała. Autokar, którym jechał, musiał jeszcze stać kilkadziesiąt minut przed wjazdem na lotnisko. Było to zupełnie niezrozumiałe - mówi Kwiatkowski. Z relacji obecnych w Smoleńsku dyplomatów wynika, że decyzję o blokadzie autokaru podjął sam Putin. Po tym, jak Tusk razem ze swoim otoczeniem dotarli na miejsce katastrofy, rozpoczęła się kolejna odsłona tragicznego spektaklu, który z bliska obserwowali pracownicy Kancelarii śp. Prezydenta. - Minister Tomasz Arabski i Paweł Graś chcieli jak najlepiej rozegrać medialnie scenę spotkania Tuska z Putinem - mówi „Niedzieli” Marcin Wierzchowski z Kancelarii Prezydenta. Chodzili po płycie lotniska i mówili np., że w tym miejscu będzie ładne ujęcie, a jak przyjedzie Jarosław Kaczyński, to jeśli on wjedzie jedną stroną, delegacja premiera Tuska wyjdzie inną. Chodziło o to, by nie byli razem w jednym kadrze. O to dbało otoczenie premiera Tuska. Dla nas było to porażające. Wydawało nam się, że oni tego nie mówią, bo urzędnicy tego pokroju nie powinni na miejscu tragedii zajmować się medialnym reżyserowaniem sytuacji - wspomina Wierzchowski. - Oni jednak robili to z zimną krwią i pełnym „wyrafinowanym” profesjonalizmem.

Pod dyktando Rosjan

Reklama

Dlaczego Putin chciał spotkać się tylko z Tuskiem, nadal pozostaje tajemnicą. Można tylko przypuszczać, że Kaczyński mógł wówczas popsuć szyki, domagając się np. międzynarodowego śledztwa. Natomiast sekwencja zdarzeń pokazała, że Tusk zgadzał się na wszystko, co zaproponowali Rosjanie.
Przyjęcie konwencji chicagowskiej ze strony polskiej odbyło się zupełnie po omacku. Początkowo żaden z rządowych urzędników nie miał pojęcia, jakie prawo należy zastosować przy badaniu tej katastrofy. O umowie wojskowej między Rosją a Polską z 1993 r., która w skórzanej oprawie leżała w archiwum MSZ, nikt nie miał pojęcia. Nie znał jej nawet słynny ekspert płk Edmund Klich. - Presja opinii międzynarodowej była tak wielka, że Rosjanie musieliby wówczas zgodzić się na wspólne śledztwo, a także tryby odwoławcze od raportu rosyjskiego MAK-u. Jak wiemy, obecnie żadne odwołanie Polsce nie przysługuje - mówi „Niedzieli” mec. Rafał Rogalski, pełnomocnik części rodzin ofiar katastrofy. - Rząd nic nie zrobił, aby zabezpieczyć polskie interesy prawne, w tym wynegocjować zespół złożony z rosyjskich i polskich prokuratorów. Według opinii doc. dr Beaty Bieńkowskiej z Uniwersytetu Warszawskiego, były podstawy prawne do stworzenia takiego zespołu. Jednak zabrakło dobrej woli.
Co najbardziej zaskakuje - polscy śledczy do tej pory nie badali nawet złamanego skrzydła, które zderzyło się z brzozą. Inne dowody trzeba było często wyrywać Rosjanom na siłę. W niektórych sytuacjach polski akredytowany Edmund Klich, którego teoretycznie chroniło prawo międzynarodowe, musiał zachowywać się dosłownie jak agent wywiadu wojskowego, wyłudzając dowody. Dzięki temu polscy oficerowie mogli metodą chałupniczą nagrać rozmowy z wieży, które były prowadzone 10 kwietnia. Później, gdy Polacy prosili o skopiowanie nagrań w profesjonalnym laboratorium, Rosjanie już odmówili. Szkoda, że Klichowi nie udało się w podobny sposób zdobyć nagrań wideo, na których widzielibyśmy monitory z wieży kontroli lotów podczas katastrofy Tu-154M. Mogłoby to uciąć wiele spekulacji, które dziś są owiane dziwną tajemnicą. Jednak brak dostępu do dowodów to również zasługa postawy polskich władz. - Polscy prokuratorzy nie mieli żadnego poparcia ani ze strony dyplomacji, ani ze strony rządu. Choć wiem, że o takie wsparcie niejednokrotnie prosili - mówi Rogalski.

Czego jeszcze nie wiemy?

Reklama

Choć strona polska odkłada w nieskończoność publikację tzw. Raportu Millera, który ma ukazać - zdaniem rządu - pełnię prawdy o katastrofie, to jednak wiadomo, że ustalenia te będą opierać się jedynie na tym, co łaskawie dostaliśmy od Rosjan. Zagadką pozostaje nadal stan lotniska w Smoleńsku, które tuż po katastrofie stało się pilnie strzeżoną tajemnicą wojskową. Dlatego też np. Klicha wyproszono z wieży kontroli lotów podczas oblotu technicznego, gdy można było sprawdzić m.in. stan faktyczny aparatury.
Polacy przed wylotem do Smoleńska nie mieli ani aktualnej prognozy pogody, ani dobrych kart podejścia. Współrzędne lotniska były błędne. Może to być związane z dziwnym zachowywaniem się systemów nawigacyjnych na pokładzie polskich samolotów. - Pamiętam rozmowę z pilotami Jaka-40, którym wracałem ze Smoleńska do Warszawy. Mówili mi, że GPS ściągał ich w lewą stronę od płyty lotniska. Po tej samej stronie lotniska przeleciał również rosyjski Ił, któremu nie udało się wylądować. Nasz tupolew rozbił się także po lewej stronie - mówi Adam Kwiatkowski. Problemem były również radiolatarnie. Ich rozmieszczenie odbiegało od informacji, które mieli piloci. Do tego jedna z nich przerywała. - To wszystko stawia wiele pytań o to, jakie były prawdziwe okoliczności katastrofy - podkreśla Kwiatkowski. - Na przykład na zdjęciach zrobionych tuż po katastrofie są widoczne elementy samolotu, których obecnie nie ma już na płycie lotniska w Smoleńsku. Część dowodów przepadła więc bezpowrotnie.

Padła komenda: „odchodzimy”

Na podstawie szczątkowej wiedzy, do której udało się dotrzeć komisji Millera, można wysnuć wnioski, że załoga wcale nie chciała lądować, ale jedynie podejść do wysokości decyzji i odlecieć na zapasowe lotnisko. Padła nawet komenda: „odchodzimy”. Natomiast to, co działo się w kabinie tupolewa później, jest nadal przedmiotem badań zarówno komisji lotniczej, jak i prokuratury. Cieszyć może fakt, że w ostatnich miesiącach obydwie te instytucje poprosiły o pomoc organizacje międzynarodowe. Komisja zwróciła się do NATO, a prokuratura wojskowa poprosiła o pomoc prawną USA. Prokuratorzy chcą również dokonać analizy porównawczej nagrań z eksperymentu na rządowym tupolewie, z zapisem czarnych skrzynek. W tym celu prawnicy zwrócili się do Rosjan o udostępnienie im czarnych skrzynek. Polska prokuratura zwróciła się najpierw do Rosjan o przekazanie czarnych skrzynek, później wnioskowała o ich wypożyczenie, a gdy to również okazało się niemożliwe, w siódmym z kolei wniosku zwróciła się o dostęp do skrzynek na miejscu w Moskwie. - Dotychczas rosyjski Komitet Śledczy nie wyznaczył miejsca ani terminu takiej czynności - tłumaczy „Niedzieli” płk Zbigniew Rzepa, rzecznik prokuratury wojskowej. Eksperyment lotniczy realizowany przez komisję Millera ma natomiast jednoznacznie przesądzić, czy można odejść w trybie automatycznym w przypadku, gdy lotnisko nie ma zainstalowanego systemu naprowadzania ILS. - Najprawdopodobniej chcą też sprawdzić, czy w rejestratorze zapisuje się wciśnięcie przycisku odejścia na drugi krąg. Dzięki temu mielibyśmy większą wiedzę o ostatnich sekundach feralnego lotu - mówi „Niedzieli” Grzegorz Sobczak ze „Skrzydlatej Polski”.

Konieczne ekshumacje

Oddzielną kwestią prawną są wnioski o ekshumację. Ciała przyjechały do Polski w metalowych, zaspawanych trumnach, które były następnie włożone do tradycyjnych drewnianych trumien. Dlatego też niektóre rodziny mają wątpliwości, kogo tak naprawdę pochowały. - W rosyjskiej dokumentacji panuje niesłychany bałagan. Są wątpliwości nawet co do badań DNA - tłumaczy mec. Rafał Rogalski. - Przy ekshumacjach może się okazać, że w niektórych trumnach znajduje się wiele fragmentów ciał różnych osób. Mam także bardzo poważne wątpliwości co do rzetelności sekcji zwłok wykonanych w Rosji. Powiem więcej. Dokumentacja medyczna przekazana po 7 miesiącach wskazuje, że w wielu przypadkach sekcji zwłok w ogóle nie było. To niebywałe, bo są one rutynowymi i jakże ważnymi czynnościami śledztwa z punktu widzenia ustalenia przyczyn śmierci oraz przebiegu katastrofy.
Po 12 miesiącach widać jak na dłoni, że przekazanie śledztwa Rosjanom jest brzemiennym w skutkach błędem. Nawet zachwycony Donald Tusk zaostrzył swoją retorykę. Chyba zauważył, że moskiewska wersja zdarzeń może obrócić się przeciwko niemu, a gra z Rosjanami przypomina trochę słynną rosyjską ruletkę. Gdy bowiem cała wina leży po polskiej stronie, to odpowiedzialność za nią ponosi organizator, czyli ministrowie z rządu Donalda Tuska.

2011-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Klerycy a internet. We Włoszech prawie wszyscy mają profil w społecznościówkach

2025-01-14 19:11

[ TEMATY ]

klerycy

Włochy

alumni

media społecznościowe

Archiwum prywatne

Rektor seminarium wraz z klerykami na polach festiwalu

Rektor seminarium wraz z klerykami na polach festiwalu

99 proc. włoskich alumnów ma profil w mediach społecznościowych. Tymczasem kiedy wstępowali do seminarium, nie miał go co dziesiąty kandydat do kapłaństwa (9,1 proc.). Wyniki trzyletnich badań ujawnił Fabio Bolzetta, przewodniczący Stowarzyszenia Włoskich Katolickich Stron Internetowych (WeCa).

Wynika z nich, że dla 88 proc. kleryków konta w mediach społecznościowych „mogą być narzędziami użytecznymi w duszpasterstwie” i zamierzają ich używać w pełnieniu swojej przyszłej posługi. Najczęściej korzystają oni z WhatsAppa (96,2 proc.), Facebooka (74,2 proc.), Instagrama (70,8 proc.), YouTube’a (67,5 proc.) i TikToka (15,3 proc.).
CZYTAJ DALEJ

Rząd zapłaci mu nie 5, a 6 tys. zł miesięcznie za szyderstwa z wiary katolików

2025-01-14 18:35

[ TEMATY ]

Jaś Kapela

szyderstwo

rząd Donalda Tuska

patocelebryta

YouTube/Jaś Kapela

Lewicowy aktywista Jaś Kapela

Lewicowy aktywista Jaś Kapela

Jaś Kapela poinformował, że rząd Donalda Tuska dofinansuje go jeszcze większą kwotą, niż pierwotnie podawały media - informuje Super Express i wPolityce.pl. Patocelebryta w najlepsze szydzi z katolików w swojej „twórczości”, którą ministerstwo „kultury” sowicie opłaca i ocenia na 90 w skali 100. Środowiska spod znaku „dymu w kościołach” żyją w uśmiechniętej Polsce jak pączki w maśle.

Jaś Kapela zaznaczył w rozmowie z „Super Expressem”, że za swoje „dzieło” otrzyma pieniądze nawet, jeśli jego „wiersze” finalnie nie będą wykorzystane w musicalu.
CZYTAJ DALEJ

Relikwie św. Sebastiana trafiły do Polkowic

2025-01-15 06:58

arch. parafii

Relikwie przywiózł i ofiarował dla parafii proboszcz rzymskiej bazyliki św. Sebastiana. Zostały one potwierdzone świadectwem autentyczności wydanym przez Stolicę Apostolską.

Uroczystości rozpoczęły się w sobotę 11 stycznia procesją z rynku do kościoła. Na czele procesji szła orkiestra Zakładów Górniczych Rudna. W procesji niesione były relikwie umieszczone w popiersiu św. Sebastiana. Po dojściu do świątyni sprawowana była Msza św., której przewodniczył ks. Józef Lisowski, kanclerz Legnickiej Kurii Biskupiej. Msza św. była sprawowana w intencji chorych z udzieleniem sakramentu chorych. Po Mszy 100 osób adoptowało duchowo dzieci z Przylądka Nadziei ofiarują w ich intencji każdego dnia przez miesiąc modlitwę.
CZYTAJ DALEJ
Przejdź teraz
REKLAMA: Artykuł wyświetli się za 15 sekund

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję